MI^M«BH«IHII HiHWMiMiMMliaiMIMaHM JAN KASPROWICZ DZIEŁA POET.YCKIE TOM VI GINĄCEMU ŚWIATU ^ ^ I LWÓW— 1912 NAKŁADEM TONJtTARZYSTWA WYDAWNICZEGO WARSZA^J/Aj.E. WENDE 1 SP. (T. HIŻ 1 A.TURKUŁ) € ^^ ^^/ ^ ,^" „,...'^^ DZIEŁA POETYCKIE JAN KASPROWICZ DZIEŁA POETYCKIE WYDANIE ZBIOROWE LUDWIKA BERNACKIEGO T. VI GINĄCEMU ŚWIATU ]jw6yfi - 1912 NAKŁADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO WARSZAWA: E. WENDE 1 SP. (T HIŻ. 1 A. TURKUŁ) I6IZ ^ A^^ KRAKÓW - DRUK W. L. ANCZYCA 1 SPÓŁKI. GINĄCEMU ŚWIATU KtSrROWICZ. DZIEU VI. 1 0 BOHATERSKIM KONIU 1 WALĄCYM SIĘ DOMIE POŁUDNIE. Z wieży kościelnej, ukrytej w gęstwi konarów, bije dzwon. Siwą drogą wlecze się brudny chłopina i szepce zdrowaśki. Ciche, chłodne południe. Przez otwarte okno wzrok mój ulatuje ku żółtym pasom dojrzałego owsa. Nie wszystek jeszcze skoszono. Smutna, od wschodu zbliżająca się jesieni! Spokój przerywa ciężki, głęboki oddech lokomotywy. Na białem niebie zawisła chmura dymu. Czuby kilku młodych wierzb poruszył nagły powiew, lecz ciężkolistne, rozłożyste lipy nie drgnęły. Słychać tui"kot wozu; na zielonem zboczu trawnika żeruje para gołębi; wiotki motyl zerwał się z fioletowej lucerny i znikł za w ęgłem domu! Jestem sam. Pod płotem czernieje lichy pniak limby — za rok zwiędnie do szczętu. ]]. SPOCZYNEK. Wyszedłem o jutrzni — do zachodu daleko. Po długiej, mozolnej drodze wypoczywam na mchach. Czarny las wcina się w błękit. Z trawy wypełzła na mą rękę czerwonołuska bie- dronka i snuje się po niej, jak gad. Słońce całuje nieskazitelną zieleń świerków. Głaz urwał się od turni i skacze w przepaść, echa budząc po górach. Wczoraj w wiosce naszej pogrzebano człowieka, który usnął, nim owce jego spędzono z hal. Stawy mają brzegi pawie, a na przejrzystem dnie wielkie, zielone kamienie, uwięzłe w leju białych plam wiecznego śniegu. Nie jestem smutny. Patrzę na świat niezamglonem jeszcze okiem. Sarna przekroczyła okraj lasu i, obejrzawszy się naokoło, spieszy ku potokowi. Spokojnie słucham wodospadu. Gronostaje królewskich płaszczów na ramionach obłą- kańców są mi obojętne. Zbliża się ku mnie zapomniana postać w czapce z dzwonkami, z wężową laską w dłoni. o BOHATERSKIM KONIU — ]dc — mówi — ku tobie stamtąd... Gdzieś daleko powyżej ściany, poza którą — pa- miętam — wiedzie droga ku wielkiej, sennej równi, ozwała się syrena modnego uzdrowiska. Chorzy, mający umrzeć jutro, gromadzą się na obiad ]]]. WĘDROWCY. Biedni wędrowcy, w mocno nadwerężonych łapciach, zapewne nabytych na tandecie lub wygrzebanych z śmie- tniska, siedli na podszarzałej burcie przydrożnego rowu. U stóp złożyli pstrokate węzełki i z lekceważeniem patrzą na raba, tłukącego kamienie. Rzęsiste światło oblewa im grzbiety, a rosły jawor rzuca cień na twarze i piersi. Na dnie rowu pcha się leniwie wazki strumyk wody. Skąd idziecie i dokąd? zapytam. Odrzeknie mi człowiek o licach barwy starego rze- mienia, który, odpadłszy od uprzęży, spłukał się w deszczu i skurczył się w słońcu. Słyszeliśmy — powiada — że gdzieś przed nami rozdają darmo chleb i wino: wędrujemy tam od świtu, albowiem głodni jesteśmy i spragnieni. Ogłoszono orędzie, napisane przez świętego Pawła, że orzący i siejący zaniedbują dusze, a ten niewolnik tłucze kamienie. Z trudem podnieśli się z miejsca i powlekli się dalej. Szli w kierunku południa: prowadziło ich widmo, utkane z sierpniowych promieni — postać, która ongi uśmiechnęła się do mnie przy łóżku konającego przy- jaciela. o BOHATERSKIM KONIU 9 Spocząłem na chwilę z oczami, wlepionemi w trawę: zmięta przez biednych wędrowców, prężyła się zwolna do góry. Z pod ciężkiego młota potoczyło się ku mnie kilka odłamków piaskowca i kurz osypał mi stopy. Rzęsiste gorące światło oblewało mi plecy, a rosły jawor rzucał mi cień na twarz i piersi. lY. POD KOLUMNĄ. Wielki Wódz, który wygrał sto bitew, a w jednej legł, został mimo to niezmierzoną łaskawością tłumu wy- niesion na szczyt spiżowej kolumny. ] stoi na placu, na którym się skupia ruch świata. Świst samochodów dolatuje do jego uszu, kłąb do- rożek naokoło, a wśród nich stróż bezpieczeństwa pewnym siebie gestem toruje drogę przechodniom. J akiś komiwojażer, z bezwstydnym uśmiechem w oczach, prowadzi rozbawioną kokotę i klepie ją zwycięsko po udach. Długowłosy, wychudły malarz, w szerokich aksami- tnych spodniach, przekrada się z obrazem pod pachą do sąsiedniego sklepu, w którego oknie tryumfuje fałszywy Palajuolo. Na dachu^^klubu, wśród wazonów palm i kwiatów, panowie grają w bakarata — szare, wielkie płótno, rozpięte nad nimi, chroni ich od słońca. W narożniku ulicy kilku bladych gamenów, w czap- kach na tyle głowy, w okręconych naokoło szyi chustkach, ręce wetknąwszy w kieszenie, gwiżdże pod nosem lub, spluwając przez zęby, wilgotnemi strzyże powiekami w stronę odętego bankiera. Wrzask! Krzyk! Zbiegowisko! Co się stało? Pełnomocnicy dzisiejszych władców globu, panów właścicieli dzienników, notują: o BOHATERSKIM KONIU 1 1 »Szalona A^le Cathćrine G. z pod nr. 14 rue du Poteau, niezamężna, wskutek nieuwagi pijanych dozorców uciekłszy z Domu Zdrowia, zrzuciła z siebie suknie i nago zaczęła tańczyć przed pomnikiem, wygrażając się wielkiemu Wodzowi, iż wysadzi go w powietrze, albowiem on to ubiegłej nocy podszedł chytrze do jej łóżka i uwiódł nie- szczęśliwą. ))Ucieszne to było widowisko, ale i smutne zarazem, tern smutniejsze, ponieważ szanowany powszechnie oby- watel, białoskórnik p. X., który Rzeczypospolitej niejedną wyświadczył przysługę, upadł w natłoku na bruk i złamał sobie nogę. Niepoczytalną dziewczynę zamknięto na razie w are- szcie«. Szanownego obywatela odwieziono do domu. W kawiarni zagrała cygańska orkiestra. Kelnerzy nalewają absynt do szklanek. Damy cedzą przez słomkę groseille i grenadyny. Jakiś obszarpaniec nabija na szpilkę, przymocowaną do laski, porozrzucane na ziemi niedopałki papierosów. Kędzierzawy młodzieniec gwałtownym ruchem wy- ciąga z pod surduta album nieprzyzwoitości i tajemniczo zaleca je stropionym galantom. Inny, z śladami ciężkiej choroby na twarzy, sprze- daje świeżo wynaleziony gatunek cri-cri. Biedne, umęczone dziecko tuli mu się do piersi i lękli- wie spogląda ku damom, cedzącym groseille i grenadyny. Gwar ulicy krępuje chrapliwy, magiczny, nieustanny krzyk: La Presse! La Patrie! Zaś wielki Wódz, który wygrał sto bitew, a w je- dnej legł, lecz mimo to niezgłębioną i niezmierzoną łaska- wością tłumu wyniesion jest na szczyt spiżowej kolumny, gubi się w ogarniającym go zwolna mroku. Za chwilę stanie w ogniach: zapalają latarnie. PIJACZKA. Schodził do tawerny wśród ścian, wyłożonych zwier- ciadłami. Przeglądnął się niechcący. Zmarszczki na kątach powiek zarysowują się coraz silniej. Cóż z tego? ] ja byłem młody! Żyjmy, jak ludzie, którzy się starzeją! Ehej! Ehej! Może ją spotkam. Może wróciła z świeżej orgii. Jest. Usiadł przy stole, naprzeciw grupy podchmielonych studentów, śpiewających wyuzdaną piosenkę. A ona, oparta plecami o bufet, wysunęła prawą nogę, obutą w płytki, lakierowany trzewik, u piersi bukiet róż, oczy w cieniu kapelusza; jedna ręka, zaciśnięta w kułak, legła bezwładnie na marmurowej płycie kredensu, druga zawisła w powietrzu, jakby właśnie coś upuściła. Tak: na podłodze stłuczony kieliszek, na przewie- wnej białej sukni ślady rozlanego trunku. Któryś z studentów uderzył laską o stół: śpiewajże z nami, pijaczko! Odrzuciła kapelusz w tył, wyprostowała się i, jakby nagle z dalekiego wróciwszy marzenia, wrzasnęła rozgo- rączkowanemi ustami : — Allons enfants de la Patrie! o BOHATERSKIM KONIU 13 A potem: — Nie! nie chcę waszej ojczyzny! Oprzytomniała. Przedziwne oczy spotkały się z jego oczami: — Ty tu? — Przyszedłem za tobą. — Przebiegłam palcami po twych morałach, jak po klawiszach. Grywałam kiedyś Szopena. Ehej! Ehej! Sen- tymentalny jesteś i nadgryzło cię życie. Dziś lubię — wino. Postaw butelkę. Kelner! Chateau d'YquemI — Mam zaledwie kilkanaście franków. — Wystarczy! — A czem ci zapłacę za — — — Miłość!? Ehej! Ehej! Sentymentalny jesteś i nad- gryzło cię życie i, widać, dawno już zapomniałeś, że za miłość się nie płaci . . . Dawno! już dawno!... V]. BALLADA O BOHATERSKIM KONIU. Panie i Panowie! Oto koń, na którym sir Raleigh Haywards zwycię- skim dowodził pułkiem przeciwko zbuntowanemu chłopstwu w Transwalu. Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące. Jadał cukier z ręki generałowej, szczególną obdarza- jącej łaską jego pana, a słynna z piękności miss Ellen za- platała mu grzywę w wstążki, nabyte w znanym z dobo- rowych towarów magazynie J. M. Freebody & Debenham na Wigmorestreet 44. (czterdzieści i cztery!). Był czas, że koń ten złociste nosił podkowy. Na głos surmy uderzał niemi o ziem, parskając nie- cierpliwie i gryząc uździenicę, albowiem nie mógł się do- czekać chwili, w której się rzuci na wroga. Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące. W takt orkiestry wracając po odniesionym tryumfie do miasta, szedł jak baranek: spokojny był o przyszłość kraju. Najadł się owsa i nie brykał: w wojennej tylko wrza- wie rwał się ten koń bohaterski i pienił, jakby chciał wie- szczym krzyczeć głosem, iż życie jest tylko drogą do wspa- niałej śmierci. Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące. o BOHATERSKIM KONIU 15 Ta łagodność jego, stosowana w odpowiedniej go- dzinie, sprawiała, że równie bohaterski i w odpowiedniej godzinie równie łagodny pułkownik dał go pod wierzcłi swej niedawno zaślubionej żonie, jak wiadomo, bogatej córce właściciela kantoru wymiany b. p. sir Izaaka Hanf- staengla. Dosiadała go pani pułkownikowa i o jutrzni, po snacł\ niespokojnych, pędziła ku parkom, ranną zlanym rosą, gdzie woda w szerokiem srebrzy się korycie, gdzie — Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące — trawa jako aksamit ściele się pod stopy zabłąkanego wędrowca; gdzie — Żołnierze Jej Królev/skiej Mości guziki mają bły- szczące — potężne konary dębów tajemniczym szepcą pogwarem pieśń o nieskończoności. Uwiązany do odwiecznego pnia ogryzał krzak ber- berysu, a subtelna jeźdźczyni wczytywała się w »Dziewicc jeziora«. Ale niestety! Znikome jest szczęście ludzkie, a jeszcze znikomsze byłoby szczęście końskie, gdyby nie cudotwór- czy postęp, który dla wyprostowania złamanych duchów stworzył tę instytucyę. Błogosł-iwionej pamięci sir Izaak Hanfstaengl pofał- szował weksle i umarł z zgryzoty — Tragedya chodzi po świecie z zakwefionem obliczem — Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące — Pułkownik, który według zasługi powinien był zostać księciem Johannisburgu lub wicekrólem Indyi, zgrał się na giełdzie i ogłosił bankructwo. Bohaterskiemu koniowi oderwano podkowy i sto- piono je na złoto, a gdy zabrakło owsa, oddali go za bezcen — wychudły był i melancholijny — pod biczysko pospolitego rozwoziciela jarzyn. I tum go odkt^ł. l6 JAN KASPROWICZ Znałem jego przeszłość, bo któż z nas miałby od- wagę się przyznać, że nie jest świadom dziejów ojczystych?! Nie mogłem dopuścić, aby tak zmarniał haniebnie, on, ten koń nad konie — o nie! ten rumak nad rumaki, który przy dźwięku surm nieustraszenie szedł na nieprzy- jaciela — Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące. On, który nieomal wieszczym krzyczeć móg głosem, że życie jest tylko drogą do wspaniałej śmierci. Powiedziałem sobie: Niech służy nadal sprawie pu- blicznej i wróciłem go społeczeństwu. Za chwilę, pod szpicrutą miss Jane Woodrow, będzie jak dawniej, na polu bitwy, ponadmiar wysokie brał prze- szkody; jak uskrzydlony, przebijać się będzie przez cztery obręcze naraz, zręcznie wyrzucanymi kopyty o! tych szkla- nych nie uszkodzi baniek. A kiedy nadejdzie ostateczna jego pora — Tragedya chodzi po świecie z zakwefionem obliczem — Panie i panowie! 'anowie i panie Raczcie mi wierzyć: Nie oddam go pod nóż prywatnego hycla, ale skórę zedrze zeń oprawca municypalny, a może nawet uda mi się przekupić głównego rakarza państwa; wspomnienie po- śmiertne pojawi się w dziennikach, krajowych, jako i za- granicznych, a wy, obywatele, składajcie już dzisiaj grosz do grosza, aby ta chwila nie spadła na nieprzygotowanych, abyśmy godny wznieśli mu pomnik, z jaśniejącym na froncie napisem: BOHATERSKIEMU KONIOWI WDZIĘCZNA OJCZYZNA. Żołnierze Jej Królewskiej Mości guziki mają bły- szczące. VII. PORTAL KATEDRY. Zalim jest godzien przestąpić próg katedry? Bramy jej otwarte dla cichych, a żal mój bywał głośny. Wczoraj. Lecz dziś opancerzyłem już piersi i gardło ściśnięte mam żelaznym kołnierzem, nie wołam, nie krzyczę, a tylko niemotą zdumionego wzroku próbuję mówić z głazami. Stoję na trzecim stopniu. Potężne ostrołuki, w kwiaty rzeźbione obramienia wnęk, Jakubowe symetryczne drabiny świętych, kolumny, pilastry, półsłupy, kapitele, czterolistne krzyże, galerye, fiale, obsypane krabami. Słońce cień swój wydłuża i rzuca go na króla w ka- miennej, liliowej koronie, w sukni o martwych fałdach, nie sięgających kostek. Płaskookrągłe nogi wysunęły się ponad krawędzie kroksztynu, w jednej ręce zwietrzałe jabłko, w drugiej berło, którego szczyt objadły deszcze. Włosy i broda w regularnych zesztywniały kędziorach, a oczy bez źrenic, dwie nieruchome gałki, uwięzły gdzieś w dali. Paszcze gargul i maszkar wiszą rozwarte nademną: lwice z wyciągniętym lubieżnie karkiem, dzioby kruków, zwrócone ku ścierwu ludzkiego grzechu, dyabły rogate, pazurami przygniatające wieprza na olbrzymiem jądrze nieczystości, makarele o zapadłych z rozpusty policzkach. KASPROWICZ. DZIEU VI. 2 I 8 JAN KASPROWICZ O dniu radosny, w którym było mi dane dotrzeć do głębi duszy, wyprowadzić z niej bliźniacze rodzeństwo, podziw i pokorę, i w niewysłowionych modłach kazać im wielbić portal gotyckiej katedry. Zapaliły się czerwone, niebieskie, fioletowe, zielone i żółte gwiazdy w wielkim, okrągłym witrażu, od zacho- dniego słońca spłonęły marmurowe pochodnie aniołów, strzegących Dziewicy, Chrystus, przed chwilą jeszcze uwię- zion w trójkącie tympanonu, stanął ponad pastuszym swym żłobem, ponad heblem i dłutem ojcowskiego warsztatu i, żywe podniósłszy dłonie, głaźnemi poruszył wargami i błogosławił dzieciństwo, swoje i moje, dzieciństwo bie- dnego człowieka . . . VIII. MODLITWA EPISJERA. Półtora tysiąca lat i więcej protegowałeś, Panie Boże, księży i markizów. Rozbijali po otwartych drogach, naszemi rękami wzno- sili zamki i pałace, a gdy nam już sił zabrakło i batog bez skutku ześlizgiwał się po krwawych plecach, szli o pomoc do tamtych, iżby majakiem Łaski lub przypomnieniem kar piekielnych wiedli nas ku nim na twardym rzemieniu po- słuszeństwa. Ale skończyła się pokora ludu: głowy ich padły pod mieczem Sprawiedliwego, a na miejscu Bastylli, w której godność człowieka marła w obłąkaniu, otwiera nam dzisiaj szlachetny weteran drzwiczki do wnętrza Kolumny Lipcowej. 1 po dwustu trzydziestu i ośmiu stopniach wcho- dzimy na nią swobodnie: pod złoconemi skrzydłami anioła Wolności możemy krzyczeć: »Niech żyje Francya!« i, daw- szy folgę oku, radować się dumną Sekwaną, patrzeć z uczu- ciem ulgi w piersiach, jak symbol współczesnego ducha, potężna wieża Eiffla, panuje bijącem w niebo żelaznem rusztowaniem nad kamiennymi zabytkami Zabobonu. Możemy puszczać wodze tęsknocie aż gdzieś ku nie- bieskawym borom Fontainebleau, lub też podziwiać wro- dzone człowiekowi poczucie piękna, które z Buttes-Chau- mont, z tych ongi łysych, opuszczonych gór, z tego odludzia straceńców, z tego — że tak się wyrażę — jene- 20 JAN KASPROWICZ ralnego śmietnika stolicy uczyniła dziś dla nas wiosenną zatokę wytchnienia. Drzewa tam szumią, woda w cementowym szkli się basenie, poprzez mosty wiszące, śród poszarpanych, czar- nych skał, fantastyczne wzdłuż wiotkich poręczy wiją się drożyny, to się gubią, to się jawią, a pary zakochanych błogim uśmiechem towarzyszą ich skrętom! Wiem, Panie Boże, iż w owych dniach gniewu i pom- sty uczyniliśmy Ci krzywdę: wyrzucono Cię sromotnie z Nótre-Dame! W Świętym — sit venia verbo — Sul- picyuszu na ołtarz Twój posadzono Boginię Zwycięstwa i u stóp Jej, w cześć bohatera z pod piramid, wylewano strugi najsolidniejszego produktu naszej Ojczyzny. Atoli czas przedziwnym jest lekarzem; przebolałeś to wszystko, przebaczyłeś, bo któż odpuszczać powinien, jeśli nie Ty, Panie Boże, ucieleśnienie wszelkich dosko- nałych przymiotów! Dlatego też, ufniejszy od dziecka, zwracam się dzi- siaj do Ciebie; zresztą Tobie jednemu wyznać to mogę, gdyż Ty jeden świadom jesteś wszelkich tajemnic: Jeśli nie zawodzą tradycye rodzinne, mój praszczur wiernym był stajennym królewskiego marszałka, a żona jego postę- powała w szeregu z sławnej pamięci panią Szarlotą Corday. Eh! Yoila! Tyle mi się nagromadziło trosk i potrzeb, że nie wiem, którą z nich najpierw polecić Tv/ym względom. Jeżeli jednak łaskawość Twa nie ma kresu, spraw, iżby mój sąsiad, pan Rabattet, jak najprędzej dobił targu z hrabią de Contrexeville, zwinął swoją likiernię i wygo- dnie się urządził na wsi. Rozumiem, że, syty będąc nie- dzielnych przejażdżek po Lasku wynajmowanym fiakrem, pragnie własne mieć konie i park zamknięty dla innych. Nielitościwy to i niebezpieczny konkurent: wódką bije mi wina; ofiarowałem mu spółkę, odmówił. Zjednał sobie Kartezyanów, oddali mu wyłączne na kontynent za- stępstwo, a z Combesem — tak się chwali — na jednej siadywał ławie. Uczęszcza na doroczne święcenia kleryków, a nie- o BOHATERSKIM KONJU 21 przyjaciołom kościoła mówi po cichu, że po to, by się przekonać, czy nie zmniejszył się w nim wstręt do Prze- sądu: »zresztą« — dodaje — »Iubię dekoracye, w operze czy w katedrze, nie ma dla mnie różnicy". Niech w Baku palą szyby — walka o wolność zawsze jest święta — , a w zagłębiu borysławskiem, w kraju na pół dzikich, dostatecznie głupich barbarzyńców, gdziem się zaangażował na sto tysięcy franków, spraw, iżby ropa tryskała obficie. A gdyby i tam niezadowolona zawsze kanalia ze- chciała wziąć rozbrat z prawem, miej w swej opiece tych Francuzów północy, podnieś na targach wiedeńskich cenę ich bydła, by z biedy nie tracili głowy i niezbędne sta- wiali kryminały. Panie I Wyznam otwarcie: chciałem się odwrócić od Ciebie, boć niegodnem jest człowieka postępu, aby wy- kraczał poza granice wzroku, a ja Cię nie widzę! Jednakże w łonie naszem jest jakieś tajemne, niepojęte drganie, które nam szepce, że z śmiercią nie wszystko się kończy! A może to tylko złuda? Może to niestrawiona resztka pokarmu, którym opy- chały nas wieki ciemnoty? Nie! nie!... Jakżeż przypuścić, aby dusza moja nie była nieśmiertelną! Ciało z ciała, doczesność z doczesności, zaś wie- cznem jest tylko to, co z wiecznego wyrosło! Codzienne uczy nas doświadczenie, że wszystko, co żyje, umiera: Jestem, więc umrę. Zaś dusza trwać może wiecznie li wówczas, jeśli z wiecznego wyszła źródła; tem źródłem Ty się li zowiesz, albowiem nie przekonaliśmy się dotąd, byś umarł; że jesteś, mówi nam o tem wewnętrzna, elementarna chęć trwania! Zresztą sam Pasteur wierzył w nieśmiertelność i Stwórcę. A powtóre, po trzecie, po ostatnie: każą mi czekać 22 JAN KASPROWICZ na legię, któż mi udzieli cierpliwości, jeżeli nie Twoja wszechcierpliwość. Chcę kandydować, gdzież w tych czasach zamętu pojęć i prądów oświecające znaleźć błyski, jeśli nie w Twojej wszechwiedzy. Któż odwróci nieszczęście od mojej lichej winniczki, jeśli nie Twoja wszechmoc! Daj, by na starość zgrzybiałe nogi moje nie były zmuszone obijać się o miejskie bruki. Niech tłum nie patrzy na mnie z zawiścią, że mam odrobinę więcej chleba — i ja jestem z ludu, więc rozu- miem, co lud, a co męty i szumowiny — . Przedsię współrepublikanie moi niech mi nie poczy- tają za zdradę uczciwych, republikańskich przekonań, że jedyną Mą Córkę, Me ukochane dziecko, powierzam rę- kom potomka tych starosławnych rycerzy, którzy ongi szli się pasować z pohańcem o Grób Twego Jedynego ukochanego Syna. Panie! tchórzem nie jestem i śmierci się nie lękam, lecz wdzięczny Ci będę, jeśli Twój Królewski Majestat — s'il Vous plaTt, mon Seigneur — zechce się ulitować na- demną i rozkaże, aby przyszła, że tak powiem — nie! po co myśleć dziś o niej, gdy czas mój, zda się, daleki?! Raczej nie skąp mi i nadal zdrowia i siły, bym mę- żnie wytrwał w tej ciężkiej walce do końca. Niech żyje Francya! Niech żyje Rzeczpospolita! Niech żyje Demokracya! Amen. C2i^ IX. RÓWNI Z RÓWNYMI. My, ludzie prości, poklepmy się po ramieniu — równi z równymi. A, panie bracie, któremu się zdaje, jakobyś ongi w młodocianym zachwycie klęczał u stóp świętej Cecylii, nie wywyższaj się nad innych, albowiem właśnie biedna dziewczyna z bordelu skarżyła mi się po cichu, że raj- furka zabiera jej trzy czwarte zarobku. Pracuj, aby się stała sprawiedliwość na świecie, aby te szczytne wyrazy, świecące na naszych kościołach, are- sztach, szpitalach, domach publicznych — Wolność, Ró- wność, Braterstwo — nie były martwą literą. Pycha przybrała się w perukę pani de Maintenon i poszóstną jeździ karetą: z przodu laufer w czerwonej liberyi rozgania onieśmielone tłumy, z tyłu dwóch lokai, z skrzyżowanemi na piersiach rękoma, czelnie się uśmiecha, żem musiał zejść im z drogi, a nasz przyjaciel oszalał: Ogłosił tom wierszy bez rytmu i rymu i ma od- wagę twierdzić, że łokieć jest dłuższy od cala, krowa ma cięższe wymiona od owcy, a koń szlachetniejszy od świni — jak gdyby wesz, karakon i glista nie były tak samo, jak człowiek, stworzone przez Boga, którego, nawiasem mówiąc, my, wolni od przesądów obywatele, uznać nie możemy. 24 JAN KASPROWICZ Równi z równymi — i tu łaskawie poklepał mnie po ramieniu — oto hasło, którem kazał sobie wyliaftować jedwabiem i powiesić nad łóżkiem i które do najnędz- niejszej stosuję hołoty, choć mam jeneralną dostawę mar- chwi do hal, choć na rewii lipcowej sam prezydent Rze- czypospolitej ściska mi rękę, a w willi mojej w Saint-Cloud mieszka potomek Bourbonów... Cg^ PONT NEUF. Stoję oparty o kamienną balustradę mostu. Późny, głęboki wieczór. Tysiące, miliony różnobarwnych świateł topią się w ciemnej tafli Sekwany, skrawe na powierzchni zosta- wiając kręgi, jakby tysiące, miliony świętych, skazanych na śmierć męczeńską, w niebiańskich pływało aureolach. Ogromna, jasna smuga oderwała się od posępnych ścian Pałacu Sprawiedliwości, pełza ku mnie po czaro- dziejskiem zwierciedle, owija się naokół ogromnych pila- strów, zlewa głowy maszkaronów, dźwigających gzemsy, i, przytuliwszy się na chwilę do spiżowej piersi króla Henryka, rozwiewa się naraz i gaśnie. Rozbawiony lud zapalił snopy ogni bengalskich: pa- miętna feta narodowa. Od Suresnes, od Sevres, od Charenton wracają statki; woda z głuchym szumem rozstępuje się ich dziobom i po- tem leniwie zamyka długie trójkąty fal. Stoję oparty o kamienną balustradę mostu i słucham. Plusk... — Jakiś desperat — mówi do mnie ktoś z tłumu, tak samo, jak ja, gubiący się w tej czarnej, różnobarwnemi kulami świateł poszarpanej przędzy uroczystego wieczoru — ; zwykła to u nas rzecz. Na Place du Pont Neuf zgiełkliwa zabawa. 26 JAN KASPROWICZ Patrzę: Imć pan Tabarin rozstawił kozły i krotochwilą śmie- szy pstrą ciżbę. Suną pov/ażne rajcy, w złotym łańcuchu na sobolowych kołnierzach, praczki, chudzi grajkowie w be- retach ze zwisającemi pióry; tumanią włoscy kuglarze w bia- łych, obszernych workach, o wysmarowanych na biało po- liczkach; różanopierśne damy w bufiastych spódnicach, w szerokoskrzydłych kapeluszach, z pasterskiemi laskami w ręku; czułe modelki z pracowni Greuze'a, alchimiści, wróżowie, czytający losy człowieka z kart i gwiazd i dłoni, rzezimieszki, makarele, gameni. Pan "Wateau inscenizuje wyjazd na Cyterę, a »Gil- les« wykradł się z ram obrazu i, stanąwszy na uboczu, zdumionemi spogląda przed siebie oczyma: młody, naiwny bajazzo. Cisza... Długowłosy herold uderzył w bęben i woła: — Zali jest pomiędzy wami Don Juan di Suzor. Mam rozkaz stawić go przed oblicze Króla Jegomości. Słynny wędrowny astrolog niechętnie wlecze się ku bramom rzęsiście oświetlonego Luwru. Halabardy strażników zamknęły drogę ciżbie. W gabinecie króla spełnia się tajemnica. Za godzinę zbirowie wynieśli ciężki, skórzany tłumok i rzucili go do rzeki. Lecz król jegomość, usłyszawszy prawdę, posmutniał. Polecił przywołać arcybiskupa Paryża i wsunął mu rulon złota: — Trzysta sześćdziesiąt i pięć mszy żałobnych, po wieczne czasy, pro salute regis... Stoję oparty o kamienną balustradę mostu. Xl. FRAGONARD. Siedziałem tete a tete z Tragedyą Miłości. Dama w całem tego słowa znaczeniu piękna: jasna blondyna o wielkich, piwnych oczach, w ciemnej sukni, zapiętej po szyję. Długie, alabastrowe palce, lekko splecione na łonie. Z pod palców wymykał się kwiat róży, snąć co do- piero zerwany: czułem, że zaledwie zdołano otrząsnąć z niego krople rosy. Zjawisko księżycowe. Gdybym ją nocą letnią spotkał w świerkowej alei, prowadzącej do grobowca państwa C, po której nieraz lubiłem się przechadzać w samotnika, możebym się i przeraził. Każdy z nas podszyty jest tchórzem i w pewnych momentach traci rozsądek, czy, jeśli chcecie, zimną rozwagę. Sądziłbym niewątpliwie, że rozwarły się ciężkie drzwi dębowe i z ponurej, pełnej tajemnic głębi wynurzyła się jedna z prababek rodu, która ongiś, nie mogąc przeżyć zdrady kochanka, poszła szukać śmierci w poblizkim stawie. Znana legenda — lata i zamiłowanie moich przyja- ciół do romantyczności zmieniły ją w prawdę. Byliśmy oboje przygnębieni, niewiadomo, dlaczego. Właściwie wiadomo: jedno i drugie miało w życiu godzinę, która sępimi szponami wpiła się nam w serce, krwawiąc je na wieki. 28 JAN KASPROWICZ Trudno było skleić rozmowę. — Wie pan, czytam Hamleta. — Zapewne po raz setny. Jeśli się nie mylę, naju- lubieńsza to pani lektura. Naturalnie zajmuje Cię przede- wszystkiem — Ofelia. — Może. Umilkła. Byłem rad, że ktoś zapukał do drzwi. — Pozwoli pani otworzyć? Bladą twarzyczkę przejrzysty oblał rumieniec, oczy przysłoniła jedwabnemi rzęsami. — ] owszem, jeśli się Panu podoba. A!... — Pan Fragonard, malarz nadworny Króla Jegomości. — Niegdyś, niegdyś... przepraszam — dziś tylko pen- syonaryusz Luwru. — Pani Z., moja — jakby to się wyrazić — współ- boleśnica. Mały, czupurny staruszek o tłustych, zdrowych po- liczkach zaśmiał się łagodnie, a potem czarne, przenikliwe oczka z zaciekawieniem objęły tę czarującą postać uoso- bionego Smętku. — Pani cokolwiek schudła... — Jakto?! — Byłem kiedyś w gościnie u Twoich rodziców razem z świętej pamięci de Saint-Nonem. Biedny abbe! nie żyje! Umarł w sam dzień zamianowania go arcybisku- pem Rouen'u. Pewnego poranku podpatrzyliśmy Panią mimowoli, jak się bawiłaś z miluchnym pinczem. Widzieliśmy słodkie, utoczone nóżki i — jeszcze coś więcej... — Jak Pan śmiesz!!? — Niech się Pani nie obraża — mnie już wszystko wolno... Zresztą miałem na myśli ciasteczko, któreś roz- kosznie podawała psinie... Dam też Pani radę: kobieta, leżąca na wznak, powinna zawsze pamiętać o zamykaniu drzwi... o BOHATERSKIM KONIU 29 Czułem, że w powietrzu zaczyna się gromadzić burza. Zrobiło się parno, jak w łaźni. Mistrz Jean Honore usiadł spokojnie na krześle, zato pani Tragedya podniosła się z miejsca i wzgardli- wym, dumnym zmierzyła go wzrokiem. Niebawem jednak opanowała się zupełnie. Wrodzony takt i wychowanie walne odniosły zwy- cięstwo. Przytem trudno się przyznać, że godność kobiecą obrazić może pierwszy lepszy zdeklasowany malarz. Zająwszy dawną pozycyę, jasna blondyna o wielkich, piwnych oczach, w skromnej sukni, zapiętej pod szyję, z kwiatkiem w długich, alabastrowych palcach, uderzyła w ton pobłażliwy, zaprawiony pewną poezyą. — Jeżeli o to idzie, przypatrz się Pan tej róży: zda się, nieskazitelna, a ciemny pąs tego listeczka przy- bladł na kraju; zwarzyła go spieka, a nawet — o! — nad- gryzł go nieznacznie jakiś owad. 1 na słońcu są plamy. Niedelikatnie jest tylko wypominać przeszłość... — Więc co?? Mam się zachwycać tem nędznem dzisiaj? Jakżeż pani wygląda!? Ręce tylko złożyć w krzyż, kazać się ustawić na kroksztynie Panny Maryi Paryskiej i osłupiałym wzrokiem spoglądać ku Mordze! Nie żal Pani tych czasów, kiedy w dziewiczych snach przychodził Eros do Ciebie, całował rozchylone żądnym oddechem wargi, a niewidzialne chóry amoret- tów śpiewały hymn na cześć Twej nagości, na miękkiem złożonej posłaniu i czekającej, aż sen przemieni się w jawę?... A w co on się obrócił przez tę waszą żebraczą, idealną miłość? Siedzi w towarzystwie Pani jak struty, osowiał, odrę- twiał i budzi się tylko wówczas, gdy wasza społeczność, zamianowawszy go łaskawie swym garsonem, każe mu nad grobem tak zwanych » szlachetnych* żałobne wygłaszać 30 JAN KASPROWICZ mowy, brać udział w odsłanianiu tanich pomników i wbrew naturze spełniać funkcye ajschylosowskiej płaczki!... Brr!... My, ludzie dawni, urządzaliśmy się inaczej. Każdy z nas wiedział jedno: Życie wesołą jest komedyą, którą trzeba odegrać do końca z humorem i przytomnością umysłu, wyzyskując każdą godzinę i żadnym, byle zdrowym, nie gardząc owocem. Pewnego dnia wpuściła mnie do swej alkowypani de S... Nie wymienię nazwiska tej damy, gdyż w waszych oczach uchodzi to dzisiaj za pohańbienie sromu. Nie zdążyłem wyczerpać czułości, gdy w przyle- głym salonie usłyszeliśmy kroki męża. Odsuwam rygiel, by mieć otwartą drogę do odwrotu. Raz jeszcze mnie pocałuj na pożegnanie! — sze- pnęła omdlałemi z rozkoszy ustami. Całuję, a pan małżonek niemal odchyla kotarę. Pensyonaryusz Luwru, któremu repul)likańscy współ- obywatele każą oceniać smarowidła narodowych kiczarzy, uwieczniających na płótnie słynne dzieje Rewolucyi, zmie- nił się naraz w dawnego »Frago«. Spojrzał chytrze na moją towarzyszkę, jak gdyby chciał się przekonać, czy wrodzona jej wstydliwość nie doznaje uszczerbku. Działo się z nią coś dziwnego. Machinalnie mięła listki róży, a oczy jej wpatrzyły się — nie wiem, w przeszłość czy przyszłość. To jedno było widoczne, że w wnętrzu jej toczy się walka: to gro- źnie ściągały się jej rysy, to znowu na ustach ledwie do- strzegalna, motyla siadywała bladość. Mistrz nad mistrzami mówił dalej: — Albo, proszę Pani, innym razem wyjechaliśmy do lasu. Mile. Guimard zrzuciła z siebie wiotkie tiule i pra- wie nago wykonała na świeżej, wonnej murawie jeden z tych przepysznych tańców greckich, którym tak się de- lektował Dwór. o BOHATERSKIM KONIU 31 "W^tem przybiega do nas zacny pan de Brissac i woła: — Chodźcie co tchu zobaczyć obraz, godny pen- dzla naszego genialnego Fraga! Oczywista, poszliśmy. W śnieżnych pianach górskiego potoku, w cieniu jaworu czy klonu, kąpią się najady! Tak harmonijnych pleców, jak u jednej z tych bo- giń, nie spotkałem już nigdy. A te piersi u drugiej! A te łydki i zróżowione pięty u trzeciej!... Zaś opodal bachantka, z podwinictemi, jakby z ka- mienia ciosanemi nogami, z główką w tył przechyloną w obiecującem marzy uśpieniu. Taką zapewne była matka ludzkiego rodu, Ewa, kiedy, wyszedłszy z rąk Arcymistrza, poczęła przez sen uśmiechać się do pokus węża. Szkoda, że wówczas nie żył jeszcze pan Crebillon, bo narodziny pierworodnego grzechu byłby był lepiej opisał, niźli to czynią staroświeckie, niezdarne legendy. Mon ami-cochon Diderot twierdził, że kobieta je- dnem podniesieniem koszulki zdobywa świat, albo przy- najmniej intratny urzędzik dla męża. Prawda. Rozkoszna Dubarry stała się w ten sposób nielegalną władczynią naszej drogiej Ojczyzny. Niewinna ta czyn- ność gotuje szczęście jednym i drugim. Doświadczył tego częstokroć mąż przemądrej pani d'Esparbes, któremu wynaleziony przezeń aforyzm » życie jest huśtawką« otworzył na oścież podwoje łaski Króla Jegomości. Możny ten protektor kancelistów, mających ambicye zostania radcami królewskiego dworu, zawołał mnie raz do siebie i mówi: — Słyszałeś zapewne, drogi mój Frago, żem głę- boki wymyślił aforyzm: wżycie jest huśtawką« - — — z której nie trzeba robić tragedyi — dodałem. 3a JAN KASPROWICZ — Tak jest. Otóż chciałbym, ażebyś mi to uzmy- słowił na płótnie. Pokażę ci, jak to najlepiej uczynić. Zaprowadził mnie do ogrodu, pełnego, jak zwykle, marmurowych kupidynków i nimf. Z dyskrecyi, pomiędzy nami mówiąc, całkiem zby- tecznej, schowałem się za postument klasycznego bóstwa. Markiz położył się wygodnie w krzakach. Z konarów wspaniałego drzewa zwisały dwa sznury huśtawki, trzeci, odpowiednio długi, trzymał, w ręku kan- dydat na radcę królewskiego dworu, w przyzwoite usunąw- szy się oddalenie. Na huśtawce siedziała znana mi dobrze urocza pani Mar gi ery ta. Pan d'Esparbes dał znak. Szlachetny małżonek z takim zapałem jął huśtać swą dobrodziejkę, że pantofelek z prześlicznej jej nóżki uleciał, jak kolibr, w powietrze. Rozwiały się falbanki, dowcipny aranżer zabawy i ja ujrzeliśmy różowe kolana i — jeszcze coś więcej, z czego nie trzeba robić tragedyi. — Cynik pan jesteś! — wrzasnąłem. — Nie masz względów dla kobiet! — Cynik?!... Pan Fragonard uśmiechnął się, czarne oczka utopił w nas obojgu, i zda się, nieco obrażony, schwycił kape- lusz, grzecznie się ukłonił i — Madame! Monsieur! — odszedł. — Byłeś pan zbyt szorstki dla tego staruszka — sze- pnęło moje vis-a-vis, jasna blondyna, zapięta po szyję. Nie trzeba zaraz z wszystkiego robić tragedyi. Spojrzałem jej w wielkie piwne źrenice. Patrzyła na mnie długo i wymownie, zapomniawszy ukryć nóżkę, którą, widać, niechcący, w czasie opowiada- nia Fraga, wysunęła z pod rąbka skromnej sukienki... Xli. PANA ANTONIEGO C. WSPÓŁWŁAŚCICIELA FIRMY ANTONI C. & SP. PRZY ULICY M. SEN O SĄDZIE OSTATECZNYM. Nigdym w sobie nie czuł zdolności pisarskich, lecz dzisiaj chwytam za pióro, aby się z Wami, kochani Ziom- kowie i Wspólnicy moi, podzielić zarówno strasznem jako i rozkosznem wrażeniem ubiegłej nocy. W niezłym pożegnałem Was humorze: jak wiecie, ubiłem interes, który mi przyniósł kilkanaście tysięcy na czysto; trapiła mnie wprawdzie uwaga jednego z Was, jakobym kontrahenta sprytnie wywiódł w pole, przypo- mniawszy sobie jednak przysłowie: »głupi dwa razy traci «, znalazłem ulgę w myśli, że on, jeśli stracił, to tylko raz jeden, a gdy straci raz drugi, jego wyłącznie będzie winą. Zresztą spryt, jak wszystkie szlachetne przymioty, odróżniające człowieka od zwierzęcia, jest darem nieba, z którego korzystaj, aby nie zastosowano do ciebie ewan- gelicznej przypowieści o włodarzu, co zakopał talenty. Mój Boże! nie mogę się skarżyć na brak powodze- nia, nawet żona, dowiedziawszy się o przyroście chudoby, przestała gderać i, pocałunek składając mi na ustach, po- wiada wstydliwie: — Chodź, przypomnijmy sobie wiośniane lata na- rzeczeństwa. Nie taję się przed Wami, iż, dbając o wycieńczone jej zdrowie, umiałem tej zacnej kobiecie wytłumaczyć, że K1SPR0WIC2. OZIEU VI. O 34 JAN KA5PR0WJCZ pora jest spóźniona i jutro trzeba opuścić łoże rzeźkim i wypoczętym. Pomny też byłem gadki, zasłyszanej od syna, któ- rego kieruję na adwokata, gadki czy bajki nader głębokiej o niejakim królu Polykratesie, opiewającej, iż nigdy nie należy zbytnio kusić szczęścia, ponieważ może się odwró- cić — nie powiem: w godzinie niepowołanej, gdyż każda godzina, w której się szczęście od nas odwraca, jest nie- powołaną. Po tym wstępie, niezbędnym dla zaokrąglenia ca- łości, czyli raczej do nadania głowy mojej relacyi, przy- stępuję do rzeczy: Wyobraźcie sobie: Ledwiem się otulił w wygrzaną przy piecu kołderkę, zacząłem — mówiono mi o tem, gdym się obudził — mocno chrapać i jęczeć i rzucać się, jak szczupak przed Wiliją; nie dziwota: zmagałem się z potęgami, na prze- zwyciężenie których nie starczą siły olbrzyma, a jam jest Ten, co je zmógł. Otóż na obłokach, kształtu ogromnych pierzyn, wy- dętych puchem edredońskim, którym handlował mój ojciec, stanęli, plecami do siebie, dwaj aniołowie i zatrąbili w trąby — w pierwszym momencie mniemałem, że ulane z szczerego złota, ale gdym się im bliżej przypatrzył, przyszedłem do przekonania, iż tylko mosiężne. Chciałem zawołać: — Niebiosa mogłyby sobie pozwolić na metal ko- sztowniejszy! Atoli myśl tę, widać, bezbożną, stłumił w samym zarodku huk, jakiegom dotychczas nigdy w życiu nie słyszał. Jeden z aniołów trąbił ku północy, drugi ku połu- dniowi; potem obrócili się i, oparłszy się wzajemnie ło- patka o łopatkę, grzmieli, jeden na wschód, zaś drugi na zachód, iżby na wszystkie cztery strony świata rozeszło się zaduszne Dies irae. Nie ulegało bowiem najmniejszej wątpliwości, że ob- wieszczano Sąd Ostateczny. o BOHATERSKIM KONIU 35 ] Oto ziemia rozstąpiła się na dwie połowy. Po czarnych ścianachi przepaści ślizgały się węże, ohydne potwory, ziejące siarką i smołą. Z bezdni strzelał płomienisty Ocean, stokroć wię- kszy od tej wyuzdanej pożogi, która przed laty — - pa- miętny to dla nas dzień — obróciła w popiół kantor tego męczennika i — nie obwijajmy w bawełnę — lekkomyśl- nika Adolfa. Krążyły słuchy, iż sam podpalił, dostał się też do kryminału, skąd wróciwszy, rozpił się i umarł z zgryzoty, z nieuzasadnioną do nas pretensyą, iżeśmy go nie uchro- nili od katastrofy. Wiadomo, że część winy usiłował zwalić na mnie, ale Bóg strzegł — wezwano mię tylko na świadka. Teraz postać jego, obrzękła i jakby wyniszczona rozpustą, płynęła ku mnie na rozszalałych falach ognia. — Piekło! — krzyknąłem — taki, mój kuzynie i kom- panionie, spotkał cię los za życie na żart, za wyrządzoną nam wszystkim krzywdę! Była to jednak fatalna pomyłka — nie otchłań to wieczystego potępienia, lecz Czyściec. Albowiem z pło- mieni wydobywał się jęk i płacz i wołanie: — Przebacz nam, litościwy Sędzio! A/lasz słuszność — niewątpliwie! Śmiertelne przygniotły nas grzechy, czołga- liśmy się po ziemi jak płazy, przecież w spełnianiu choćby największych występków nie opuszczała nas Wiara w Twe Miłosierdzie bez granic, ani Nadzieja, że w bezmiarze Twych łask wszelka topi się niedokładność — czy to bę- dzie tak zwane fałszywe bankructwo, czy jakaś inna nieo- ględność lub zbytnie zacietrzewienie! 1 odpowiedział im Głos: — Skruszeni jesteście i pokorni, przebaczam! W oczach moich stał się cud. Ziemia zawarła się z powrotem, na miejscu ognia i potworów rozścielił się różnobarwny, puszysty, rzekłbym smyrneński, prawie taki sam, jak w moim saloniku, w kwiaty dzierzgany dywan, na nim olbrzymie kaktusy, wypchane 3* 36 JAN KASPROWICZ pawie, araukarye, begonie, wyolbrzymiałe orchideje, ma- gnolie, wachlarze palm! Pod ich baldachimem snują się rzędy młodzianków i dziewic — ta z lilią, tamta z różą, ta z pękiem rezedy, tamta z gwoździkiem, inna z niezwykłym, rzadkim chry- zantemem, znowu inna z tuberozą czy narcyzem, a po- między nimi starsza moja córka w wianku mirtowym i bia- łym welonie; przy fortepianie znany v/ykonawca-wirtuoz i artysta kompozytor w niebieskim fraku, a wszyscy su- nęli i sunęli, śpiewając ))Hosanna« i »Jubilate Domino!« Za nimi z pochyloną głową nasz poczciwy Adolf, przeobrażony do niepoznania; obrzękłość znikła niemal zupełnie, oczy, podobne dawnej do ślimaczych łebków, nabrały klarowności. Zobaczył mnie i przyjaźnie się uśmiechnął. Nie potrzebuję Wam chyba zaręczać, żem się ser- decznie ucieszył, zauważywszy w nim to nagłe odrodzenie. Dźgnęła mnie tylko jakoby zazdrość, że takiego do- stąpił zaszczytu były kryminalista i po empirejskich kro- czy kobiercach. Alem w czas ją przytłumił, bo juścić nie godzi się zawiścić umarłym, tem bardziej przyjaciołom. Nasz ksiądz kanonik, który tak łaskaw bywa na skro- mny mój dom, wspomniał ostatniej niedzieli z ambony o kozłach i barankach. Z przejęciem słuchając kazania, anim się spodziewał, że tak prędko danem mi będzie obraz ten na własne oglą- dać źrenice. Oto z grobów ruszyli się umarli i w nieprzeliczonej ciżbie czekają, w słusznej od Majestatu odległości, na nie- rychliwe, lecz sprawiedliwe wyroki. Święty Woźny niebieskich trybunałów cytuje ka- żdego z osobna i każdy z osobna zjawia się przed Sę- dziowskiem Obliczem. Jeden Archanioł z otwartym wielkim Bilansem w ręku czyta ))Ma« i ))Winien«, a drugi Archanioł kładzie to wszystko doczesne saldo człowieka na wagę i waży. o BOHATERSKIM KONIU 37 Stosownie do tego, która przeważy szala, ta z summa Dobra, czy ta z kwotą Zła, odzywa się głos: — Umieścić go pomiędzy kozłami! albo: — Niech powiększy szlachetne stado baranów! Z niekłamaną trwogą, a zarazem i z współczuciem spostrzegłem mego kontrahenta w włosistej, brodatej po- staci kozła... — Czuję — szepnąłem — , żeś w znanej głupocie swej zamierzył wezwać mnie przed kratki, zamiast uczyć się odemnie, jak należy pomnażać, mówiąc ewangelicznie, swe talenty, ażeby nie ściągać na siebie urągowiska do- brego Arcywłodarza, rodzinie zapewnić przyszłość, a so- bie podziw u ludzi fachu. Sroga dotknęła cię pomsta. Przecież żal mi ciebie, bom nie jest z głazu, tylko z ciała i duszy, stworzonej na obraz i podobieństwo Boże i Miłosierdzie Moje nie zna granic!!! Strasznicm zadygotał, gdym od strony trybunału usły- szał moje własne, rodowite, powszechnie czczone nazwisko. — Jakto?! — jęknąłem. — Nie jestem wszakże tru- pem, lecz żyjącym obywatelem! — Cicho, ty błaźnie i oszuście! — odrzekł Święty "Woźny i kluczami uderzył mnie w plecy. Ścisnąłem pięść, aby mu się odwzajemnić, atoli w tej uroczystej, a tak niepewnej, przerażenia i nieopisanej grozy pełnej godzinie przywiodłem sobie co tchu na pamięć ową starą, wypróbowaną, katechizmami uświęconą naukę, którą mi wpajano za młodu, a która zawsze była drogoskazem mego żywota: — Bądź pokorny i posłuszny, albowiem pokora prze- bija niebiosa, a nieposłuszeństwo jest bramą, wiodącą do Czeluści piekieł. Przytem: — Pokorne cielę dwie matki ssie. — Nie poufal się z koniem i nie łaskocz go pod pęcinami, bo, nim się spostrzeżesz, palnie cię kopytem w łeb, aż drogocenny wytryśnie ci mózg. 38 JAN KASPROWICZ — Zawsze też miej poważanie dla postronka, gdyż niewiadomo, czy ci ostatniej nie odda przysługi. Dodać do tego wypada, że w uszach nie prze- brzmiał mi jeszcze głos, zwrócony ku Męczennikom Czyśćca: — Przebaczam, boście skruszeni i pokorni. Gdym już szedł przed kratki, stała się rzecz okropna. Jeszcze teraz, pisząc Wam o tern, ledwie mogę utrzymać pióro. Z płomiennej ławy podniósł się Szatan — czy uwie- rzycie: w berecie i w czarnym, długim, szerokim worze, podobnym do rewerend, w jakich zwykle prowadzą kon- dukty pogrzebowe protestanccy pastorzy — lichy to za- szczyt, że strój ich okrywa Mocarzy podziemnych, jednak naturalny to wynik głoszenia bezbożnych herezyi — a więc sam Szatan podniósł się z miejsca, pazurami oparł się o poręcz, przechylił się nieco naprzód i badawczy, ostry wlepiwszy wzrok w oblicze Sędziego, piorunującym zahuczał grzmotem: — Wysoki Trybunale! Nie wątpiąc, że wyrok ferowany na tego łotra (!!!???) będzie sprawiedliwy, kazałem już odrazu przygotować torturę, najodpowie- dniejszą dla tego rodzaju członków ludzkiego społeczeń- stwa Nie dokończył, gdy, niewidzialną pchana mocą, wy- sunęła się przedemnie szafa wertheimowska w gęstym wieńcu liżących ją chciwie ognistych języków. — Wiem — zagrzmiał Szatan dalej — , że rozmiary tego skrytego złodzieja — nie miałem już odwagi prze- czyć, stropiony będąc lękiem i trwogą — zbyt są wielkie, aby się mogły w tern niejako Prokrustowem pomieścić łożu, lecz pachołkowie moi połamią mu golenia, a iżby nie pró- bował się wydostać, każę go do niej i z wierzchu i ze spodu i ze wszystkich czterech boków przywiercić. Oto siepacze z grubymi, stalowymi świdrami. Pot zimny oblał mi czoło, po grzbiecie prze- szedł dreszcz, kości moje zachrupotały, jak kości upio- o BOHATERSKIM KONIU 39 rów, ale umysł i jakby natchnienie wzdyć nie utraciły swej władzy. Padłem w proch i pył i jąłem się kajać: — Nieuchronny, litościwy Sędzio! Masz słuszność! niewątpliwie! Śmiertelne grzechy przygniotły mię do ziemi, czoł- gam się po niej jak gad, przecież w spełnianiu i najwię- kszych występków nie opuszczała mnie "Wiara w Twe Miłosierdzie ani Nadzieja, że w bezmiarze Twych łask wszelka topi się nierozwaga, czy to będzie fałszywe bankructwo, czy jakaś inna nieoględność lub zacietrze- wienie! — Zresztą dotychczas jeszcze żaden z moich do- stawców nie powziął podejrzenia, jakobym miał zamiar zwinąć interes wśród okoliczności, iż tak się wyrażę, nie- pewnych, a więc jasnem jest, że polegają na mojem su- mieniu. — Nie było też u mnie komisyi, mającej przy- chwycić mnie na — niedokładnem książkowaniu, a więc nie istniał dotychczas powód do jej wkroczenia. — Jeżeli się czasem zdarzyło, że ktoś z moich odbiorców otrzymał towar, mówiąc ich gwarą, nierze- telny, niech swe żałoby skieruje do hurtowników, nie do mnie. — Prawda! Zarobiłem wczoraj na sprzedaży mej rudery cokolwiek więcej, niż drukowane przepisują skru- puły, lecz chyba tylko nowicyusze mej branży mogą być na to wrażliwi, takich jednak, chwała Bogu, niema. — A gdyby nawet wymysł Szatana, tego wroga Rodzaju, któregoś Ty w słusznym gniewie strącił z nie- biosów, chciał to podciągnąć pod nomenklaturę oszustwa (pfe!), to już Rzymianie, mistrze prawa i sprawiedliwości, uczyli — napomknął mi o tem nie w ciemię bity mój syn i bardzo mi się to podobało — : mundus vult decipi, ergo decipiatur — — Ten świat — bo mundus znaczy świat — , który Ci tyle sprawia kłopotów, który nie słucha Twych przy- 40 JAN KASPROW1C2 kazań i przeto jest wart, aby go smagała rózga — lepiej dla niego, że moja, gdyż pod Twoją, jeśliby się podnio- sła na przekór Miłosierdzia, całkiemby zginął... — Nie cłicę. Panie, abyś mnie posądzał o cheł- pliwość. — Przecież na tych szalach, wahających się w ręku Twych Archaniołów, niech też zaważy i moje ))Habet«, jeśli już moje ))Debet« w taki niepomierny gniew wpra- wia bezlitosnego Władcę Ciemności. — Damy, chodzące po wielkotygodniowej kweście, nie odstąpiły od mych progów bez sutej jałmużny. — Co roku na gwiazdkę sprawiam biednym sie- rotom i pończochy i buciki, a wierna towarzyszka mych smutnych i wesołych dni niejedną obdarza je sukienką. — Utrzymuję biedną dziewczynę — i to w tern życiu przykrem prawdziwe, jedyne moje ))Habet«, nie czyniąc krzywdy ognisku domowemu: żonę nie tylko w dzień imienin, ale na każde urodziny obsypuję klejno- tami; wcale się tego stosunku mego nie domyśla — wy mnie nie zdradzicie, bo i ja znam wasze sprawki — , gdyby jednak, nie daj tego Panie — ostatecznie powiedzieć nie może, iżby jej lata... — Przyczyniłem się hojną składką do budowy kościoła. — Zdemoralizowana niezdrowymi prądami w lite- raturze i sztuce młodzież posiada karzącego we mnie opiekuna. — Podwładny personal może ze sutej remuneracyi noworocznej sprawić sobie w noc sylwestrową niejedną wazkę ponczu; wiem, że wierniej służyć mi będzie. — Jednem słowem: Biorę, ale i daję!! — Tak! Bierze ale i daje — odpowiedział ku mej niewysłowionej uldze, sprawiedliwy Sędzia, zwróciwszy się ku Szatanowi, jakby mu chciał okazać, że w pogardzie ma jego złość niepowściągliwą. 1 Lucyper zgrzytnął zębami, podwinął bawoli ogon i w strasznym zaryczał bólu: przy tarto mu rogów!... o BOHATERSKIM KONIU 4 i Potężny, światowładczy Majestat kazał mi się zbli- żyć do siebie. Przykląkłem na jedno kolano i w tej sekundzie uczu- łem błękitną wstęgę na szyi. — Tak! Miałem poważanie dla stryczka i oto — — Nim się zamieni w baranka — zawołał Pan nasz i Król — oprowadźcie go w tryumfie: niecłi ten zgro- madzony lud bierze sobie przykład z niego!!! Nienawidzę poetów, tem więcej, że jeden z nicłi raczył mnie opisać w gazecie. ^ A głodomorze ty jeden! Żal ci, że mam "okrągły brzuszek"?! Za pożyczkami bie- gać nie potrzebuję, więc mi "krótkie nóżki« wystarczą — , gardzę hołotą gryzipiórków, grajków, smarowników i gi- psiarzy, a jednak dzisiaj chciałbym posiąść ich wyobraźnię, ich pendzel i dłuto, ich moc w uderzaniu w klawisze, aże- bym w godnych przedstawił Wam rysach i kształtach i tonach tę rozkosz i słodycz, która rozlewała się w mych piersiach i wogóle w całej mojej istności!... Aniołowie pańscy wzięli mnie pod rękę i wiedli szpalerem rozstępującego się ze czcią narodu, dziewczątka w bieli rzucały przedemną kwiaty, jedna bardzo piękna panienka wręczyła mi wielki bukiet, a tłumy śpiewały i wo- łały: "Niech nam burmistrzuje i prezesuje! Niech w par- lamencie broni naszych nieprzedawnionych praw, niech będzie ministrem — On jeden! On jeden!« Wkońcu sam Pan Jezus, siedzący na hebanowym tronie, inkrustowanym perłową macicą, przytulił mnie do swej rany i, wskazując na krzyż, wyrzekł uroczyście: — Pamiętaj, abyś zawsze kroczył drogą, nad którą zawisło to godło, a Ty, Duchu święty — zwrócił się do Gołąbki, fruwającej pomiędzy Ojcem a Synem — lej na niego Swe Światło, iżby nigdy nie stracił rozsądku! Zbudziłem się... Było już późno. — Po niespokojnej nocy tak smacznieś spał nad ra- nem, żem cię nie chciała budzić — powiada mi żona. Pocałowałem ją w usta i mówię: 42 JAN KASPROWICZ Należało mi się to... Widziałem we śnie rzeczy, pełne tajemnic, i zjawiska, które są jakby zapowiedzią naszego nieustannego szczęścia. Uważam to sobie za dobry omen i stąd też opisuję Wam to wszystko, drodzy moi Ziomkowie i Wspólnicy; nie wahajcie się iść ze mną pospołu — przez życie... Xlii. STAROŻYTNY KOŚCIÓŁ. Wzrosłem pośród twych ruin, ty starożytny kościele! "W letnie poranki, pijany wschodem słońca i szu- mem zbóż, biegłem do ciebie i w cieniu twych szarych, polnych głazów, bujnym uwieńczonych chwastem, kołysa- łem mą duszę razem z trawami, kołyszącemi się na mogiłach. Grubo ciosane głowy bożków, z pogańskiej ponoć kontyny, martwo patrzące na innych, wiodły ze mną roz- howor, którym przez długie lata pobrzmiewał mój nieu- dolny, samotny śpiew. Dzisiaj odbudowały cię pobożne, troskliwe ręce. Romańskie twe okna, niby źrenice, skupiają w sobie rozległe, niezapomniane dla mnie równie. Prawnukowie tych, którzy bolesnymi byli świadkami twego upadku, spieszą w twe wrotnie, dziękczynią u twych ołtarzy odrodzonemu życiu i modlą się o szczęście dla siebie i innych — może i dla mnie... Lecz ja nie umiem już chwycić za kij pątniczy, przepasać się szkaplerzem, zmieszać się z tłumem moich najbliższych braci i błogosławić twej zmartwychwstałej świetności. Stoję z daleka i żal mi, że groby zrównano z zie- mią, że na twych kruszących się kamieniach nie rosną już mchy, rozchodniki i bluszcze. 44 JAN KASPROWICZ Głośne, uroczyste ))Te Deum laudamiis« wygnało z wnętrza twojego Smutek, który, błąkając się, jak śle- piec bez dachu, spotkał się na drogach rozstajnych ze mną, zamieszkał na zawsze w mem sercu i nieraz w cię- żkich, niespokojnych snach, wiedzie mnie ku twym zwali- skom, ty starożytny, romański kościele i, jak za dawnych lat, każe mi daremne czynić wysiłki, zali przez twe wązkie, gruzem i kośćmi umarłych zawalone podziemia nie dotrę do światła... XIV. o WALĄCYM Się DOiVllE. Zbudowałem sobie dom i już się wali. O mój walący się domie! Trochę za prędko zmieniasz się w ruinę, prędzej, niż mógłby się spodziewać człowiek, który ma powieki otwarte na śmierć. 'W^szystkiem obchodził pustkowia, wszystkie ugory i bezpłodne wydmy, kamienie-m wyrywał z pod gęstwi zielsk i rów wykopawszy głęboki, że starczyłby mi za grób, rzucałem je tą ręką na fundamenty dla ciebie. Raz, kiedym pobiegł w pole, szukając czworogran- nych głazów na narożniki, obsiadły mnie psy: omal ze śmiechu-m nie zginął, jak te zajadłe bestye szczerzyły kły do mych pięt i jakie musiałem wyprawiać młyńce, aby nie zadać kłamu nauce, iż pragnienie życia silniejszem jest od żądzy skonu. A kiedyindziej takem się podźwigał, że, leżąc w go- rączce, urosłem w swych oczach na owego potulnika, który na Trupiej Górze pomagał Panu wyzwalać świat... O mój walący się domie! Widzę, że zbytnich dostępujesz honorów, ty mój walący się domie! że zaczynam mówić o tobie, jako o czemś, co war- tością przewyższa wór mąki, albo statek, wiozący z dale- 46 JAN KASPROWICZ kich krajów nici jedwabne na pończochy dla dam, albo godność człowieka, który na wielkiem zgromadzeniu wdra- pał się na stół i śród oklasków Raj obiecuje tłumowi. A przecież zbudowałem cię na odludziu, na pogra- niczu spraw, w których najprzenikliwszy mędrzec nie znaj- dzie związku z dukatem, płaconym dziewce ulicznej, albo z chorągwianą, gromniczną ekshumacyą zwłok zapomnianego artysty, albo z niecierpliwością narzeczonej, umierającej z tę- sknoty do podróży poślubnej w wygodnym, samotnym wagonie, albo z tryumfalnem ogłoszeniem Rzeczypospolitej na gruzach monarchii, albo z rozpaczą mamki, tracącej pokarm! Nie dostrzeże związku: z bohaterskim wodzem, z majakiem wstęgi ordero- wej w duszy prowadzącym żołnierzy w bój za ojczyznę, ani z zadowoleniem wołu, wyprzęgniętego z pługa, ani z dziennikarską reklamą dla konstruktorów nowej odmiany rytmu i dla wynalazców nowych sposobów czy- szczenia kloak miejskich, ani też z skowytem psa, co się wyśliznął z pętlicy rakarza. A może... Ogromne, zielone płomienie jaworu nad moją głową. Potok przewala po głazach roztopy seledynu. Krzewy głogu krwawią się na czarnej, łupkowej, pro- stopadłej ścianie. Mże sierpniowego południa snują się po łąkach i owsach ku niebotycznym górom... a wzrok mój osłabł... 1, napół ślepy będąc, straciłem miarę rzeczywistości: wyglądasz mi w słońcu na pałac, w księżycu na zamknięte, pełne widm zamczysko, a jesteś tylko przenędzną lepianką, ty mój walący się domie! o BOHATERSKIM KONIU 47 "Wzniosłem ci portal, 0 mój walący się domie! W blokach z czarnego marmuru wyrzeźbiwszy święte, stawiałem je na skrzydlatych gryfach, jeden nad drugim, iżby tworzyli chór, niebiosom kamienne podający pieśni, wyśpiewane Duszy, która się zmogła ze Złem. 1, mając przed sobą kosz jabłek z dzikich jabłoni, rosnących po miedzach, i garść fioletowych jagód z kęp leśnych, wyczekiwałem od rana do zmierzchu i od zmierz- chu do rana, zali nie wejdzie do wnętrza twojego Ten, co serce ma z ognia i jednym tylko przemawia wyrazem: "Wieczność. 1 raz mi się zdało, że wszedł. Padłem na ziemię z wyciągniętemi rękoma, a potem, zerwawszy się, szalony z radości, pobiegłem na drogi roz- stajne, na ulice i place, przed kościoły i ratusze i jąłem krzyczeć : Jest!... ] to był mój śmiertelny grzech. Albowiem znalazłszy skarb, trzeba go chować przed ludźmi. Pytali się: kto? Spieszcie zobaczyć, odrzekłem: Świątynię-m zbudo- wał na pustkowiu; sfinksy jej strzegą, po piersi zanurzone w piasku, który je obsypuje od niepamiętnych dni; nie u was, lecz u mnie zamieszkał Bóg! Roześmiali się, jednak, ciekawi, poszli. Lecz przybywszy na miejsce, spostrzegli odrazu, o mój walący się domie! — że próg twój, wyciosany z pnia sosny, zgnił od deszczów, że okna, wybite kamieniami złośliwych wyrostków, pozaklejano papierem, że na ścianach, niebielonych od lat, zwiesza się bru- dna pajęczyna, że stół się chwieje na spróchniałych nogach. 48 JAN KASPROWICZ że, zamiast krzesła, położono deskę na czterech koł- kach, wbitych w ziemię, że nawet figura Chrystusa, zapewne skradziona z przy- drożnej Bożej Męki lub z opuszczonego klasztoru, w nie- należytem poszanowaniu: tak ją popstrzyły muchy. — A któż wy, że tak mi śmiecie urągać? — zawo- łam.— Ty pierwszy lepszy z brzegu, znam cię! masz minę pospolitego fałszerza weksli! Ty okradałbyś pryncypała, ale się boisz, by cię nie zamknięto. O tobie, moja pani, wiem, żeś — do wyboru — siebie lub córkę ofiarowała staremu rozpustnikowi, panu X. z ulicy Y. Ma kilka kamienic i wieś — nie prawda? A pani gaszek już wyjechał, czeka w Florencyi, trzeba okłamać małżonka i za nim... Ty ściskasz rękę i bywasz na kolacyach przyjaciela, któremu uwodzisz żonę, a ta, znieprawiona twymi kare- sami, mizdrzy się już do innych... Ty lichwiarskie bierzesz procenty! Ty szachrujesz z sobotniemi wypłatami! Pani szeleścisz jedwabiem za krwawicę nędzarzy! Ty kupiłeś utrzymance bransoletę, a dzieci twoje chodzą obdarte i głodne! Ty za hojnem porękawicznem sławisz po gazetach narodowe zasługi pospolitych wydrwigroszów. A ty O mój walący się domie!... Nie wywyższam się nad innych; nie jestem ani lepszy ani gorszy od tamtych i dlatego też płakać nie będę nad tobą, o mój walący się domie! Lecz z Marigny lub Folies-Bergere zabiorę dziewkę, pyszniącą się w przechodzonym płaszczu jakiejś bogatej damy, albo — szczerzej i otwarciej — z najlichszego Ca- baret au Coq w tandetnej, wełnianej spódnicy, oplotę ją o I'.OHATERSKIM KONIU 49 resztkami bluszczu, który tak bujnie i smutnie piął się wczoraj aż pod twój dach, a dzisiaj padł ofiarą krów i pa- stuchów, i każę jej tańczyć kankana... Niech tam jawor w zielonych stoi płomieniach! Niech potok przewala po głazach roztopy seledynu! Niech krzewy głogu krwawią się na czarnej, łupko- wej, prostopadłej ścianie! Niech mże sierpniowego południa snują się po łą- kach i owsach ku niebotycznym górom: Ja klaskać będę w dłonie, że mocą byka, wiedzio- nego na arenę, obramowaną strusiemi pióry, Iśnistemi skrzy- dły krasek i połyskującemi cylindrami, zgniotłem w sobie już wszystko, coby mi przypominało procesyę świętych, rytych w czarnym marmurze na portal dla ciebie, o mój walący się domie! Nie dam żebrakowi jałmużny i bez skrupułów suty zjem obiad; kosztownem upiję się winem i przy akompa- niamencie dzwonów, w tej właśnie chwili witających jakiś kondukt, z omyłki wyprowadzać będę przyjaciół i towa- rzyszy, którym się zdaje, że wdowa w grubej żałobie, wiodąca dzieci na grób męża, nigdy go nie zdradzała, że w pomiętej, zblakłej twarzy tego młodzieńca nie znamię weneryi widać, lecz klątwę światozbawczych zmagań z nę- dzą i upodleniem, że znany nasz filantrop w sposób uczciwy zdobył środki na publiczne ocieranie łez, że Duch zapa- nuje nad chlebem, że Bóg zamieszka w człowieku... O mój walący się domie!... cg^ MSPBOWICZ. DZIEU VI. XV. ZŁODZIEJ. W nocy, przez otwarte okno, zakradł się do mnie złodziej. Nie znał moich obyczajów, bo, nie znalazłszy port- monetki na stoliku, sięgnął pod poduszkę — daremnie. Ale mnie zbudził. Schwyciłem go w pierwszej chwili za gardło, chcia- łem nawet zawołać na policyę i oddać go w ręce karzą- cej sprawiedliwości. Oprzytomniawszy, uczułem coś w rodzaju współczu- cia dla tego biedaka. — Siądź pan — powiadam — i przysuwam mu krzesło. Złodziej, widząc, że mu nic nie grozi, usiadł, a ja tymczasem zapaliłem światło Chłopak młody, przystojny, szkoda, że, zamiast być pożytkiem dla społeczeństwa, stał się jego plagą. — Przepraszam Pana bardzo, dawno uprawiasz swoje rzemiosło? — Ze dwa lata. — 1 jak ci się wiedzie? — Na ogół nieźle. Nie wycierałem dotychczas ką- tów kryminału; zwykle sztuka mi się udaje, czasem tylko i tutaj spojrzał na mnie z uśmiechem, któregom na razie nie zupełnie zrozumiał. — Chwała Bogu, że tak Panu szczęście służy — powiadam. — Ale czy nie byłoby lepiej wziąć się do ja- o BOHATERSKIM KONIU 5I kiejś rzetelnej pracy dla siebie i dla innych. Zresztą może się Panu pośliznąć noga, boć tak długo dzban wodę nosi, aż się ucho urwie... Ambicyonować niema się znowu czego, Pan nie jesteś jedynym, który ma odwagę kraść... każdy, proszę Pana, gdyby chciał, łatwoby się na to zdobył... 1 ja mogłem zostać złodziejem, jednak wolałem... Więc co? obiecujesz Pan poprawę? — Obiecuję — rzekł — widocznie skruszony. Pań- ski przykład nauczył mnie rozumu, nie będę przedewszyst- kiem nigdy właził przez otwarte okna parterowe, boć gdyby u właścicieli ich było co kraść, zamykaliby je na noc. Powinienem był to wiedzieć, gdyż sam mieszkałem kiedyś na parterze, ale w stanowczej chwili nieraz traci się głowę. A teraz, jeśli Pan taki Spartanin — — — Co to ma znaczyć? — W Sparcie nas szanowano — — — A pan skąd to — — ? — Mój Panie: polla ta deina ouden anthroopou dei- noteron pelei... — Sofokles?!! — Otóż jeżeli pan obchodzi się z złodziejem, jak z człowiekiem, wyświadcz mi jeszcze jedną łaskę... — Miło mi będzie... jaką? — Masz pan klucz od bramy? — Mam. — To mi ją otwórz. Bo widzi Pan i ja dbam o do- bro społeczeństwa. Wszystko jest względne... — No! no! — Nic Panu nie wziąłem, bo nie było co brać... Wyspecyalizowałem się w portmonetkach i zegarkach, do handlu starzyzną nie czuję w sobie żadnego powołania. A propos: masz Pan zegarek? — Mam. — Pokaż Pan... E! niklowy!... A więc widzi Pan, gdybym wylazł przez okno, wpadłbym w ręce » księżyca". Wzięliby mnie pod klucz niewinnie. Każdy porządny obywatel ma obowiązek dbać prze- 4* 52 JAN KASPROWICZ dewszystkiem o to, aby sprawiedliwość, na której zbudo- wano świat, nie miała pokusy — ona i tak zbyt często się myli — i aby ludzkość nie żywiła go daremnie. Poco, nie zasłużywszy na to, miałby wyzyskiwać »podatkujących« i jeść kaszę z cynowej miski, sprawioną, oczywiście, ich kosztem? Trzeba ich szanować, tern bardziej, że jak Pan sam raczyłeś przyznać, każdy z nich mógłby ostatecznie zostać złodziejem i — powiedzmy tak en passant, niejeden z nich lepiejby na tom wyszedł... Bon jour! — Do widzenia. Panie, do widzenia!... Ty, w której pycha ciała się nie puszy, Racz mnie umieścić w swojej pięknej duszy«. Byłaś cokolwiek oburzona, zlekceważyłaś mój pean, nie obnosiłaś go po przyjaciółkach — dziś to zupełnie rozumiem, dziś, kiedy w kobiecie nauczyłem się cenić świeżą bieliznę i niezbyt płaskie biodra. Nie powiem, ile od tego czasu upłynęło dni. Wrażliwa jesteś na wiek i wzmianka o nim gotowa Cię wyprowadzić z równowagi. Pociechę masz jednak w tem, żem był o kilka lat starszy od Ciebie. Rzecz to wreszcie obojętna, bo, jak słusznie dziś twierdzisz, nie wiek, lecz serce i dusza wystawiają świa- dectwo młodości, a serce Twe dotąd jest ))wiośniane«. Niestety! nie mogę tego powiedzieć o swojem — trochę nadszarpnęły je burze, które, jak nad każdym, szalały i nademną. Jedno tylko zdołałem w tej nawałnicy ocalić — mój wrodzony idealizm. Co? Wątpisz Pani o tem? Zaraz Ci dowiodę. Pewnego dnia wręczono mi list następującej treści: ))Daruj, że piszę do ciebie tak bezceremonialnie, ale gdym cię ujrzała na ulicy, tak mnie coś jakby dźgnęło, że tylko ty jeden mógłbyś zgotować szczęście kobiecie, która, przykuta łańcuchem ślubów dozgonnych do nieko- chanej istoty, marzy w niespokojnych snach o kilku słod- kich momentach ulgi. Życie moje — jak wogóle każdej kobiety — pra- o BOHATERSKIM KONIU 83 wdziwą jest kaźnią; to też dzisiaj, kiedy naokoło piorun- nym rozbrzmiewają głosem łiasła niekrępowanej niczem swobody indywidualnej, krzyczącem byłoby bezprawiem i nierozsądkiem cierpieć dalej za winy niepopełnione. Słaba jest nasza płeć i wychowana w wiekowych ciemnościach, niewątpliwie; ma jednak jasnowidzenia, w któ- rych odróżnić umie A od B i z niespodziewaną mocą i rozkoszą przekreślić jedną literę dla drugiej. Gdy mąż mój niemiłosiernie chrapie obok, szlache- tny, smukły rycerz Bellidor staje pod oknami i, uderzając w struny mandoliny, śpiewa mi pieśń, od której powieki stają się fioletowe i przejrzyste, a dusza — ach! ta du- sza! — gdybym ja to mogła wyrazić, czem jest moja dusza! Ale, jeśli chcesz, przekłuję palec serdeczny i kroplą mej krwi napiszę ci: kocham! Dzisiaj dopiero spostrzegłam, że nawiedzająca mnie w marzeniach wdzięczna postać trubadura twoje ma rysy, twoje płomienne, głębokie spojrzenie, twoje faliste, w ogniach sierpniowego zachodu skąpane kędziory!... Jestem jakoby furtyanka, stojąca u bramy przybytku, w którym nieskazitelna panuje cnota. Nie wpuszczę cię do celi mej, gdyż argusowe oko małżonka parzy mię po- krzywą podejrzeń, ale — dowiedziałam się o twoim adre- sie w policyi — przyjdę do ciebie jutro z rana o dzie- wiątej. Obyś mnie czekał z tą niecierpliwością, która dzi- siaj w nocy nie pozwoli zamknąć oka Twojej — na wieki Mężatce «. »Pani!« - — odpisałem — "Na przydługi nieco list mam zaszczyt odpowiedzieć: Jestem konserwatystą i nie zachwycam się niekrępo- waną niczem swobodą kobiet. Przyznaję, że chrapanie męża bywa nieprzyjemne, jest przecież na to lekarstwo: uważaj Pani, ażeby zawsze na prawym leżał boku. A iżbyś sama sen miewała spo- kojny, zjadaj Pani po herbacie dwa lub trzy jabłka — śro- dek to nieomylny, przez wszystkie wypróbowany powagi. 6* 84 JAN KASPROWICZ Krwi Pani szkoda, rem bardziej, że przyjrzałaś mi się niezbyt dokładnie: nie posiadam w sobie nic z Belli- dora; na imię mi Franciszek, jestem otyły, oczy mam nie- wielkie i nieco przyblakłe — przyjaciele twierdzą, że od wina, które mi kiedyś smakowało — , łysieję i zapewne niedługo włos mój, nie ognisty, lecz ciemny, zacznie si- wieć. Mam też żonę, której zdradzać nie myślę, zwłaszcza że po ciężkich bólach obdarowała mnie pięciorgiem dzieci — ; zdradziwszy ją, nie mógłbym jej z czystem przepędzić su- mieniem, gdyby mi się kiedy sprzeniewierzyła«. Kobiety, frasobliwe, iż świat zmusza je do kłamstwa, pragną za wszelką cenę nie tyle mieć towarzyszów wy- stępku, ile raczej zemścić się na prawdomównej z zasady płci męskiej i uczą i nas przerozmaitych wykrętów. Skłamałem więc i ja — skłamałem z wierności dla Ciebie — boć, jak Pani wiadomo, nigdy nie byłem żonaty, zaś co do dzieci, to miałem raz chwilę, w której umiło- wanie prawdy srodze się na mnie pomściło. Starając się o rękę pewnej bardzo rozumnej i po- stępowej panienki, rzekłem jej przy oświadczynach: — Dziś, kiedy mają się rozstrzygnąć nasze losy, nie chcę Pani utrzymywać w błędzie co do moich stosunków prywatnych: mam syna, który mnie dosyć dużo kosztuje. — Tak?i! Szczerość za szczerość — i tutaj mocno się spłoniła — , v/idzc, że Pan nie ulegasz przesądom, więc wyznam, że i ja nie jestem dziewicą... — Dziękuję!... Adieu! — Adieu... Zaiste! w tym labiryncie życia trudno znaleźć dro- gowskaz! — »Na wieki Mężatka« odpowiedziała mi na won- nym bilecie krótkiem i węzłowatem pytaniem: ))Czy Pan zawsze taki — do niczego ?« Nie wiem. Wiem tylko tyle, że jestem niepoprawnym idealistą. 1 z tą pieczątką staję przed Tobą i dzisiaj: Na ))Boulevard-Bonne-Nouvelle« kupiłem sobie za o BOHATERSKIM KONIU 85 19 h'. 75 cnt. wzorzyste, półjedwabne ))Kimono« i w co- raz częstszych godzinach podniesienia ducha kładę się na kanapie i zasypiam. A podczas drzemki zjawia mi się Twa postać, da- wno przeczuta, i szepce mi głosem, wonnym, jak róże, oplatające biały mur na drodze z Florencyi do Fiesole, adzieśmy już nie w mrokach, ale w ciemnościach katedry w wielkiem rozrzewnieniu ściskali sobie dłonie, dźwięcz- nym, jak szum eukaliptów w » Opactwie Trzech Studzien", słodkim, jak ekstrakt z tych przedziwnych, kory pozbawio- nych drzew, ekstrakt, któryśmy z rąk pobożnych, bladych mnichów pili u wejścia do katakumb Kaliksta, a który tak mnie oszołomił, że, znalazłszy w jednej z tajemniczych, urokiem męczeńskiej przeszłości owianych wnęk wyrze- źbioną w białym marmurze świętą Cecylię, sądziłem, że Ty leżysz przcdemna! ))Nie jesteś — mówisz do mnie — kowalem ani tra- garzem, ale wolałabym, żebyś był Kruppem, lub, chociażby z lewej ręki, synem Rotszylda. Szlachetnieś postępował, nie nadziewając bąków na słomkę, jednakże lepienie biskupów dowodzi, żeś miał zawsze karygodny wstręt do zajęć rentowniejszych. A jeśli kiedy czyniłam Ci wyrzuty z powodu braku subtelności duszy, przebacz! 1 ja — będę szczerą, jak ty nim jesteś — - wyznam, że dzisiaj trudno mi powiedzieć, na czem ona polega i czy wogóie coś podobnego na świecie istnieje! Jednakże śmiem twierdzić i dzisiaj, że nie świadczy to o uczuciach zbyt delikatnych, jeżeli mężczyzna nie umie odróżnić broderyi brukselskiej od pospolitej podszewki; a już brutalem można nazwać tego, któremu się zdaje, że pierwsza lepsza Jagusia a księżniczka (nie jestem natural- nie księżniczką, ale — — ) to jedno! W^szystko atoli puszczam w niepamięć — masz mnie. Lecz jeśli przyjemność nie będzie tak pełną — oboje nie jesteśmy już młodzi — , twoja w tem wina! Czemuż to wówczas, zamiast pisać nieszczęsny, trans- 86 JAN KASPROWICZ cendentalny sonet, któryby każdą obraził kobietę, nie zdo- byłeś się na rozum prostego ogrodniczka?! Zali się bałeś dostać batów? Czem jest miłość bez cierpienia? Ból dopiero jest podkreśleniem rozkoszy! Czemu, zamiast szukać lucerny i żyta — — Zresztą czy sądzisz, że i ja nie znam się na poezyi naszych siół?« Tak lubym szepcesz mi głosem, o ty jedyna! o ty wybrana! 1 serce moje mięknie i roztapia się w tęsknicy za wprost nikczemnie zmarnowaną młodością! Żal mi, o żal mi! boś naprawdę warta była grzechu!... Dzisiaj — adieu charmant pays de France! Marya Stuart idzie się przespać z Chastelardem czy Bothwellem, a lady Macbeth — o, mylady! Come, we'll to sleep: my strange and self-abuse Is the initiate fear, that wants hard use; — We are yet but young in deed... Albo — lepiej zaśpiewajmy sobie wesołą piosnkę ś. p. Hamleta: Why, ]et the strucken deer go weep, The heart ungalled play; For some niust watch, while somc niust sleep; Thus runs the world away. cg^ XXII. MARMUR. W jednym z publicznych ogrodów widziałem rze- źbę — nie pamiętam, czyjego dłuta — , ustawioną śród licznej rzeszy marmurowych allegoryi i zapewne dlatego nie zwracającą na siebie zbytniej uwagi. Ponieważ miała kilka wygodnych stopni, a poblizki, kwadratowy, wieńcami cyklamenów otoczony basen przy- jemną oddychał rzeźwością, gromadziło się naokoło niej sporo zawsze ludzi. Niańki z dziećmi, żołnierze, siwi emeryci w odpra- sowanych, staromodnych cylindrach, robotnicy, studenci. — Proszę pana — zagadnął mnie raz dobroduszny staruszek, wyglądający na byłego urzędnika z departa- mentu skarbu — , widzę, że Pan jesteś nie tutejszy, ale to nie przeszkadza, i owszem, tem otwarciej możemy z sobą pomówić, bo do swoich traci się już zaufanie. — Dlaczego? — Hm... nie będę Panu tłomaczył, przeczytaj Pan sobie ten ustęp. Podał mi numer gazety, drżącym, pomarszczonym palcem zakreślił jeden z środkowych artykułów, poprawił okulary i oblazłemi, w zczerwieniałych powiekach uwię- złemi źrenicami bacznie mi się przypatrywał. Była w tych oczach jak gdyby wyczekująca trwoga i krztyna żalu. 88 JAN KASPROWICZ Przecież to swoi — według praw boskich i ludzkich, a widzisz Pan, jak piszą! — Cóż?!... Nie podoba im się porządek dzisiejszy, chcą go zburzyć. — Właśnie o to mi chodzi... Nie uznają ani mini- strów, ani dyrektorów, ani sekretarzy, ani kasyerów. Moje nazwisko i skromna pozycya są w tych wszystkich dyka- steryach szczegółowo wynotowane. Ciężkom się napraco- wał w życiu, doszedłem do niewielkiej emeryturki: uchwa- liła mi ją dyrekcya, potwierdził pan minister, sekretarz wygotowuje przekaz, a pan kasy er wypłaca... Gdyby im się udało urzędy te jednym zamachem przekreślić, to któż będzie pamiętał o mnie i o moich biednych wnukach? Mam ich czworo, sieroty, wszystkie na mojem utrzymaniu, a tak są łakome chleba, że trudno im nastarczyć... — Może będzie sprawiedliwiej na świecie... — Sprawiedliwiej? Mój Panie, zanim z tego zamętu wyjdzie sprawiedliwość, to ja mogę umrzeć z głodu. Nie- wiele mi do końca, ale po kilkudziesięciu latach trudu i znoju radbym się jeszcze z jako tako sytym żołądkiem napatrzeć — o, choćby na tę wodę w basenie, na te kwiaty, na te drzewa, radbym się jeszcze ogrzać w tej jasności słońca, tam, w ziemi, będzie dosyć chłodu i cie- mni... Skarżyłem się przed chwilą jednemu z tych mło- dych smyków; wyśmiał mnie; powiedział, że tu idzie o inne, ważniejsze sprawy, niż pensya pierwszego lepszego nie- dołęgi, że jestem samolub j nie umiem się poświęcać, jak niby wszyscy z mojej generacyi. Napoświęcałem się dosyć, od niepamiętnych czasów, przy biurku, słusznie mi się należy wypoczynek! Nie chcę, mówię Panu, nie chcę, aby kto śmiał zakłócać tę harmo- nię społeczną, która daje mi jeść! — Harmonię społeczną?... — Tak jest! Tak jest! Będę jej bronił do ostatka! To sakrament dla mnie!... Widzi Pan tę figurę?... Patronka naszego miasta, święta Genowefa, która za dawnych, bardzo dawnych wieków oswobodziła swój lud o BOHATERSKIM KONIU 8c) od klęski takiej, jaka nam dzisiaj grozi. Tylko że wówczas sprowadził ją obcy wróg, a teraz chcą na mnie — chcą na nas zwalić ją swoi! Artysta, który to ciosał w kamieniu, jak gdyby prze- czuł mą duszę, jak gdyby odgadł mą myśl! Gdybym był i-zeźbiarzem, i ja nie inaczejbym to przedstawił... Ile razy na nią patrzę, a mam ją przed sobą codziennie, zawsze mi się wydaje, że ta Święta jest niejako symbolem har- monii społecznej... Spojrzyj Pan: Wyciągniętą prawicą odpędza burzę, a lewą tuli do siebie starca i kilkoro dzieci; oczy, wznie- sione do góry, jakby żebrały pomocy bożej, a usta otwarte, drgające gniewem, snąć wołają: »Wara, ty wrogu plemie- nia ludzkiego, od moich sierót! « Zawsze mi się zdaje, że to ja i moje wnuki; przyj- rzyj się Pan bliżej: ten starzec ma nawet moje rysy... ], proszę Pana, tamci rozumieją prawdziwe znacze- nie tego posągu — ino słychnąć, jak go wysadzą w po- wietrze. Widzi Pan tego obdartusa? Z szatańskim ogniem w oczach — obserwuję go od kilku dni — krąży naokoło marmuru, szuka punktu, z któregoby najlepiej rzucić bombę, albo przynajmniej — o, ściska coś w kieszeni! — kawa- łem głazu zeszpecić tę naszą świętość... Sprowadzę poli- cyę — — — ! ! — Daj Pan spokój. Biedny, niewinny człowiek, nę- dza bije mu z twarzy, nie piekło: z pewnością głodny... — A to niech idzie pracować, a nie wałęsa się po publicznych ogrodach. — Może tak, jak Pan, lubi słońce, wodę i drzewa... — Może... Bóg go tam wie... Rozstaliśmy się... »Harmonia społeczna« pana emeryta nie wychodziła mi jednak z głowy. Późnym wieczorem zaszedłem znowu do ogrodu. Nie było nikogo. Usiadłem na stopniach wświętej Genowefy«; wpa- 90 JAN KASPROWICZ trzony w basen, na którego powietrzchni srebrno-złoty księżyc wyprawiał swe cuda, pełną piersią chłonąłem woń cyklamenów, róż i jaśminów. Z zadumy obudził mnie nagły świst: zaszeleściły liście drzew, poruszyły się kwiaty, woda w sztucznem, cementowem jeziorku pokryła lekkiemi zmarszczkami gła- dką dotychczas twarz miesiąca. Obejrzałem się trochę niespokojnie poza siebie: prze- demną stanął brunatny faun: patrząc mi w oczy, bił ko- pytem o ziemię, z dwoma palcami w ustach, śmiał się, gwiżdżąc, do rozpuku. Trzęsło mu się kudłate brzuszysko — myślę sobie: o mało mu nie odpadnie. W tej samej chwili zbiegł się z wszystkich stron ogrodu legion podobnych mu uciesznych figur i, gwałto- wnie porwawszy mnie w swoje grono, otoczył kołem marmurowy posąg, w którym były urzędnik w departa- mencie skarbu dopatrywał się symbolu uwielbianej prze- zeń harmonii społecznej. Zapomniałem zupełnie, że mam ludzki żołądek i mogę mieć wnuki; najoczywistszzy faun, brunatny i brzuchaty, tańczę z resztą koźlich towarzyszów, drapię się na rzeźbę, ciągnę świętą Genowefę za nos, na obnażoną głowę ka- miennego starca pakuję swój kapelusz, kararyjskim sie- rotom zatykam gębę rękawem, aby nie beczały, świstam, gwiżdżę, śmieję się i śpiewam coś niby na nutę znanego: Ach, du lieber Augustin!... Wesoła kompania nagle się rozpierzchła. Zostałem sam. Cisza. Siedzę na marmurowych stopniach posągu; pełną piersią chłonę woń cyklamenów, róż i jaśminów, wpa- trzony w kwadratowy basen, na którego kryształowej po- wierzchni wiekuisty, srebrno-złoty księżyc swe uroczne wyprawia cuda. Nie mogę jednak pozbyć się — emeryta. Jakkolwiek nie jestem wielbicielem ministrów, dyre- ktorów, radców, sekretarzy i kasyerów, broniących wią- o BOHATERSKIM KONIU 91 zadła gotyckiego kościoła, w którym — przepędziwszy Pana Boga — rozsiedli się, wraz z inną hołotą, rozmaici "szlachetni obrońcy istniejących porządków", to przecież zdawało mi się, że rozumiem owego starowinę w odpra- sowanym cylindrze i że mam dla jego trwogi i żalu jak gdyby trochę współczucia. Widocznie i przezemnie przemówił — ludzki żołądek. XX]]]. BŁOGOSŁAW]EŃSTWO. Gdybym miał duszę tak czystą, że prawo błogo- sławienia komulcolwiek nie byłoby zuchwałem uroszczeniem, ku wam wyciągnąłbym rękę, o ciche, rodzinne me pola! Ani korca pszenicy nie wyniosłem z waszych skib, nie wodziłem bydła na targ, wypasionego na waszych łą- kach, i rzemiennej kiesy-m nie wypychał, śród cudzych ściernisk kłosym-ci zbierał pożniwne, a w świat poszło za mną tylko wspomnienie niedoli i smutek. 1 to jest moje bogactwo i to mój posiew na tęsknicę lat, które przyjdą po mnie... Nigdym też smutku nie zelżył, choć, jak pijak nie- chlujny, plułem na siebie, myśląc, że pluję na innych. Albowiem w godzinach, kiedy palce kurczowo chylą się ku błotu, by mu je rzucić w twarz i powiedzieć, że samolubnym jest niszczycielem, zjawia się przedemną wasz obraz, o ciche, rodzinne me pola, i od ostatecznych ska- żeń chroni me serce. Nawiedził mnie dzisiaj sen i szeptał złowróżbnie, że Bóg się od was odwrócił i w przeraźliwą zamienił pustkę: Mróz podgryzł korzonki waszych ozimin i zwiędła, oszadziała szarość zaściela bujną niegdyś płaszczyznę. Kępy śniadych ostów, resztką zwarzonych liści su- che pookręcawszy badyle, sterczą samotnie nad umarłą trawą ważkiego rowu. o BOHATERSKIM KONIU qT, Od przysłoniętych, mgławych lasów przylatuje chmura kawek i, nie znalazłszy żeru, ginie z wrzaskiem rozpa- cznym w ołowianych głębiach przestrzeni. Grudę długiej, jednostajnej drogi ciężkiemi rozciera kopytami chude, zleniałe szkapsko, wlokąc za sobą dziu- rawy półkoszyk. Pogania je z pośród garści grochowin nędzny człeczyna w siwej, na uszy zaciśniętej czapce ba- raniej i w opuchłych, skórzanych rękawicach: — ))Wio! wio!« — śmiga batem — ))wio! wio! sta- rucha! Bliżej nam śmierci, niż wiosny! Aby ino się do- stać do gniazda! Aby ino się dostać! Wio! wio!...« 1 tak się wlecze ku dalekiej, sinej plamie wsi, tak dalekiej i tak sinej, że strzechy zrównały się niemal z zie- mią, tworząc jakoby pas, oddzielający ją od nieba. A za tym tryum.falnym rydwanem życia — sztykut! sztykut! — ■ kuleje na pół obłąkany, co dopiero z więzie- nia wypuszczony podpalacz... ))Juścić« — wrzeszczy, wygrażając się, to zżółkłe, szronem osypane, ogromne widmo — »teraz niema co! Poczekam, aż te trochę żyta wyrośnie i dojrzeje, aż je zwieziecie do stodół! Cały świat wolno mi puścić z dy- mem, bom ja go stworzył, nikt inny!...« O lękiem przyszłych dni oddychające me pola! Nie wiem, jakie zdarzą się wam losy, złe czy dobre, lecz między nadzieją błękitu, a większym jeszcze pomro- kiem staje mój smutek i nieśmiałe szle wam błogosła- wieństwo... XXIV. CHAŁUPA. Mówiono, że lat ma sto, albo i więcej. Za dzieciństwa siwego rybaka pale jej były czarne i stoczone przez czerwie; na strzesze rozsiadła się gruba warstwa wilgotnego mchu. Stała nad pustą, polną drogą, o jakie ćwierć mili poza wsią, na opoczystym pagórku, bez trawy i zielska, bez wierzby i wiśni. Jeden z jej właścicieli skopał ziemię i zasadził kilka krzaków »Boźego-drzewka«, ale pewnej nocy przewaliło się z rżeniem stado złych duchów i kopytami ubiło nie- doszły ogródek na klepisko. Nikt w chałupie tej nie zagrzał kątów. "W izbie rzucało garnkami, a na strychu ktoś jakby przesypywał ziarna grochu lub łamał pęki zeschłej trzciny. Nie pomogło okadzanie święconym rozchodnikiem ani opisywanie kredą trzej -król ową. Wójt i ławnicy, ludzie mienni, jedzący mięso w czwar- tki i niedziele, a w piątki, na targu, pijący »ciepłe«, do- radzali, że najlepiej będzie ją spalić, a na jej miejscu po- stawić krzyż. "Wojciech Burak, który na odpusty paradował dwójką gładkich, łyskliwych ogierów, a podczas wielkanocnych wyścigów pierwszy z spotniałym i zczerwienionym tryum- fem wracał w obejście, zapędziwszy w rów dwa lub trzy o BOHATERSKIM KONIU 95 zaprzęgi sąsiedzkie, okazał nawet gotowość postawienia własnym kosztem murowanej figury. Juścić prawda, że sporo wyda grosza, ale, zmógłszy licho, zaskarbi sobie łaski u Pana Boga i pszenica sypnie mu w trójnasób. Zbudowanie kapliczki gdzieindziej nie miałoby ta- kiego waloru. Skąpstwo biedaków, a tylko tacy zamieszkiwali starą, zapadłą chałupę, przechodziło jednak wszelką miarę. Lepiej sprzedać lub wynająć za byle co, niż słuchać wypasionych gębaczy. Sędzia Ostateczny za złe im tego nie poczyta, winę swą okupią koronką, różańcem i postem; Miłosierdzie Jego pochopniejsze jest od nagłej i niespodziewanej śmierci. Stał więc ten czarci kojec na postrach przechodniów. Żył, owiany tajemniczą tęsknicą jesiennych dni i nocy, ginących razem z cichą wonią zwiędłych cykoryi w mgła- wych przepaściach wieczności. Nie było człowieka, coby się w pobliżu jego nie żegnał. Nawet znany niedowiarek, dawniejszy kościelny, który nieraz podawał gromnicę konającym i miał sposobność przekonania się, że duszy nikt palcami nie namacał, tracił rozum na widok nizkich, szmatami zapchanych okien i szeptał: — Ale nas zbaw ode złego. Amen. Tylko ))matką Samsona czy świętego ]dziego« żadna nie trzęsła trwoga: wynajęła starą, zapadłą chałupę i kró- lowała w niej aż do sromotnego skonu. Nie dziwota. Była jedną z tak zwanych. »nawiedzionych«, parają- cych się z samym »Wcierniostym«. — Mówicie — naigrawała się z swych nieprzyja- ciół — , że czarnoksiężniki na kominku moim piekielne sprawiają wesele, a ja przysięgnę, żeście ślepi i głusi, choć oczy macie jak bawoły, a uszy jak wieprze; mój dom to kościół, granie organów słyszę co wieczór i śpiewy majowe i pozdrowienia anielskie... 96 JAN KASPROWICZ Jakób Bryś, suchy szczap, człowiek, który życie stra- wił na procesach o miedzę lub kłoski, uzbierane na jego wązkim zagonie, a teraz, gdy umarł kto we wsi, lubił cho- dzić na cmentarz i nad nieprzykrytym jeszcze grobem znacząco kiwał głową, nie mógł pohamować żalu, iż prawo dzisiejsze zabrania pławić w rzece lub palić na stosie, bo, powiada, widome jest bluźnierstwo, a na ukaranie go niema porady. Chyba tylko ta: Wypaproszył kurę, jelita posypał mirrą, włożył do czarnej, polewanej miski i chyłkiem, o zmierzchu, postawił pod przycieś przeklętej chałupy. Ale spólniczka szatana nie szczezła. jakby ją giez ukąsił, wybiegła w letni poranek — : w wygasłych oczach błyskawice; policzki żarzą się, jak kawał żelaza, wyjęty co dopiero z ognia, cała postać wyol- brzymiały bąbel na olbrzymiem — nie z tego świata — , bagnistem oparzelisku. Podwija kiecki, odsłania opuchłe nogi, jak kłodnie lub kiżenki, prawie wstyd swój obnaża i ryczy i wrzeszczy i huczy i grzmi i śmieje się i płacze i szydzi: — Znam cię, bezbożny szkaplerznikul Kurze jelita stawiłeś pod próg, a moje wnętrzności się poruszyły! Mam być kochanką piekła, a wiadomo jest w niebiesiech, że ze mnie narodzi się Samson, który was wszystkich po- bije jak Filistynów — i ciebie, co chodzisz na mogiłki, myślący, żeś odgadł śmierć, i was, ławnicy i wójcia, coście jakoby pochwycili życie, we czwartki i niedziele zjadający świńskie ochłapy i panoszący się w plecionych wasongach! Ani życie ani śmierć nie jest w waszym ręku, a ino w ręku Tego, co pi-zyjdzie! Samson to będzie albo i święty Idzi, oracz pański, co radła wasze i brony strąci w ciemnicę, a sam pługiem, zesłanym mu przez aniołów, ziemię rozorze i nie posieje na niej ani jęczmienia ni żyta, które dają wam moc na- trząsania się z bliźnich, a ino słowa świętej Ewangelii. o BOHATERSKIM KONIU 97 Z brzemieniem chodzę po świecie, z ciężkiem brze- mieniem ale ))W gwiazdach" — powiada — »stoi wszystko jasno, W starych proroctwach można wszystko czytać. Ze choć tam w górze wszystkie słońca zgasną. Tak nie przestanie gałąź z niej wykwitać; Że na to wszystko szatany zawrzasną, Lecz o szatany jej się dziś nie pytać: Owoc jej zarży, jak ten koń bezsprzęźny, A imię jego Idzi lub Samson potężny... « Dużo, dużo lat upłynęło od tej chwili. Samotny włóczęga po ugorzyskach życia, uciekający przed rozkładem liści jesiennych, zaszedł po długiej, mo- zolnej drodze, po grudach i zaspach śnieżnych, po roz- topach marca i ukwieconych łąkach majowych do zapo- mnianej niemal wsi rodzinnej. Przywitano go jak człowieka, który niby jest swój, a jednak obcy. — Pokażcie mi Jakóba Brysia... — Ha! ha! — zaśmieje się echem skrzypiących wrót cmentarnych pomarszczona staruszka: chodził-ci na bożą rolę i chodził, kiwał nad grobami i kiwał, aż sobie wyki- wał śmierć. W ostatniej godzinie szepnął: »Z Panem Bogiem procesować się trudno « i — umarł. — A wójt? — Czapkował-ci komisarzom i — umarł. — A Wojciech Burak? — Córkę wydał za dworskiego pisarczyka, krzyż żelazny kazał odlać, przybił mosiężnego Pana Jezusa i na kamiennym, białym postumencie postawił nad szosą i — umarł. — Nie nad pustą, polną drogą — — ? — Tam, gdzie to była ta — — ? — Czarna, zapadła chałupa — — — Staruszka umilkła. KASPROWICZ. OZIEU .8 JAN KASPROWICZ nie przedarł się zuchwale do mojej tęsknoty! By jakiś listek mirtowy, gdy wiatr z kryjówek gaju ciche szumy płoszy, nie zadrżał, posłyszawszy stłumione rozmowy naszej mdlejącej rozkoszy... Nie wejdzie nikt, prócz ciszy, w ten przybytek głuchy, prócz ciszy i prócz żaru mojego pragnienia, co mi rozdźwięcza serce, że śpiewa pieśń, idącą w wieków majestacie przez świat, ogromny świat — tę nieskończoną pieśń: O przyjdź, proroku, przyjdź!... Skąpałam swą dziewiczość w przejrzystym marmurze, gdzie zdrój różanej wody z kształtnych dziobów tryska, a słońce przez zazdrosne ciśnie się kryształy, ażeby rozcałować mych biódr marmur biały, mej piersi oroszone, wpółzamknięte róże... Kazałam się namaścić maściami wonnemi, a uśmiech ubezwładniał me rozwarte usta w przeczuciu nieznanej pieszczoty, gdy Jezabel, ta płocha, ta dziewczyna pusta, namaszczająca me łono i mleczną szyję mą, szeptała mi do duszy, żem ja winne grono, najwyborniejsze z gron! Ach! złocę się w słonecznem, błękitnem przestworzu i czekam na winnicach engaddyjskiej ziemi, aż przyjdzie pragnący On, aż przyjdzie żniwiarz wybrany i niecierpliwą dłoń wzniesie po owoc ten złoty... Ach! przyjdź!... Na oceany niewyczerpanych żądz rzuć swoich żagli płótna i płyń!... SALOME ] 29 Ach! przyjdź I... Czekam na ciebie smutna... Ach! przyjdź!... Czekam na ciebie wesoła, radosna onem pragnieniem, co się spełnić ma, jako ta kwieciem pękająca wiosna! Ach! przyjdź! Powieki mi się kładły na przepastne głębie moich senliwych ócz, gdy gdzieś, na dnie ich, wielkiem, jak za krańcem świata nieogarnięta oceanów toń, kąpały się obrazy, rozkoszne, jak woń, płynąca z Raju, gdzie — brat zabił brata!... A były-ć w swej rozkoszy zabójcze, jak śmierć, co na tę misę rzeźbioną rzuciła mi w swym szale lubieżnym twą skroń, owitą w włosów krucz, ociekających krwią... Ach przyjdź!... Jak twe źrenice, choć umarłe, płoną! O ty kochanku mój! O mój jedyny kochanku! Rozpalę w alabastrach kosztowne oleje, otoczę światłościami jedwabniste łoże, z nocy dzień biały stworzę! Niech tych światłości zdrój oblewa naszą miłość, by lśniła, jak zorze konającego dnia!... O Jezabel, ty płocha, ty dziewczyno pusta! O Jezabel, przed tobą ma się dusza śmieje i moje wargi drżą, moje rozwarte usta!... Lub zgaszę w drogich czarach płonące pochodnie, szkarłatem, jak mrok gęstym, łożnicę osłonię, promieniom gwiazd przystępu w ten kościół zabronię, IłSPROWICZ. DZIEŁA VI. a 130 JAN KASPROWICZ niech nasza miłość utonie w wieczystej, nieodgadłej, niezgłębionej nocy!... A z tajemniczycłi uścisków, gdy dusza twa, proroku, mą duszę pochłonie, gdy w oczach twych przymkniętych czar twojej Salomy urośnie w niespodzianej rozkoszy ogromy, gdy świat się cały zamknie w pragnienia wszechmocy, a ty gdy cały zginiesz w nasyceń powodzi, niech się zbawiciel narodzi lub szatan, co po wszystkie globów widnokręgi rozepnie wiekuistą, nieśmiertelną zbrodnię!... Niech płynie głos tryumfu po życia odmętach, lub jęk i żal, w skazańców wychowany pętach, niech bije w bramy śmierci swym rozpaczy młotem, niech dźwiga się po krzyżach, szubienicach, palach, ku niemym stropom niebios, w chmury czy błękity. a ty, proroku, niesyty — ty słuchaj mojej pieśni, nieskończonej pieśni, rozbrzmiewającej po bezbrzeżnych dalach, i przyjdź! Niechaj się łamią potęgi, niechaj się w gruzy rozpada ten tron, na którym twórcza nieśmiertelność siada; ta ziemia i te gwiazdy, słońca i księżyce niech się rozprysną w mgławice; niech sen wiekuistości jako sen się prześni, ty słuchaj mojej pieśni i przyjdź! O ty kochanku mój! O ty jedyny kochanku!... Jak twe źrenice, choć umarłe, płoną! A o poranku, o świcie któż mnie budzi całowaniem w oczy? To on, to prorok boży! Kto pieści miedź złotawą rozwitych warkoczy SALOME '3' i budzi całowaniem z słodkich snów omdlenia? To on, to prorok boży! Któż głowę mą podnosi i do ust przyciska i znowu ją na puchacłi jedwabnych położy? i budzi całowaniem i sen mój przemienia w rozkoszną słodką jawę? To on, to prorok boży! Ach! przyjdź! Któż piersi me odsłania i z swego ogniska, z ogniska żądnej duszy sypie iskry krwawe na moje łono białe, na moje włosy złotawe, na oczy, z rozkosznego zdumienia rozwarte, i budzi całowaniem zdumienie rozkoszy? To on, to prorok boży! Któż sen mi płoszy? Któż sen mi całowaniem płoszy na wiek wieków, ażebym wieki wieków tuląc twoją szyję w uścisku drżących ramion i do twego łona, jak jemioła do dębu, ciałem przylepiona i duszą, z rozwartemi wciąż śniła oczyma, że twoją duszę piję, że twem się ciałem sycę! Ze duszę twą i ciało miłość moja trzyma, ażeby nie wybiegły za przybytku progi, gdzie ja, gdzie moja miłość ogniem ogniów skrzy się! Gdzie ja, gdzie twoja luba, twa droga, wybrana, twa jedna i jedyna ma swojego pana i swego sługę w tobie, o luby, o drogi, o słodki, o wybrany, o jeden jedyny, o na złocistej położony misie w czerwieni krwi najdroższej, krwi najkosztowniejszej! Któż mnie, kochanku, o srebrnym budzi poranku, że mogę twoje blade rozcałować lice, że mogę wyczesywać z włosów krew zakrzepłą!? Ze mogę tą źrenicą, z rozkoszy oślepłą, 9* 132 JAN KASPROWICZ spoglądać w twoje źrenice — jak twe źrenice, choć umarłe, płonął Że mogę twe powieki rozwierać palcami, tą ręką, którą krew twa przekosztowna plami, i patrzeć w twoje źrenice — jak twe źrenice, choć umarłe, płoną! Jak one płoną ogromnie! O moje wy służebne! przyjaciółki moje! Na oścież otwierajcie pałacu podwoje! Rozsuńcie nad posłaniem oponę czerwoną! Kochanek zbliża się do mnie! Uderzcie w lutnie i harfy! Zatańczcie! niech radosny korowód się złoży! Przy mnie kochanek mój! Przy mnie jest prorok boży! W tym wirze, w którym ach! wszystek świat wiruje ze mną, krew cieknie z misy, cieknie strugą ciemną! Zedrzyjcie ze mnie te szarfy! Zedrzyjcie drogie powłoki! Niech krew ta cieknie po mem łonie białem! Niech się spokrewni z mem ciałem ten przekosztowny zdrój! O święte objawienie mej boskiej urody! Te oczy, w które wpatrywać się będzie ten mój kochanek młody, aż mu się z szału wszystek świat zamroczy! Ach! przyjdź!... Te moje włosy miedziane, w które on rękę zanurzy i będzie na swej dłoni ich sypkość promienną z rozkosznym ważył uśmiechem! Ach! przyjdź!... Te usta, szkarłatem zlane, barwami od świtowych ros wilgotnej róży! Ach! przyjdź! SALOME 133 Te moje piersi drzemiące! Z parą łabędzi porówna je senną i potem je pożarem całunków przebudzi, aż spłomienieją od rozkosznych znamion! Ach! przyjdź!... Te biodra, które zamknie pierścieniem swych ramion! Ach! przyjdź!... Ach! przyjdź, kochanku, przyjdź!... Dlaczego głos mój w pustem rozbrzmiewa przestworzu ? Dlaczego mu potężnem nie odpowie echem głos twój, proroku, by wieścił przemianę okręgów świata pod mocą miłości mojej niesytej ? Proroku! niebios błękity złączą się z ziemią, przed ciebie wezwane, w tajemnic jeden cud i ty objąłeś istotę stworzenia, objąwszy miłość mą! O! jakie blaski w twoich oczach drżą! W jakąż muzykę głos się twój przemienia! Jak rozkrysztala się w srebrnych oparach! Jak z światów cudotwórczym zlewa się oddechem! Głos twój, przy moich zająwszy się żarach, błyskawicami moich żądz brzemienny, huczący grzmotem namiętnego szału, który od końca do końca przenika głębie, moją przepełnione duszą, wstrząśnie tej ziemi macierzystem łonem i nowe siły wywiedzie z jej wnętrza. Z przepaści ciemnie się ruszą i jutrznie, owinięte obrzeżem czerwonem! Do boju stanie dzień z nocą; pomrok ucieknie jak tchórz; łyskliwe wody zagrają pieśń fal pod tchnieniem rannych zórz, pod lubieżnymi całunkami słońca. 134 JAN KASPROWICZ które powstanie, rozbudzone głosem twojej natchnionej, a nnnie pełnej pieśni. O wskrześnij, wiosno, o wskrześnij! Po łąk kwitnących obszarach rozpromienieją się rosy, a ty je strącać będziesz stopy swemi, przed siebie idąc z głową, wzniesioną w niebiosy, dumny, że z stworzeń najpierwsza, że ta najczystsza i ta najgorętsza na niewolnika wzięła cię swej wielkiej, swej wszechpotężnej miłości, która jest jedną na niebie i ziemi, która stworzyła te jutrznie, te zorze, te słońca i te rosy słoneczne kropelki i to rozkwitłe zboże, uginające przed tobą twe kłosy... Las się rozszumi, a ty, o proroku, jeden na ziemi i niebie, słuchać go będziesz i, idąc przed siebie, wciąż zasłuchany w tę szumiącą dal, zgłębisz tę głębię szumu, ujrzysz w nim duszę Salomy i śpiewać będziesz jej chwałę, że była przedtem, nim w wierzchołkach drzew ten tajemniczy zaszeleścił śpiew... Przezemnie, przezemnie przenikniesz wiek'>w ciemnie i rozsłonecznisz to, co legło w mroku! Przezemnie, przezemnie rozpoznasz związek pomiędzy obłoku rozsłonecznioną urodą, a szmaragdową jętką, co nad wodą, nad szeleszczącą trzciną skrzydły przejrzystemi lśni w promienistem słońcu i nad wieczności zagadką przelata, nad życiem i śmiercią ziemi. Przezemnie, przezemnie poznasz, co w gwiazd się kryje milionie. SALOME 1 35 a onym kurzu, który wiatr południa wzrusza po drogach i rzuca na świeże, po burtach rowów i miedzach rosnące kępy krwawników i śniade szaleje! Przezemnie, przezemnie rozpoznasz związek pomiędzy spokojem w tę północ letnią, a drganiem powietrza nad rozległemi rżyskami w sierpniowy skwar, gdy słońce stanie na szczycie. Przezemnie, przezemnie rozpoznasz związek między pluskiem ryby, zostawiającej kręgi na jeziorze, a wulkanicznym ogniem, który w łonie rodzącej ziemi płonie i wre i huczy i lawy wyrzuca potok krwawy, że ziemia z grzmotem pęka i walą się miasta i giną miłości nadzieje, a w śmierci pełnej pustce rozpacza niewiasta! 1 nic nie widzi, tylko oczu dwoje, płonące ogniem wulkanu! ] nic nie słyszy, tylko wrzące tchnienie swej rozszalałej piersi! 1 nic nie liczy tylko one chwile, kiedy na świata mogile stanie z tą misą złocistą i krąg szalony zatoczy — ten krąg radości i bólu... A ty, o królu Herodzie, życia i śmierci barbarzyński królu: w taniec przed tobą pójdzie wstyd dziewiczy, tylko mi pozwól wziąć głowę bożego proroka!... A wy służebne! przyjaciółki moje! Słuchajcie dźwięków mej harfy! Zedrzyjcie ze mnie te szarfy! 136 JAN KASPROWICZ Niech padnie ta droga powłoka, niech barbarzyński król życia i śmierci mojem się ci^em upije! Niech go powali ten taniec zapanniętałych żywiołów! Niech wie, że chociam z popiołów i popiołami żyję, przy mnie jest prorok boży, przy mnie kochanek mój! Czemu nie idziesz? czemu? Salome, białolistny kwiat Herodyady, zerwany ręką grzechu z świadomości drzewa, pieśń żywiołów śpiewa... Przyjdź! Przyjdź!... Pośpieszymy w miesięczną noc do gaju, gdzie cyprysów cienie rosną pod srebrnem księżyca zaklęciem w jakieś tajemne olbrzymy, że po nich stopa człowieka kroczyć się lęka... Ale odemnie trwoga jak daleka, gdy twa powiedzie mnie ręka, gdy przy mnie Salomy wybraniec z księgą tajemnic, w której zapisano w spełnienia rano, co między cieniem cyprysu, a między krągiem księżyca zmieściło wielkie spełnienie!... Albo się wspniemy na stromość opoki, przeszywającej obłoki, i, mając głębie mórz u naszych stóp, opanujemy los świata... ] wielkie zbiorą się rzesze, przyjdą mocarze i króle SALOME 137 Z swojego życia zawrócą się dróg i wszystkie skarby rozsypią przed tobą, byś był, jak oni, byś się w ich ubrał purpury i na ich tronach siadł i z niebotycznej rozkazywał góry, byś opanował miecze i lemiesze i dzierżył je do końca niezliczonych lat. Byś serca z łon królewskich wydzierał skrwawione i w swojej mocy na misy je rzucał złociste! A ty nad życia żałobą i ponad życia radością, nad jego blaskiem i wonią, nad jego nocą i dniem podniesiesz swą prorocką, niedosięgłą wzgardę i, uderzywszy dłonią w pomarłe głazy twarde, że dźwięk wydadzą krwawy, a dotąd niesłyszany w istnienia obrębie, rozpoczniesz wieścić sprawy, będące ponad istnieniem, nad tern, co się mieści, w rozkoszy czy boleści, między cyprysu cieniem, a krągiem srebrnego miesiąca. A morze, nad bezdenne wychyliwszy głębie swą rozwichrzoną, niepomierną głowę, na której każdy włos, srebrzystą pianą zlany, dźwiga wieczności głośne oceany, słuchać cię będzie z poszumem, co najgłośniejszy ból światów przygłuszy! Lecz ponad morza szum pójdzie ten głos, który się wyrwie z twej duszy... Lewiatan się ruszy 38 JAN KASPROWICZ i oczy swe globowe z zdumienia otworzy i paszczę, która chłonie wieków straszny żer, do twej wyciągnie Salomy. Pragnie ją pożreć, że twemu wieszczeniu dała tę wielką moc, która nad wszystkie idzie Lewiatany! Ale w szatańską noc, gdy błyskawice i gromy z krzykiem owijać będą swemi wstęgi i żreć swoimi ogniami wieczysty byt, ona płomiennym mieczem swej potęgi, która ci duszę rozżegła do wieczystego płomienia, odetnie głowę potworu i na złocistej ją misie przed tobą rozkosznie złoży, o ty cyprysie, cień rzucający olbrzymi!... O ty proroku boży! O ty kochanku mój!... Ach przyjdź! Czemu twe oczy umarłe tak płoną w konającego dnia zorzę czerwoną? Przyjdź! Libijczyk, królewskiego strzegący pałacu, śmiał ku mnie sięgnąć swem okiem! Zakradał się z wieczora pod białe me ściany, aby, z westchnieniem głębokiem, zobaczyć twojej wybranej ten obnażony cud, ścielący się na miękkie jedwabiów dywany, pomiędzy rozsunięte miłości osłony, na łoże płonących żądz. Ach! przyjdź! Libijczyk do przybytku wejdzie nieproszony. SALOME 1 39 westchnieniem miłość mą kupi, na jego czaszce trupiej me rozżarzone położą się ręce! Do jego czarnej brody przylgnie ten dziwny kwiat, który w pożądań niweczącej męce zabójczym mieczem wykwita z mej twarzy młodej — jak twe źrenice, choć umarłe, płoną w cichej bladości na tej misie złotej! Ach! przyjdź!... Przyjdźże z tym głosem bożym, który rozbrzmiewa w świątyni nad lud ten tłumny, o marmurowe łamie się kolumny i o sklepienia odbija się gromem i jehowiczne łoskoty na całopalne rozlewa ołtarze! Libijczyk zwiędłoczoły opuści z mym sromem mojego domu próg... Ach! przyjdź!... Salome cię woła... Salome, kłęby włosów rozwiawszy miedziane, niby wieków pożaru krwawiące się łuny, w wieczystej harfy uderzyła struny i śpiewa — i wzywa cię proroku: przyjdź! ach! przyjdź! ach! przyjdź! Weź mnie do swego kościoła! W ręku trzymając palmy, zerwane z wiosennego zmartwychwstania drzewa, nucić będziemy psalmy, wielbić będziemy Boga, jako jest jeden Bóg, który miłości pragnienie w twoją Salome wlał. Mirę będziemy sypać w trybularze, do ognia dokładać drew. 140 JAN KASPROWICZ niech Abrahama spefni się ofiara! Niech głowa bożego proroka, który ten zrodził śpiew, ten śpiew wieczysty, spocznie na misie złocistej! Albo wszechmożny podniesiemy bunt! Podważym świątynny mur — niech runie u naszych stóp wraz z Bogiem, który w piersi najprzedniejszej z cór zbudził rozpaczny głos, ciemny, jak grób, rozbrzmiewający nad wielką nicością, idący w zorzę czerwoną konającego Żywota, nad temi oczy, co tak strasznie płoną!... Miso wybrana! o miso ty złota! wieczysta struno mej harfy!... Ach! przyjdź, proroku, przyjdź!... A wy, o moje służebne, zedrzyjcie ze mnie te szarfy — i tańczcie... i tańczcie!... i tańczcie!... Miso wybrana! o miso ty złota!... IV ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 0 niezgłębione, nieobjęte moce! Skrzydłami trzepocę jak ptak ten nocny, któremu okiem kazano skrwawionem patrzeć w blask słońca... Święty Boże! Święty Mocny! Święty a Nieśmiertelny!... A moje skrzydła plami krew, która cieknie bez końca z mojego serca... A oko moje zachodzi mgłą, która jest skonem i mego serca i duszy mej! Niech będzie skonem i Twoim! Święty Boże! Święty, Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami! 1 niechaj łzy, które o jasnym poranku wiszą na kłosach wypoczętych zbóż lub szkliwa pianą okrywają kępy w sen otulonych traw, zmienią się w głośne skargi J44 JAN KASPROWICZ i bez ustanku płyną do Twoich zórz... Niechaj rozszarpią na strzępy, na krwawe szniaty łuny świtowe, powstałe nad ziemią, gdzie ból i rozpacz drzemią, ogromne, przez Szatana zapłodnione światy, a może przez Ciebie, o Święty, Nieśmiertelny, Święty, Mocny Boże! Dlaczego moje-li wargi mają wyrzucać krwawą pieśń?! Płacz ze mną! Dlaczego sam mam iść w tę przestrzeń ciemną, choć żar południa pali się w przestworze?... Dlaczego sam mam wlec się na rozdroże, ku tym pochyłym krzyżom, którym na czarne ramiona kracząca siada wrona i dziobem zmarłe rozsypuje próchno? Niech głuche żale nie głuchną!... Idź ze mną! Zrzuć z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski! Zgarnij ze Siebie tę bożą, tę władającą moc, co nad wiekami nieugaszoną płomienieje zorzą i światłość daje światom i światy w swoim ogniu na popioły trawi! Stań się tak lichy, jak ja, i skulony i, doczesności okryty łachmanem, wlecz się nieszczęsnym łanem za kluczem w dal przymgloną ciągnących żórawi, ku cichej, na rozstajach kopanej mogile ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY I 45 zapomnianego człowieka! Albo w swej całej, wiekuistej sile, w całej potędze wszecłimocnego bytu, stań przy mym boku i duszę moją rozszerz do Swego bezmiaru i oczy moje, w smutku zapatrzone strony, rozewrzyj, królu globów, pełnych żalu, do nieobjętych orbit, i wlecz się, wlecz się ze mną na samotne pola, ku tym ostami porosłym przydrożom, gdzie, kurzem obsypana, ślepa siadła Dola... A wiatr rozwiewa jej włosy i żwir jej w puste sypie oczodoły, a słońce, rozpaliwszy bezdenne niebiosy, pali jej żółte, pomarszczone skronie i po policzkach leje strumień żaru, w bezdźwięczną skórę piersi wysuszone zmienia i wargi jej roztwiera, daremnie łaknące ach! rzeźwiącego zbawienia. A dzwon się rozlega, z jękiem się czołga po spalonej łące, z płaczem się wznosi nad umarłe błonia, łkaniem wyschnięte chce poruszyć wody i zrozpaczony zamilka u brzega i znów się zrywa i jęczy i płacze i łka i płynie i płynie i płynie w tej rozpłakanej godzinie... A jako widna ta ziemia, wspaniała wielką godziną konania, niepogrzebione wokół leżą ciała, a ci się wloką, popędzani mocą strasznego lęku. A każda głowa ku ziemi się słania, każde kolano się chwieje, a krzyże posmutniałe drżą w wychudłych ręku, a w wietrze chorągwie trzepocą. KMPR0WIC2. 02IEU VI, 146 JAN KASPROWICZ a w martwem, nicmem słońcu gromnice się złocą, a Śmierć przed tłumem kroczy, wielkimi kroczy odstępami i z śmiechem na trupich ustach wywija kosą stalową, połyskującą w południowym skwarze. A nad jej głową, jak wieniec z czarnych ziół, rozkwitłych podmuchem żałoby, gdzie drzemią stuleci groby, zgłodniałych kruków krążą stada chmurą ściemnioną i, wysunąwszy dzioby, żądliwie chłoną ten wiew, który idzie od ziemi — trujący, śmiertelny wiew... A ona, świata przebiegając smug, kroki swe liczy na mile i kosą zatacza łuk, że, jako zboże w dzień kośby, tak pokolenia padają na nieskończonym obszarze, który jej mocy oddał się spokojny, który jej mocy oddał się bezwiedny... O dzwonu łkające prośby! O szumie więdnących drzew! O Boże, Święty Boże! Święty a Nieśmiertelny!... A ci się wloką, blasków słonecznych odziani powłoką. A dzwon się rozlega w blasków słonecznych pozłocistym pyle, opadającym na zielska przydroży, na melancholią okryte przecznice, na grób samotny zapomnianego człowieka. ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 1 47 Kopcie samotny grób! Niechaj w nim kości położy ten, który z matki żywota wyniósł nieszczęsny los! Nieokiełzana gnała go tęsknota za widmem bólu, który sam jeden wszechmocny posiada głos, który sam jeden rozpieśnia duszę słabego człowieka w natchnioną pieśń, zapładniającą światy... Kopcie samotny grób, pośród krwawników kopcie i dziewanny, u stóp próchniejącego krzyża, gdzie w południowy skwar bratnie się schodzą duchy, tłum zapomnianych mar, i, wśród spalonej usiadłszy murawy, jęk wyrzucają głuchy z skrwawionych łon... A jęk ten idzie po zżętych zagonach razem z tą pieśnią, którą jęczy dzwon — na rżyskach rusza porzucone kłosy, czarnemi ożyn jagodami chwieje i wierzb płaczących srebrne czesze liście i szumi w wierzchach czerwonych chojarów... Kopcie samotny grób tam, na tej miedzy szerokiej, gdzie rośnie łopian chropawy, gdzie srebrne lśnią się podbiały, gdzie aksamitna bylica rozpierza miękkie swe kiście! Tam, gdzie ten parów sączy resztkami wody, gdzie ten wądolec ospały. 148 JAN KASPROWICZ gdzie ci się wloką, blasków słonecznych odziani powłoką, gdzie się nad drogą kurzu wzbija słup, kopcie samotny grób! Gdzie ziemia pęka od żarów, gdzie każda jej grudka pełna jest znojów i krwawych prób, gdzie dzwon się rozlega, gdzie w wietrze chorągwie trzepocą, gdzie się gromnice złocą — kopcie samotny grób! Gdzie w dali pobłyskuje jezioro tęskniące, gdzie jaskier więdnie na łące — gdzie opuszczone mogiły — te kopce poległych wojów nielitościwy rozorywa pług, rdzawe szablice wyrzucając z wnętrza, dziś wroga zbrodniczy łup, tam wy samotny, cichy, kopcie grób!... Niechaj w nim kości położy ten, który powstał z tej ziemi, który miał w sobie jej trud, jej tajemniczy jęk, idący z głębin przestworzy w południa senny skwar. Niechaj w nim spocznie na wieki ten, który zabrał z jej chat żalniki łez i czekał, kiedy przyjdzie wybawienia kres, i z jej szumiących zbóż zgarniał ten dziwnie przejmujący szum i w swoich dum treść go zamykał i w świat jak wielką świętość niósł. 1 żal go zdejmował, że mu nie daną była moc. ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 140 by zmienić w tryumf te łzy; że nie miał siły, aby te szumy żałobne w jakiś weselny, w jakiś radosny hymn się rozpieśniły! 1, obarczony przekleństwem najdroższycłi, stanął na drodze w dzień tuczy, jak krzew pogięty, i z piorunami w zawody rozpaczą grzmiał! A burza huczy i huczy, a chmur się kłębi wał, a wiatr mu deszczem miecie w ślepe oczy, a grzbiet mu drży, jak brzoza wśród pustego pola, a ślepa na przydrożu przykucnięta Dola śmieje się dzikim śmiechem, że się nie spotkał z echem ten rozpaczliwy głos, że go wchłonęły odmęty tej burzy. Że w tej śmiertelnej podróży, w tej drodze znojnej, na tym zsieczonym łanie upadł bezsilny człek, do wichru zwalił się stóp. Kopcie samotny grób! A Ty, o Święty, o Nieśmiertelny, który swym jednym oddechem wypełniasz wieków wiek. Ty od powietrza, głodu, ognia i wojny i od Szatana, który w dom przychodzi i dusze zwodzi, zachowaj nas. Panie! Świat dół swój grzebie od pierwszych dni. 1 50 JAN KASPROWICZ a w obramieniu Trójkąta Twe oko lśni nad węgłem niebieskiej bramy... A my wołamy do Ciebie, a my wzdychamy, Ewy nieszczęsne dzieci... A z głuchym łoskotem na trumnę sypią się grudki ziemi, oblanej potem, ziemi, oblanej krwią... A naokoło zapadłe mogiły i cicho łkające smutki wśród trawy, co z cichym szelestem pożółkłe liście kołysze. A światłość wiekuista biednym ludziom świeci w tę podróż ciemną... J estem ! ] Ty jesteś tu ze mną! Przerwij tę ciszę! Niech Twoje słowo gromowe zagrzmi nad wielkim cmentarzem! Radosne niech głosi nadzieje! Niech zapomniani wstaną, a żywym niechaj życie nie będzie ponurym, wieki kopanym dołem! Zmiłuj się, zmiłuj nad nami! Z kornem błagamy czołem! Spuść Swoją łaskę na tę naszą głowę, na oczy, zmroczone łzami! Zmiłuj się, zmiłuj nad nami! Daj spiekłym łanom rzeźwiący deszcz! Nie zsyłaj gradu, który nam zboże zsiecze, nim dojrzeje... Nie trać naszego dobytku w owcach i koniach! Trzymaj z daleka pomory. ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 151 które nam biją ostatnią krowę z obory! Ze żyta wypleń sporysze i chwast kąkolu i w ręku trzymaj te chmury, by się nie rwały i nie topiły w ulewie snopów na polu! Niechaj nie płaczą stulecia! Niech mróz spóźniony nie warzy nam kwieci* na ledwie rozkwitłem drzewie, na naszych wiśniach i gruszach, na naszych starych, pochyłych jabłoniach... 1 wdzięczność rozpal nam w duszach, byśmy Twe dary godnie oceniać umieli. O pełen kary i przebaczenia pełny! Chociaż ci nasze te grzechy utrudnią stanąć nad niemi z powieką zamkniętą, niech Twoja litość stokroć większą będzie, niżeli wszystek nasz grzech! O Panie! Nie daj wysychać studniom! Niech się Szatana nie rozlega śmiech! Na naszej grzędzie, gdzie ciężki trud rozpoczęto, niech trud ten żniwem się stanie! Spraw, aby w wielkie, uroczyste święto, w tę chwilę wesołą, gdy na organie i śpiewem i kadzidłem wielbimy Twą moc i dobroć Twoją, nie była dla nas potrzeba skąpić dziecinom chleba! Chroń nas od zdrady i daj nam tyle, byśmy we własnej spoczęli mogile; 52 JAN KASPROWICZ by nasze dzieci czy wnuki, gdy przyjdzie im dla ojców starych kopać grób, nie były przymuszone iść między sąsiady i prosić o jałmużnę ach! na cztery deski, na prostą, białą skrzynię z naznaczonym smołą krzyżem u głowy... Ojcze niebieski! Na pokropienie daj i aby grosz był gotowy dla dziadka proszalnego, co w gorącej wierze ciche odmówi pacierze... A jeśli ziaren swych łask nie zechcesz równać strychulcem po brzegi swej szczodrej ćwierci, od nagłej i niespodziewanej śmierci racz nas zachować. Panie! 1 niechaj w wietrze chorągwie trzepocą, niech się gromnice złocą, niech blask ich płynie w ten słoneczny blask! Pogrzebne niech zabrzmią śpiewy nieszczęsnym dzieciom Ewy! Padłym na znojnym łanie niech dzwoni żałobny dzwon, niech szumi z tej trawy szelestem... Święty Boże! Święty Mocny! Jestem! Jestem i płaczę... Biję skrzydłami, jak ptak ten ranny, jak ptak ten nocny, któremu okiem kazano skrwawionem patrzeć w blask słońca... A u mych stóp samotny kopią grób, a czarna wrona. ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 153 na Bożej męki usiadłszy ramiona, bez końca kracze i kracze i dziobem zmarłe rozsypuje próchno... A ci się wloką, świetlistą mgieł sierpniowych odziani powłoką, jak cienie, do wielkiej się wloką mogiły... Za nimi dziewanny z piaszczystych wydm się ruszyły, z miedz się ruszyły krwawniki, z poza zapłoci bez się ruszył dziki, tatarak zaszumiał w wądolcach i z mułu otrząsnąwszy pachnące korzenie, idzie wraz z niemi... Z mokradeł kępy rogoży, z przydroży osty o żółtych kolcach, szerokolistne łopiany, senne podbiały, fioletowe szaleje, cierniste głogi wstały i idą... Liśćmi miękkimi wierzb zaszeleścił rząd i w cichej, rozpaczliwej sunie się żałobie śladem ich drogi... Całe rżyskami zaścielone łany oderwały się w tej dobie od macierzystej ziemi i, niby olbrzymie ściany, wzniosły się w górę i płyną, tą wielką żalu godziną... A Ty, o Boże! o Nieśmiertelny! o wieńcem blasków owity! 154 i^^ KASPROWICZ na niedostępnym tronie siedzisz pomiędzy gwiazdami i głową na złocistym spocząwszy Trójkącie, krzyż trójramienny mając u swych nóg, proch gwiazd w klepsydrze przesypujesz złotej ł ani spojrzysz na padolny smug! Zmiłuj się, zmiłuj nad nami! Słońcom naznaczasz obroty, gasisz księżyce, jutrznie zapalasz i zorze i płodzisz zasiew na byty, na pełne cierpień żywoty, które tu muszą mrzeć, w samotny kłaść się grób... Zmiłuj się, zmiłuj nad nami! O Boże! O Mocny! Ty się upajasz wielkością stworzenia, a pośród nas tu głód! Jak bedłki, tak jarmużu syty ginie lud. A jako ryczący lew Szatan po ziemi tej krąży, na pokolenia zarzuca zdradną sieć, w synu na ojca zapalczywość budzi, wynaturzony gniew, że syn przed ojcem zamyka swój dom! Bratu na brata wciska krwawy nóż, a nasze siostry i żony na straszny rzuca srom... Podpala nasze stodoły z garstką zwiezionych świeżo zbóż, mordy narodów wszczyna i pożogę sieje na miasta i wsi i przekleństwami znaczy swoją drogę... O zniszczeń dymiące dni! A my, ten ród potępiony, ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 155 krzyże ująwszy w dłonie i zblakłe w krwawym pochodzie, trupiemi piszczelami znaczone chorągwie, idziem o głodzie po tym śmiertelnym wygonie, w ten znojny w ten nieszczęśliwy czas, w którym konają wieki i wraz się rodzą nowe na cięższą jeszcze niedolę — idziemy, biedną pochyliwszy głowę, jak ten zsieczony las — idziemy, a kres tak daleki! A lęk niespokojny biczem popędza nas i dech zapiera wśród łon... A naokoło rozlega się dzwon, na to cmentarne przelewa się pole, na te wyschnięte rzeki, w chojary żałobą swą godzi, że te się kładą na piaszczystym łanie... A pierś nasza łka, a w oku błyszczy łza, a ptak ciężko ranny uderza w skrzydła, krwią ociekające, a jaskier więdnie na łące, a z nami idą dziewanny i krwawnik i wodne lilie, a mór nam bydło bije, a dom się nasz pali, a siostra utonęła w rozpienionej fali, a ojciec gdzieś daleko w strasznej zginął bitwie, a Złe urąga modlitwie... Cóż z nami się stanie!? O Ty, łaskami hojny. Ty, od powietrza, głodu, ognia i wojny, od nagłej i niespodziewanej śmierci 56 JAN KASPROWICZ i od Szatana, który w dom przychodzi i dusze zwodzi, zachowaj nas, Panie!... Nie skłonił się jeszcze dzień, a Szatan z moczarów łożyska, gdzie nocą ognikami błyska, z czeluści błota wstał i, gdy najkrótszy słońce rzuca cień na te manowce, na te ścierniska, pod ramię chwycił Kościotrupa i wzrósł nad jego niebosięgłą stal — nad Ciebie, Boże, wzrósł!... Masz-li Ty grom — Masz-li Ty chmurę w ten południa skwar, aby z niej piorun padł i od Szatana uwolnił ten świat?... Wal błyskawicą, wal! Niechaj się łamie, niech się rozkruszy ta zdrada, która nad życiem i nad śmiercią włada! .. Szatanie! Ty Kościotrupa chwyciłeś pod ramię i nad wysokość jego ostrej kosy wzrosłeś w niebiosy — a grom nie pada! Z nieukojoną żałobą klękam przed Tobą! Zlituj się, zlituj nad ziemią, gdzie ból i rozpacz drzemią, gdzie ból i rozpacz dzwonem się rozlega i w strasznej pieśni brzmi... Szatanie! Kop mi samotny grób na opuszczonym łanie, u krzyża czarnego stóp. ŚWIĘTY BOŻE ŚWIĘTY MOCNY 157 pod gliny powłoką rdzawą! A iżby nie porósł trawą, tańcz na nim taniec piekielny po wszystkie dni!... A Ty, o Święty! A Ty, o Mocny! Ty Nieśmiertelny, proch gwiazd przesypuj w Swej klepsydrze złotej i płodź żywoty, aby tak klęły, jak ja; aby płakały, jak ja; aby w szarpiącej modlitwie, co jako dzwon ten łka, o zmiłowanie prosiły; aby się wlokły z gromnicami w dłoni ku tej nieznanej ustroni, do tej — ostatniej mogiły; aby tak wyschły, jak łza, którą już oko me płakać nie może; aby tak marły, jak ja — o Święty, Nieśmiertelny! Święty, Mocny Boże! V MOJA PIEŚŃ WIECZORNA On był i myśmy byli przed początkiem — niech imię Jego będzie pochwalone! Razem z gwiazdami byliśmy i słońcem, zanim się gwiazdy i słońca jęły rozbijać w swych kołach, zanim się stało to, co cię pożera. O duszo, spragniona miłości, o duszo, spragniona spokoju! On był i ty w nim byłaś przed początkiem, nim jeszcze miłość i spokój stały się ogniem trawiącym, zanim się stały zabójczą tęsknicą i tem kamiennem, ślepem przerażeniem... Dzień mój przygasa — za wielkim, niebotycznym przygasa mi szczytem, krwawą za sobą zostawiając zorzę, która się czepia ogniami tych oto smreczyn i ścian poszarpanych, zatartych śladów moich stóp. Dzień mój przygasa, ten złoty, len lazurowy, ten słoneczny dzień, w błogosławieństwie swych drogich promieni więżący klątwę dla człeka, dla zbłąkanego pielgrzyma. Niech gaśnie! niech ginie! Niech upragniony nadejdzie już wieczór KMPmiWICZ. DZIEU it. 62 JAN KASPROWICZ zc swoją ciszą wieczystą, która ci mgłami szepce miesiccznemi, że zanim miłość i spokój stały się ogniem trawiącym,^ zanim się stały zabójczą tęsknicą i tem kamiennem, ślepem przerażeniem, On był i myśmy byli przed początkiem. Błogosławioną niech będzie ta chwila, kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy! Kiedy od cichych pól, od rżysk i rzecznych pobrzeży, od przecznic i od ugorów, od wypaczonych chat i od tych stodół zwietrzałych chłopięca płacze piosenka: A grajże mi, piszczałeczko, a grajże mi, graj! llliniłem cię z wierzbiny, gdzie ten potok srebrnosiny, gdzie ten szumny gaj! Pani pana tam zabiła, zieleni się hej! mogiła, zieleni się hej! A cierniste krzewię głogu kwiat swój sypie po rozłogu, a szept idzie z kniej!... A dusza słucha i słucha... A dzień jej przygasa, a ona śladem tęsknicy płynie rozlewną falą księżycową, rosami płynie, Iśniącemi na łąkach, i wierzchołkami ukojonych drzew i grzbietem białych gór ku onym dniom zapomnianym, gdy miłość i spokój nie były ogniem trawiącym. MOJA PIEŚŃ WIECZORNA I 63 ani kamiennem, ślepem przerażeniem. Przestwór się przed nią rozszerza i, przepełniony wiekuistą nocą, topi w swych głębiach wszystko, co ją zmogło urągowiskiem i grzechem i wypełnioną pokutą, wstydu i hańby pociemniałą twarzą i podeptaniem świętych, bożych praw i kr-wawą zemsty pochodnią i bólu, bólu strasznego tak pożądanem, a tak żrącem widmem. Błogosławioną niech będzie ta chwila, kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy!... Na senne kwiaty wystąpiła rosa, na łąk płaszczyzny, na ciemny łan zboża, a ona siadła u brzegu jeziora i rozmodlona patrzy w jego głębię — i oparami wznosi się nad wielką, nad uciszoną rozmodloną wodą — i słucha i patrzy i szepce swoje wieczyste pacierze. Z zapadłych wiosek płyną rozhowory, w bagniskach dzikie obzywa się ptactwo, a gdzieś w pustkowiu, a gdzieś na rozstaju w samotnej chacie połyskuje światło, a tam! z daleka cicha idzie Śmierć. Od zórz zachodnich, w ziół zasypiających rozkosznej woni piosnka się kołysze, nad niemowlęcia kolebką wysnuta: O tej radości, o tem weselu, o tem cudownem, ukrytem zielu zza siódmej góry, zza siódmej rzeki, które na smutek słodkie ma leki. O tej godzinie, co szczęście niesie, pieśń się kołysze po krzach, po lesie, po fałach żyta pieśń się kołysze 164 JAN KASPROWICZ W tę uroczystą, wieczorną ciszę, a w ślad za pieśnią cicha kroczy Śmierć. Wyszła z dziedziny, gdzie miłość i spokój nie są-ci ogniem trawiącym, ani zabójczą tęsknicą, ani kamiennem, ślepem przerażeniem, i w świat podąża, ku onym rozstajom, k'temu pustkowiu, ku cliacie samotnej, k'temu słabemu, czerwonemu światłu... Ścieżyną zdąża i traktem szerokiem, po drodze zerwie jakiś kłos zielony, albo też listek topoli i w zamyśleniu rzuci je pod nogi. Lekkiemi stopy przygnie jakąś trawkę, lub owad zdepce na miedzy, albo swą długą, białą, przeźroczystą zanurzy rękę w staw i jego srebrną powierzchnię powlecze rdzą opałową. Czasem w tym swoim pochodzie siądzie na chwilę pod krzyżem pochyłym na opuszczonej mogiłce, i, głowę ukrywszy w dłonie, głębokim jękiem zapłacze, rozlewającym się na okrąg świata, a potem wstaje i traktem rozległym albo miedzami idzie znów śród zbóż k'temu pustkowiu, gdzie w chacie samotnej czerwone, słabe połyskuje światło. A za nią snuje się smuga sinych oparów i mgieł, na których ciężkiem, dalekiem obrzeżu zachodnia krwawi się zorza... Czemu nie gaśniesz, ty zorzo?... On był i myśmy byli przed początkiem, zanim się stało to, co nas pożera! Czemu nie gaśniesz?! MOJA PIEŚŃ WIECZORNA 165 Ach! jak się w twoich płomieniach palą te grona jarzębin! Jak się rozżarza ten żwir — ten szary piasek na drodze pątniczej! Wybaw człowieka, o Panie, od żagwi gniewu Twojego! Dusza ci śpiewa psalm, jak niegdyś, niegdyś — śród koralowych jarzębin, przy rozszumiałych, wielkich polach zbóż, przy tajemniczych pogwarach tych lip, rozkołysanych Twym świętym oddechem... Pokorna, cicha, nieskalana dusza stoi u wrótni kościółka i psalm Ci śpiewa, tak wieczny, jak wieczną ona i Ty! Na roztęczone mgławice kadzideł kładą się dźwięki organów, majestatyczne, cudotwórcze dźwięki, i podpływają ku cichej, pokornej, ku nieskalanej, ku skupionej duszy, klęczącej w progu świątyni. Grona jarzębin rumienią się w słońcu, prastare lipy szumią hymn pierwotny, przenikający głębinę jestestwa, łan się kołysze, rozłożysty, złoty, w oknach świergocą jaskółki, nad poszeptami pacierzy nieprzeliczonych pątników białe wzlatują gołębie, a w rozmodleniu milczącem, na skrzydłach psalmów, tak wiecznych, jak wieczna ona i Ty, wznosi się dusza ku Tobie. Bo gdzież jest większy Pan i król i władca? Gdzież moc Ci równa i równa potęga? Sam z Siebieś powstał, majestat Twój płonie na tym z wieczności zbudowanym tronie. 66 JAN KASPROWICZ Z Siebie stworzyłeś ten przestwór bez kcńca i z Siebieś w niego rzucił żar na słońca. Istnienieś Swoje zamknął w prochu ziemi ] wichr piersiami oddycha Twojemi, Duszę człowieka wywiodłeś ze Siebie wraz z duszą globów, świecących na niebie. Tyś, Boże, ziarnem i kłosem i listkiem, Wszystko jest z Ciebie i Ty jesteś Wszystkiem i przez Cię Wszystko, nieśmiertelny Panie, ma nieśmiertelne w Tobie królowanie. Gdzież moc Ci równa? gdzież równa potęga? Gdzież jest ten płomień, co skry Twej dosięga? Gromem przemawiasz w łyskającej tuczy, głos Twój morzami i wulkanem huczy, trzęsieniem ziemi ogłasza Twe wieści, lub słodko szumi szemrze i szeleści. Straszliwym bywasz w Swym monarszym gniewie: rozkwitłe pola zatapiasz w ulewie, żagwią pożarów godzisz nam w zagrody, bijesz dobytek i zatruwasz wody. Lecz kto opiece Twej odda się szczerze, tego Twa łaska od złego ustrzeże. Bo czyjaż dobroć Twych bezmiarów sięga? Gdzież moc Ci równa i równa potęga?... Błogosławioną niech będzie ta chwila, kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy, tej nieskalanej, pokornej i cichej!... On był i myśmy byli przed początkiem — chwalmy i wielbmy Jego święte imię! Czemu nie gaśniesz, ty zorzo, nad oceanem tych ciężkich oparów, co pochłonęły me słońce? Księżyc się dźwignął ponad węża gór, osrebrzą brzegi obłoków, lśni się na rysach śnieżystych; MOJA PIEŚŃ WIECZORNA 167 od wschodu pełza cicha noc, stoki swym wielkim przytłacza spokojem, a ty się palisz! Stamtąd — od nizin dalekich, usypiających poza stu wodami, poza tysiącem dróg, jakieś się echo przyczołguje w duszę — Cicho! To płacz tej dawnej, chłopięcej piosenki: A grajże mi, piszczałeczko, a grajże mi, graj! Uliniłem cię z wierzbiny, gdzie ten ruczaj srebrno-siny, gdzie ten szumny gaj! Ach!... Przeorałem łan o świcie — od pola, do pola, kąkól wyrósł w mojem życie, dolaż moja, dola! A graj-że mi, piszczałeczko, a graj-że mi, graj!... a graj-że mi, graj!... Czemu się żagwisz?... Niech raz już wszystko zagaśnie! Jarzębina się rumieni, szepcą lipy stare, suchy piasek się podnosi — — — Czemu nie milkniesz, ty zorzo? Dlaczego krzykiem ognistym, wystrzelającym z tych przepastnych szczelin, pomiędzy dwiema piekielnemi 'ściany, tak mnie oślepiasz i tak mnie ogłuszasz, że dojść nie mogę do kresu? Dzień mój już przygasł, a zorza jego się krwawi, jakby się krwawić miała w nieskończoność!... Wszystko pożera swymi płomieniami — I 68 JAN KASPROWICZ duszę mi pali i świat cały palii Z olbrzymich snopów ognia, jakby nnióconych niewidzialnym cepem, sypią się ziarna skier w okrąg na niebo i ziemię I Księżyc się zajął i, w mgnieniu oka wyrósłszy w ogromną kulę ognistą, zaczyna rwać się w kawały i płomiennemi wali się bryłami na cielska płonących gór, na popiół smreków spalonych. Płoną jeziora, sto wód się pali i tysiąc dróg! Z rozszalałego wnętrza ziemi ogniem buchają wulkany, gwiazd miliony tną błyskawicami spieniony potop płomieni i z hukiem giną w czeluściach czerwonych... Boże! Czemu nie karzesz? W tych rozżarzonych stanąłeś przestworzach, cały spłomienion, większy niż przestwory, z krzyżem, ogromnym, płomienistym w dłoni i rozżagwiony rzucasz na mnie świat... Karz mnie! Bom-ci ja człowiek, który wyszedł z grzechu i prześladowań był przez grzech — do końca! Moja to wina! Bo oto moja nieprawość, mnoga, jak iskry tych ogni, przeszła granice. Panie, Twych zamiarów! Ojcam się wyparł, a kiedy zamknął powieki, krzyża-m na jego grobie nie postawił. MOJA PIEŚŃ WIECZORNA I 69 bom go nie prosił o garść tego błota, o nędzny żywot ten! Moja to wina, moja wielka wina! Matkęm wypędził z domu, by nie jadła strawy, porwanej większym, niż ja, tchórzom — a wypędziłem ją w czas, gdy nad ziemią przebiegał tuman nawałnic, aby jej w drodze, w bezludnem pustkowiu, oczy wyżarły błyskawice, a dąb, walący się od gromu, aby ją przygniótł swą kłodą na wieczność! Moja to wina, moja wielka wina! Oślepłą siostrę spotkawszy żebrzącą u wrót wspaniałej katedry, nie czułem tyle odwagi, aby się dotknąć jej ręki wyschniętej i, na jej krwawe wskazując orbity, głupim powiedzieć lwom i pustym lwicom: Idźcie! mnie łaski waszej nie potrzeba — to siostra moja! przy niej mi pozostać! Moja to wina, moja wielka wina! Psa, który zaszedł mi drogę i z głodu zęby wyszczerzył i miłosierne wlepił we mnie ślepie, kopnąłem nogą, aż ze skowytem padł pod moim płotem! Robaka-m zdeptał — tysiące owadów miażdżyłem stopą, wlokąc się przydrożem, ażeby duszę znudzoną orzeźwić wschodem lub zachodem słońca. A pnąc się w górę, ku rzeźbionym grotom, ku tajemniczym snom stalaktytowym, albo ku wirchom, skąd pycha wygraża światu pięściami z granitu, kazałem ścinać pachołkom gałęzie smreków młodziutkich. lyo JAN KASPROWICZ gdyż iglicami drażniły mi skronie... Zabiłem brata, bo mi się worał w miedzę i naręcz owsa mi wyżął dla swego konia — moja to wina, moja wielka wina! Chęć mi raz przyszła obłędna, ażeby kopać dla siebie mogiłę, bo mi się życie stało cmentarzyskiem, i w tę mogiłę wtrąciłem bliźniego, tak, że oszalał między umarłymi! Moja to wina! Uwiodłem żonę przyjaciela — moja to wina! Pod próg sąsiada kazałem podrzucić dziecko, zrodzone z mego rozbestwienia. A raz to grzech mi tak zaciemnił oczy, żem po omacku szedł w przepastną głębię strasznego lasu, i, jadowite wyszukawszy ziele, świat niem stłumiłem w poczęciu. Moja to wina, moja wielka wina! Nie karz mnie. Boże, według moich zbrodni! W tej gniewu Twego straszliwej godzinie świat niech się kaja, lecz niechaj nie ginie! Wielka jest moc Twa i wielka potęga, lecz czyjaż dobroć Twej dobroci sięga?! Rozpalonemi namiętnością dłońmi umiałem skazić niewinną wstydliwość, nim się w słoneczne rozwinęła kwiecie. Podstępnie owoc zerwałem dziewiczy, słowem, któremu dała moc obłuda, wielbiąc zbawienie z miłości, a sobie-m szeptał, jak złodziej, co w każdym widzi złodzieja: rwij, nim przyjdzie inny! Za grosz kupionej rozpuście dałem się wlec po kałużach. MOJA PIESN WIECZORNA albo, gdy przesyt wypił ze mnie krew, jak widmom stawał u bram lupanaru i źrenicami, zmienionemi w szkło, przez które ognia przezierał ostatek, zazdrośniem śledził takich, jak ja — trupów, by ich rozkoszą zwątloną podżegać w myśli mą rozkosz przymarłą. A nieraz podłość tak mi żarła duszę, że chcąc wypełnić jej pustkę, małom nie szeptał błądzącym przechodniom: Nie temi drzwiami: tamte wam poradzę. M-Oja to wina, moja wielka wina! Związan ślubami, które mi jarzmem się stały, a sił nie mając otwarcie zrzucić ze siebie tych błazeńskich dzwonków arcykapłana domowych ołtarzy i iść, gdzie w słońcu południa, śród woniejących ogrodów krwawo się złoci zakazane drzewo, dawałem w duszy przystęp takim szeptom: Niechaj-że Szatan się zjawi i niech uwikła w sieć swojej pokusy tę, co mi ongi była mocą szczęścia, a dziś mnie dusi swą cnotą! Wówczas jej krzyknę: podłaś! i, już czysty w nędznem sumieniu, pójdę spełnić zdradę! Moja to wina! moja wielka wina! Oto jest miłość! oto jest to źródło, z którego bije szlachetność! Moja to wina! moja wielka wina! Panie! Wszystkie ja grzechy wziąłem na swe barki, bomci ja człowiek, bom urodzon z bólu, bo żal i rozpacz i przestrach i wyczerpanie i siła są przyczynami mojego istnienia... JAN KASPROWICZ Spłonąłem cłiucią do mej własnej krwi, do matki mojej i do córki mej! A w noc tajemniczą, kiedy przed moim pałacem, wzniesionym z mgławycłi majaków, przedziwne kwiaty o zbielałycłi oczacłi rozrzecłiotanej Meduzy do jakicłiś strasznycłi rozmiarów w mżach wyrastały miesięcznych — kiedy się księżyc skradał do mych komnat i kładł na łoże mego wyczerpania, wonczas mnie ze snu budziła lubieżna, sprowadzająca warg bezwładne drgawki i źrenic błędną gorączkę, potworna żądza ku Twemu — zwierzęciu! Moja to wina, moja wielka wina! Oto jest miłość! Oto jest krynica, z której wypływa zwycięstwo nad piekłem! Moja to wina, moja wielka wina! Karz mnie! Karz mnie! W tym rozżagwionym przestworze masz krzyż z płomieni, większy, niż ten przestwór, więc bezlitością swych płomiennych rąk wyciągnij członki moje do ogromu Twojego krzyża, na którymś zawisnął Ty sam, o Panie! ongi przed początkiem, kiedyś się zmuszał, by spokój i miłość przemienić w ogień trawiący i w skamieniałe, ślepe przerażenie! Kiedyś ze swego spokoju i swej miłości wydzielał słońca i gwiazdy, by rozbijały się w swoich elipsach, aby się stało to, co nas pożera! Karz mnie, człowieka, co krąży po świecie z brzemieniem winy na ugiętym grzbiecie. MOJA PIEŚŃ WIECZORNA J73 Wagę masz w ręku i miecz sprawiedliwy, z którego lecą skry na ludzkie niwy, a pomsty Twojej płomienna potęga od pokolenia w pokolenie sięga. Krew nam wysusza i pożera kości wieczysta wszechmoc Twej zapaJczywości — żadna się przed nią groza nie ostała: Niechaj Ci za to będzie cześć i chwała na wieki wieków, Amen, Amen, Amen! Panie! Kłamałem! Zawiść i zazdrość tuliły się do mnie zżółkłemi łony i, nagością swoją opanowawszy mą duszę, kazały zezem patrzeć mi na sławę i na bogactwo rodzonego brata. Kradłem — w kościele Twoim rozbiłem skarbonę! Moja to wina, moja wielka wina! A raz w czarownem, wielkiem, ludnem mieście, spiesząc ku śmierci, która czeka na mnie, chciwie wstrzymałem krok przed stosem złota i błyskawicą, która idzie z Ciebie — moja to wina, moja wielka wina! myśl mi przebiegła haniebna: tak! wymordować czcicieli Molocha i potem — zająć ich miejsce! Panie! Fałszywym byłem prorokiem i nie umiałem powstrzymać bluźnierstwa przeciwko Tobie, tak, jak dzisiaj bluźnię! Krzywdy-m ja bratu nie przebaczył, choć sam krzywdziłem — jak oszust! Pogardę niosłem tłumowi, jego zczerniałym, spracowanym dłoniom, jego łachmanom, przesyconym potem! Ornat na siebie kładłem i koronę 174 JAN KASPROWICZ i, wziąwszy jabłko do ręki i berło, kazałem kłękać przed swymi rozkazy, jakby nie było Twego majestatu! Moja to wina, moja wielka wina! Okręty słałem na spienione morza, a w bitwacłi, w mojem wszczynanych imieniu, tysiące kładły się we krwi swej własnej, a wszak Ty jeden masz prawo na życie człeka wydawać wyroki!... Moja to wina, moja wielka wina! Karz mnie! Bom ci ja człowiek, skazany na karę, bo dzień mój przygasa. a zorza jego się krwawi i świat się mój pali! Bo dawno już przeszedł czas — moja to wina, moja wielka wina, — gdzie miłość i spokój nie były ogniem trawiącym ani zabójczą tęsknicą ani kamiennem, ślepem przerażeniem... A graj-że mi, graj!... Jarzębiny się rumienią — suchy piasek się podnosi — A graj-że mi, graj!... On był i myśmy byli przed początkiem, zanim się stało to, co nas pożera... Błogosławioną niech będzie ta chwila, kiedy się rodzi wieczorny hymn duszy! kiedy na wieki — na wieki gaśnie jej dzień — — — Cg^ VI SALYE REGINA Zawitaj, Pani świata, niebieska Królowa, witaj, Panno nad Panny, gwiazdo porankowa. Wieniec Twą skroń oplata, zwity z promiennych liści: o niech się w nich nadzieja biednych ludzi ziści! Biała, jak śnieg, Twa szata, a z białego- ć łona lilia Twą czystością rośnie ubielona. A wąż, który na ziemię przyniósł śmierć, przez Ciebie został podeptan na wieki — Salve Regina! Milczcie! Nie do was idzie wielkie objawienie od skalnych brzegów tajemniczego jeziora, nad którem okrąg zachodniego słońca w olbrzymią, wiekuistą rozlewa się falę. Nie dla was płynie pieśń, co się w płomiennym urodziła krzewie, święta, jak ranek wiosenny, albo jak wieczór jesieni, zapadający nad ciszą ugorów, nad zwiędłą czerwienią drzew i ponad próchnem pochylonych krzyży! Nie! nie! śpiewajcie ją wszyscy: MSPBOWICZ. D2.EU VI. i 7 78 JAN KASPROWICZ wasze to tchnienie i wasza to krew, wasze to serce w tym śpiewie — Salve Regina! Bliżej! bliżej! O nie uciekaj przede mną, ty rozmodlony pogłosie! Wypełniasz cały świat swoją przedziwną melodyą, a przed mą duszą ciemną jak gdyby stanął nieprzebyty mur, o który się rozbija twój rozlew potężny i głuchnie... Poco ten przestrach i poco ten lęk? Ponad głębiami nocy, nad skrajem uśpionej ziemi, odblasków niewidzącej, które idą z Życia, smug się rumieni ognistego złota i w jednej chwili ogarnia przestworza. A k'niemu idzie Tęsknota, jak druchna boża, w wianku z oliwnych gałązek i z wielkim, czarnym krzyżem na wątłem ramieniu. A w nim, w tym blasku, w tem ognistem złocie, pali się milion dusz, 0 których tutaj dawno zgasła wieść. A każdą wieniec oplata, zwity z promiennych liści — nadzieja biednych ludzi w jego skrach się iści. Biała, jak śnieg, ich szata, a z białego łona lilia ich czystością rośnie ubielona. 1 każda węża głowę depce swą białą stopą i z lutnią naciągniętą na tony wieczyste, śpiewa przesłodki hymn, zasłyszan ongi — tak dawno, tak dawno. SALVE REGINA I 79 ażeby o nich wieść zagasnąć miała czas — hymn przenajświętszy: Salve Regina! Ziemio! ziemio! Tęsknota chodzi po tobie w wieńcu z gałązek oliwnych i z wielkim, czarnym krzyżem na wątłem ramieniu. 1 krople potu roni i, dzierżąc kielich goryczy w białej, zmęczonej dłoni, klęka co kroku w swej drodze krzemiennej, i modli się, i płacze, i wzdycha, i modli... A jej modlitwy i łzy i te westchnienia głębokie co krok się w przędze zmieniają pajęcze, jak one włókna jedwabne, porozwieszane na rżyskach w październikowe dni i na kończynach więdniejących traw — na całym tym ogromnym, rozległym obszarze mrącego świata... O, wy, modlitwy i łzy I O, wy głębokie westchnienia naszej samotnej Tęsknoty, poklękującej na krzemiennej drodze, z kielichem goryczy w dłoni i z czarnym krzyżem na wątłem ramieniu I Zmieniacie w mgły się pajęcze i, otuliwszy jej postać w swoje rozwiewne przędze, czynicie z niej by obłok, wstający z poranku na wielkich obszarach świata, i rwiecie ją z sobą do góry! l8o JAN KASPROWICZ O wieńcu z gałązek oliwnych! W wieniec przemieniasz się złoty — w promienny wieniec gwiazd — na skroni naszej Tęsknoty i nad głębiami nocy świecisz, niepojęty! O ty kielichu goryczy, z twardej wykowan miedzi! W alabastrową przemieniasz się czarę, na zapomnianym ustawioną grobie, pełną słodkiego napoju wieczności, i do bezmiarów rośniesz niepojętych, i sam się w napój rozpływasz, i swoją wonią przepełniasz duszę biednego człowieka! O krzyżu na wątłych ramionach naszej serdecznej Tęsknoty, wraz z tobą dźwigającej tajemnicę bólu! W skrzydła się zmieniasz anielskie i wnet ją niesiesz ku blaskom, lśniącym nad nocy głębiami, ku onym dusz milionom, 0 których tutaj dawno zgasła wieść. Tam lśni jej biała szata, a z białego łona lilia jej czystością rośnie ubielona. 1 depce węża głowę swoją promienną stopą, i z lutnią, naciągniętą na tony wieczyste, śpiewa przesłodki hymn, zasłyszan ongi, tak dawno, tak dawno, że miała zgasnąć czas owa szarpiąca wieść o tajemnicy krzyżowego bólu — śpiewa swój hymn przenajświętszy: Salve Regina! SALVE REGINA Milczcie! Nie do was idzie wielkie objawienie od skalnych, cichych brzegów tajemniczego jeziora, nad którem czarne cyprysy cicho schylają swe głowy... Milczcie I Płaczem i jękiem, urodzonemi z nicości, nie zakłócajcie tej pieśni, którą śród dusz miliona z białą lilią u łona wieczysta śpiewa Tęsknota. Nie! nie! śpiewajcie ją wszyscy! Wasze to życie i wasza to krew — ta pieśń wstrząsająca, która swym świętym pogłosem nie o świątynne łamie się sklepienia, ale przez pola idzie, wielkie pola, i zmartwychwstanie zmarłym daje kościom, i we wiosennym uśmiecha się blasku, i śnieg na łąkach roztapia, i zwiędłe trawy w świeżą stroi zieleń. Dlaczego płaczesz? Nędza jest wszędzie! Nędza w miłości i nędza w cierpieniu! Łam się! Nie masz spokoju? Rozpękające drzewa twojej ziemi nie przywabiają cię woniami swemi ? Uciekasz przed się, aby szukać ciszy, która twe serce usłyszy? Nędza jest wszędzie! w twem sercu jest nędza w tych zwaliskach zagasłego świata, na które patrzysz zadziwionem okiem 82 JAN KASPROWICZ nic — ■ tylko nędza! Patrz! patrz bez końcal Patrz na ten odblask ginącego słońca, którego czerwień zalewa te łuki — te poszarpane arkady, te widma kolumn i te dalekie kopuły! Nie masz spokoju? Wre w tobie echo pradawnego boju, z którego wyszła zwyciężczynią Śmierć? Jej-li to sztandar powiewa ogniami nad tym rozległym, krwawym widnokręgiem - tam, nad tym gajem cyprysów i pinij? Łam się i patrzaj! folgi nie daj oku! Z bezdennych głębin wieczystego mroku jakiś wyłania się potwór! Cicho, powoli nietoperzowe rozpościera błony, zakrywa zorzę ich ciemnią i rośnie... ] kulistymi dwoma płomieniami swych nieruchomych źrenic patrzy ci w duszę i błony nietoperzowe roztacza i rośnie... 1 grube wyciąga ramiona, i kulistymi dwoma płomieniami patrząc ci w duszę, w otchłań ludzkiej nędzy, w to nieustannych gniazdo niepokojów, podważa glob ciemniejący — Salve Regina! — do piersi go tuli kosmatej i miażdży — — — Czemu uciekasz? Czemu w przestrzenie dążysz, jak ta plewa, którą wichr porwał z wymłóconych kłosów i pustą rzucił w pustkowie? SALYE REGINA 183 Boże!... Czemu uciekasz, jak ten blask gasnący, gdy się rozprasza w ciemnościach?... Nikt cię nie kochał? Nikt ci krwawego nie otworzył serca, abyś w niem duszę zanurzył i, wykąpany w jego krwi płomiennej, mógł wszechwidzącą odczuwać źrenicą drgania tęsknoty i bólu, rozlanych w wielkiej, świętej duszy świata? 1 sam tęsknotą i bólem drżeć niby harfa eolska, z słonecznych stworzona kryształów ? Drżeć niby świat ten ogromny, przeczuwający nieskończonego bytu promienistość, przez ból idącą, przez wielkie cierpienie?... Boże!... Nikt cię nie kochał? A ty, czyjąś duszę tak umiłował, abyś mógł zapomnieć, że jest granica między złem a dobrem? W czyjeś ty serce spojrzał z taką wiarą, aby jej siła mogła ci je rzucić do twoich stóp nieskalanych? Do stóp bożego wybrańca, co serca podnosi i twórczem swem tchnieniem, nieskazitelnem i wiecznem przez miłość, pył z nich otrząsa i zbawia? Co je podnosi nad wzlot własnej duszy, nad ból swój własny i nad swą tęsknotę, i — niby święte tajemnicze słońca, uwite z błysków przeczuć. 184 JAN KASPROWICZ powstałych z Stwórcy i dążących k'Niemu, pomiędzy gwiazdy je rzuca, by niestrawionem promieniały, światłem? Nigdyś nie kochał? Łam się! Pomiędzy sobą a morzem miłości, huczącem pieśnią potężnych zapomnień, i przepotężnych pożądań, i nieodkrytych, Twórcy pełnych głębin, i uświadomień potężnego szczęścia, sameś piekielną budował opokę. Rozbite ciosy swej duszy na samolubny znosiłeś Babilon, albowiemś sądził, że jesteś sam jeden, i że nad ciebie nie może być — życia. 1 wówczas Szatan stawał na twej wieży, śmiał się ku tobie oczyma Pokusy i, pełną kłamstwa czarą swych przyrzeczeń ubezwładniwszy twą duszę, kazał ci jedno: abyś kochał siebie! kazał ci jedno: abyś wierzył w siebie! kazał ci jedno: abyś zbawiał siebie! 1 kłamstwo było i niemoc w twoich akordach, co wielbiły miłość! ] kłamstwo było i niemoc w twoich akordach, co głosiły wiarę! 1 kłamstwo było i niemoc w twoich akordach, co brzmiały nadzieją!,.. A poza tobą — jak blizko! jak blizko! — huczało pieśnią potężnych zapomnień i przepotężnych pożądań, i nieodkrytych, Twórcy pełnych głębin, i uświadomień potężnego szczęścia to wielkie, święte, jasne, nieskończone morze miłości... SALYE REGINA 1 85 Łam się! A gdy w odległych przepaściach twej duszy jęły się budzić echa tego Słowa, co w płomienistym rodziło się krzewie — kiedy od brzegów tajemniczej wody szum dolatywał przedwiecznych objawień, poszeptujących tajemniczym głosem, ażebyś kochał — cierpieniem, naonczas Szatan tę twoją opokę, twój samolubny Babilon, w Górę przemieniał Oliwną. 1 w szacie Zbawcy, z Sfinksa obliczem, na którem wyryto lieodgadniętą zagadkę boleści i rzeczy przyszłych dalekie widzenie, pełne wyrazu smutku i tęsknoty, klękał w ©blaskach księżyca, na współczujące słaniał się rozłomy, z rąk anioła brał kielich, krwawym zlewał się potem, modlił się i płakał i wzdychał i modlił... A gdzi<"' od strony Jeruzalem nędzy, gdzieś od Syonu zbrodni, od źródła i ujścia bytu, gwar przypełzywał na łunach, urągających wieczystemu Światłu, pozapalanych, aby przyćmić Jasność! ] rozchylały się gałęzie drzew, i z chrzęstem łamały się krzewy, i żwir się zsypywał po zboczach, i w krwawych ogniach pochodni, pozapalanych, aby przyćmić Jasność, urągających wieczystemu Światłu, tłum się wyrzucił z Judaszem na czele... 1, obdarowan pocałunkiem zdrady, brał krzyż na siebie, wielki, czarny krzyż. 86 JAN KASPROWICZ i na Golgotę po krzemiennej drodze szedł twój Kusiciel — jak twa tęsknota szedł, modlił się i wzdychał i płakał i modlił. A potem — w przepaść rzucił czarny krzyż, w bezdenny rozdół szumiący, i, zolbrzymiawszy, legł na twej Golgocie, na Babilonie twej duszy. 1 rozkrzyżował ręce i, w strasznej, cierniowej koronie na zolbrzymiałej głowie, przygasającym patrzał na cię wzrokiem, tak przenikliwym i smutnym, żeś modlił się i płakał i wzdychał i modlił .. A na zachodzie płonął krąg słońca, ogromny krwawy krąg, przecięty ogromnym obłokiem, i rzucał ogromny cień Kusiciela, skrzyżowanego na twojej Golgocie, na Babilonie twej duszy, i topił świat w jego mroku — — — Zaś gdy cię złamał ból, gdyś sam się słaniał na głazy, kiedyś brał kielich goryczy i Judaszowej pocałunek zdrady na swoich wargach odczuwał, wówczas się zrywał z opoki, stawał przed tobą, okryty ciemną purpurą nocy, i wzrok utkwiwszy szyderczy w twych oczach, obłędnych z żalu, na świat się cały rzechotał wielkim, szyderczym rzechotem... SALYE REGINA 1 8y A poza tobą — jak blisko! jak blisko! — huczało pieśnią potężnych zapomnień i przepotężnych pożądań i nieodkrytych. Twórcy pełnych głębin, i uświadomień potężnego szczęścia to wielkie, święte, jasne, nieskończone morze miłości... A Zbawca — oblany morzem miłości, tem wielkiem, świętem, jasnem, nieskończonem, krzyż wyciągnąwszy z szumiącego dołu, płakał nad tobą. Łam się!... Nędza jest wszędzie! ^ miłości jest nędza i nędza w cierpieniu!... Łam się, i patrzaj, i słuchaj!... Słoneczny błękit otula rozległe łany ozimin... Śniegu srebrzyste płaty drzemią zaledwie gdzieś w rowach, pod mokrą schowane krawędzią, nad którą pęki traw w wiosennych drgają powiewach. Z posłania kiści jedwabnych stokrotka wychyla głowę i rość zaczyna bylica. Z wądolców mgły się podnoszą i w ciepłych znikają promieniach, a nad głębiami sennej, cichej wody, od której twórcza idzie w świat tęsknota, krzyk czajki się rozlega albo śpiew skowronka. 88 JAN KASPROWICZ Ponad brzegami dróg wierzby już gibkie wypuściły pręty i rząd topoli już się w świąteczne przyozdabia wieńce. A roztopami, polem szerokiem, nad którem chaty zczerniałą lśnią się dachówką, lub mchami obrosłą strzechą, powoli toczy się wóz... Górą, na snopkach słomy, zamknięte w sosnowej skrzyni, śpi snem nieprzespanym życie biednego człowieka... Cicho, zwolna wóz się toczy, na nim w żółtej skrzyni na wiek wieków zgasłe oczy, jak światła w pustyni. Twój-li ojciec? matka twoja? Czy najdroższe dziecię? Gdzież jest radość? gdzież ostoja na burzliwym świecie? Kilka mogił, kilka krzyży śród piaszczystej zboczy — coraz bliżej, coraz bliżej wóz się ku nim toczy. A przy pagórkach, na tajemniczych rozdrożach, gdzie święty duch ludu Boże zbudował Męki, cicho przystaje wóz... ] orszak zdejmuje w milczeniu trumnę sosnową, SALYE REGINA 1 89 W której, jak światła w pustyni, zagasłe drzemią źrenice twojego ojca czy matki, brata czy siostry, czy najdroższego dziecięcia, i na murawie ją stawia, u stóp pobożnej figury. Razem z żałobnym orszakiem zmęczona klęka Tęsknota i zdjąwszy z ramion swych krzyż — ach! ten przeciężki, wielki, czarny krzyż, o smutną opiera go skrzynię i modli się i płacze i wzdycha i modli. A nad roztopy, nad łany, nad świeżej trawy podściela, na pędy ożyłych wierzb i nad dzwonnice topoli, nad strzechy zczerniałe ulata pieśń przenajświętsza: Salve Regina! Ku złotym płynie obłokom, w których skowronek nuci hymn wiosny, albo opada ku dołom, hen! ku ukrytym parowom, gdzie śniegu ostatnie bryły pod mokrą konają krawędzią. Albo na skrzydłach przedziwnego smętku ku grzązkim wzlatuje bagnom, gdzie pod pochyłą trzciną, nad ostrowiami sitowia zrywa się czajki jęk. Lub ku dalekim idzie widnokręgom, ku modrym pasom borów. 190 JAN KASPROWICZ W mgły otulonych sinawe, i w wielkie rozlewa się morze, wszechmocnych pełne zapomnień, i zbawiających pożądań, i nieodkrytych. Twórcy pełnych głębin, j uświadomień szczęścia, którego ludzkie nie widziało oko, 0 którem ludzkie nie słyszało ucho. A na jej odzew anielski ziemia, od brzegu do brzegu podeptanymi zasiana grobami, otwiera wielkie swe wnętrze: zmarłe powstają kości i za tym biednym zdążają orszakiem ku garstce mogił i krzyży, ku tej piaszczystej zboczy, ku której bliżej, wciąż bliżej ten prosty rydwan się toczy. Siermiężne płyną tłumy, króle i senatory, biskupy w białych ornatach, i świętych wieniec liliowy, i mistrze, co ducha bożego zaklęli w barwę i kształt i w pieśni natchnionej dźwięk lub grzmieli głosem proroczym. 1 zbrojni kroczą rycerze niby na v/ielki bój, w którym się wszystko ma złamać, co było Życia wielkiego przeczeniem. A wszyscy w blaskach słonecznych nieba sięgają czołami i grzmiącym śpiewają głosem: Salve Regina!... A ponad nimi pali się milion dusz. SALVE REGINA I9I 0 których tutaj dawno zgasła wieść. A każdą wieniec oplata, zwity z promiennych liści — nadzieja biednych ludzi w jego skrach się iści. Biała, jak śnieg ich szata, a z białego łona lilia ich czystością rośnie ubielona. 1 każda węża głowę depce swą białą stopą, i z lutnią, naciągniętą na tony wieczyste, śpiewa nadniebny hymn, zasłyszan ongi, tak dawno, tak dawno, ażeby o nich wieść zagasnąć miała czas — hymn przenajświętszy: Salve Regina!... A w ślad za nimi wlecze się twój ból... Hahahaha! (Szatan się zaśmiał, albowiem on jeden wie, że:) Nędza jest wszędzie — nędza w miłości i nędza w cierpieniu! Śmiej się! A moja tęsknota, na barkach ciężki dźwigająca krzyż, ot\\'iera usta, by wraz z Tęsknotą świata zaśpiewać hymn przenajświętszy: 5alve Regina! VII HYMN ŚW. FRANCI SZKA Z ASSYŻU KASPROWICZ OZIEU VI. Bądź pochwalony, Rozdawco cierpienia! Ręceś mi przekłuł i nogi j krew mi cieknie z głowy, a oto z Krzyża zstępuje ku mnie w przechwalebnych ogniach biały Serafin i radość w serce mi leje i z duszy śpiewne wytwarza narzędzie, ażebym śpiewał i grał, ażebym sławił i wielbił Rozdawcę bolesnych stygmatów, z których się rodzi Wesele i Miłość... 1 śpiewam i gram do wtóru anielskich zastępów, mogących patrzeć w oblicze Twórcy... 1 śpiewam: bądź pochwalony! A wy, stworzenia boże, słuchajcie mej pieśni i chwalcie razem ze mną Tego, co was kocha. Ty, słońce, przedewszystkiem zestrój swoje blaski w hymn płomienisty, albowiem przezeń nam świecisz i przezeń siewców rozbudzasz, ażeby ziarno siewali na sytny chleb Ducha... '3* 196 JAN KASPROWICZ Długomci-ć czekał na przedwieczne Słowo, jakkolwiek we mnie było i poza mną, we wszystkich drzewach i we wszystkich trawach, w wszystkich jasnościach i wszystkich ciemnościach, w róży i lilii, w robaku i płazie, w głębinach wody i w górach pustynnych, w płaczu, nadziei, w uciesze i trwodze. Długomci-ć czekał, albowiem me plecy okrywał jedwab i pasem błyszczącym były ściągnięte me biodra i drogocenne trzewiki chroniły stopy me, aby ich piasek nie zbrudził, po którym stąpa — człowiek. Długomci-ć czekał, o Panie, żądny się oprzeć na Twojej światłości, albowiem w ręku moim była laska, w kosztowny metal okuta, a zaś w marzeniach sięgałem po berło, by rozkazywać wszystkiemu, co żyje. A oto dzisiaj spłynął na mnie zdrój -Łaski, iż mogę z wyciągniętemi rękoma patrzeć w Krzyż i z ran rozkosznych przelewać krew. ] widzę twarz Serafina, całą w ognistych rozbłyskach, i słucham wiewu, któryś dał nam. Panie, abyśmy przezeń rozumieli tchnienie Twojej Istoty!... ] słucham szeptów, któreś dał nam, Panie, w eukaliptowych koronach, w cichych gałęziach oliwek i pinij, byśmy w nich mieli oddźwięk tajemnicy HYMN ŚW. FRANCISZKA Z ASSYŻU I 97 Twojego Bytu! 1 sfucham dzwonu, jak dzwoni w sferach powietrznych, pełnych Twego Ducha, wzywając ludzi i głazy i ryby w rzece i ptactwo, nim jeszcze zaśnie po gniazdach, i mchy na dachach i zielsko w szczelinach zwalonych bramie i schodów, i te różowe cyprysy na świętem miejscu umarłych, i kości, złożone w ziemi: aby ci bracia moi i me siostry zmówili pacierz wieczorny, aby na jego rozbrzmieniach, na śpiewnych rozlewach dzwonu, płynęli duchem ku Tobie... Raduj się, serce, weselem twojego Zbawcy! Dzwoń, szumie] i szeptaj poszumem, szeptem i dźwiękiem okręgów, boś oto cząstką ich serca, bo oto przyszło ku tobie Ocknienie! O miasto, z zimnych zbudowane głazów, na których zorza przygasa! Ciepło jest w tobie i ogień, albowiem w twojem ubóstwie kryje się M.iłość!... O moi bracia i siostry z jarzmem na plecach, z ciężarem konwi na głowie! Już ja w rzemiennem przepasaniu swojem nie mam-ci złota ni srebra, już ja rzuciłem laskę i trzewiki i spieszę ku wam ubogi, tylko bogaty tern Słowem, co mnie przy słońca zachodzie. 98 JAN KASPROWICZ przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw wyrwało z obierzy Zła. Już ja się nie gnę przed Blicłitrem i Próżnią, lecz idę ku wam, aby jarzmo wasze wziąć na swe barki i, konwie wasze dźwigając na głowie, nierozerwalny zawrzeć ślub z wyzwalającą Miłością! Zbliżam się ku wam, pragnąc razem z wami i razem z wszystkiem rodzeństwem, co kwitnie, pełza i świeci i gaśnie, mężnie anielską oślepiwszy bronią Centaura Pychy, zaśpiewać pieśń tę jedyną: Bądź pozdrowione Cierpienie, gdyż z ciebie rodzi się Miłość! 0 bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy! Świecicie nad mrokami mojej siostry ziemi, co, mając Jutro przed sobą, nie umie zasnąć w łasce i spokoju, a tylko w myślach się wije, jakby, powstawszy rano, rozpuścić wszystkie swe żądze... 1 Zazdrość się zerwie i będzie zazierała pod okna sąsiada, zali nie bielszy chleb na jego stole... A potem, przeklinając dzień, który ją zrodził, pod fartuch schowa garnek z rozżarzonym węglem i pójdzie go podłożyć między snopy zboża... O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy! Chwalcie wraz ze mną Miłość, ażeby Chciwość nie wyciągała pokurczonych palców po kruszec drogi, schowany w piwnicach zamków, ujętych w parów i ostrokół... HYMN ŚW. FRANCISZKA Z ASSYŻU 1 99 Albowiem wszystko jest marność, i blichtrem i próżnią potęga możnych, a błogosławion li ten, który w rzemiennem przepasaniu swojem nie nosi złota ni srebra, lecz bosy, z odkrytą głową idzie pomiędzy swą brać... 0 bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy! Na Iśnistych waszych drogach, w tęczach waszych blasków rząd apostołów i świętych, proroków i pustelników i zachwyconych dziewic, oczy utkwiwszy w Krzyż, wyrzeczeń nuci psalm. 1 słodkość mają w oczach, na głowach kwiaty lilij, krew z nich strumieniem ciecze, a ręce ich oparte na przewiązanych słupach, na rozżarzonych rożnach, na kołach żelazistych, na mieczach i toporach, a z warg im uśmiechniętych wypływa zbożny psalm. A tutaj, w mrokach ziemi, śród pałacu Zbytku, na stopniach bazaltowych, pod urną z porfiru, ciężki zasypia Przesyt... O zwisłe piersi oparł obrzękłą twarz i śpi... Dłoń jego ściska puhar, z niego się wino leje na róże, pozrywane w wirydarzu wiosny! O róże, siostry moje, o najmilsze dzieci kochającego Twórcy, 30 JAN KASPROWICZ CO posiał was, by upleść niebiańską koronę dla Przenajświętszej Panny: przebaczcie, że was ręce dotknęły nieczyste! O zbudź się. Grzechu grzechów, i patrzaj: tam Szatan na barki wziął Rozpustę, zbiegłą z uścisków twych, i, skrzydła rozpostarłszy, wzniósł ją nad twój gmacli i rzuca z wysokości, sięgającej niebios, na wieków wiek zamkniętych, w straszne widmo Sądu. Słyszę — anielskie huczą trąby — widzę — umarli wstają z grobów, kłąb ciał w śmiertelnych kurczach przeklina, ryczy, wzdycha westchnieniem, od którego ślepnie przerażenie... Potworne sznury wężów wpiły się w potępieńców, a czarny Szatan-zwierz rozrywa ich widłami i strąca w piekielny ogień. A nad ostatnim szczeblem drabiny jakubowej, na chmurze spłomienionej siadł sprawiedliwy Sędzia i sądzi złych i dobrych, i sądzi tak przez wieki, długie, straszne wieki. Zasię Bóg-Człowiek, Krzyż dźwigający w jednej, a drugą na swe blizny wskazując otwarte. Cierpienia wzywa głosem, aby ukochać Miłość, gdyż ona-li odwlecze dzień Sądu... A na maleńkiem ziarnku. HYMN ŚW, FRANCISZKA Z ASSYŻU dokąd dotychczas nie dotarły jeszcze grzmoty anielskich surm, wykwita kwiat ostatniej, najhaniebniejszej zbrodni: tam Chciwość, Pycha, Zazdrość do walki bratobójczej pogania plemiona. Widzę — leje się krew człowieka. Wilk, szakal i hyena rzucają legowiska. Łuna za łuną bije, sieroty płaczą głodne i matka pierś rozrywa! Widzę — kalekom z rąk wyschniętych na ziemię lecą krokwie, a starce, bez podpory, daremnie oczyma szukają oślepłemi, gdzie znaleźć kęs chleba. A Dżuma, owinięta w szary, długi całun, przebiega z kosą w ręku zagon za zagonem i kosi resztę kłosów, których nie stratował szalony. Miłosierdziu wrogi tabun wojny. O biedni staruszkowie! o słabe sieroty! O matki zrozpaczone! do was-ci ja idę! O ziemio, siostro moja, rodzicielko Winy, do ciebie ja przychodzę bez złota w rzemieniu, pokorny i ubogi, tylko bogaty tem Słowem, co dziś przy słońca zachodzie, przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw, stało się dla nas orędziem pokoju! O ziemio, siostro moja, żądna krwi i hańby, do ciebie ja przychodzę, bosy, z odkrytą głową, i jarzmo twe i grzech twój i wszystką twą grozę I JAN KASPROWICZ chcę dźwigać razem z tobą i razem z tobą śpiewać przedziwny hymn Miłości, boć ona-li odwlecze dzień Sądu... O bracie mój, księżycu, o siostry me, gwiazdy! O róże, które dłonie zrywają nieczyste — chwalcie wraz ze mną i z wszystkiem stworzeniem, z mym drogim bratem ogniem, i siostrą moją wodą, z wszystkiem, co rośnie i pełza i kwitnie, z wszystkiem, co szumi i szepce i dźwięczy, z wszystkiem, co płonie i gaśnie — chwalcie, chwalcie, chwalcie sprawiedliwego Sędzię, który odwlecze dzień Sądu przez Miłość... Ręceś mi przekłuł i nogi i w bok mi włócznię wbiłeś, a biały twój Serafin zstępuje ku mnie z Krzyża, zaś na promiennym obłoku ptaszęta wiją gniazda i nucą... Uciszcie się, ptaszkowie! brat wasz pieśń chce śpiewać, albowiem serce mu rośnie, że może cierpieć Cierpieniem, z którego rodzi się Miłość... Że wyciągnąwszy ramiona i zapatrzony w tę jasność, opływającą ciernie, zwite na Krzyża wiązaniu, może dziś słuchać wiewów, któreś mu dał, abyśmy przez nie rozumieli tchnienie HYMN SW. FRANCISZKA Z ASSYZU Twojej istoty — że może słuchać tych szeptów, któreś nam dał w eukaliptowych koi-onach, cichych gałęziach oliwek i pinij, byśmy w nich mieh oddźwięk tajemnicy Twojego bytu!... Lub nie! śpiewajcie wraz ze mną hymn jaśniejący, jak słońce, gdy pada na tę łąkę, na te złomy stare, na moje miasto rodzinne, na grzbiety tych mgławych gór! Chwalcie Go razem ze mną, boć On wam dał skrzydła, abyście mogły kąpać się w błękitach! On to wam krągłe dał oczy, abyście mogły patrzeć na ten Krzyż, na Serafina twarz! On wam dał bruzdy i miedze, krzewinę głogu i wierzchołki drzew, abyście miały gdzie spocząć! On-ci tak swoim każe świecić żarom, iżby się ziarna kruszyły na zapas dla waszych spichlerzy! Śpiewajcie, braciszkowie, i ty, siostro pszczółko, i ty, mój świerszczu polny, i ty, moja muszko, i ty, mój kwiecie rumianku, i ty, daleki a głęboki szumie mojego brata wiatru, i ty, jedwabny promieniu, który oprzędzasz ten stok! 1 ty, siostro Klaro, którą wybrałem między niewiastami, albowiem wdzięczna jesteś i zachodna, a zasię dusza twa jest jak przedziwne zwierciadło. 204 JAN KASPROWICZ odbijające świętą wolę Twórcy! W wysokiej, białej wieży zamknęłaś swe Dziewictwo, a święci aniołowie znoszą mu kwiaty hołdu. Strzeże go Czystość i Męstwo, wszystko się przed niem kłoni, i jam cię nie obraził choćby najmniejszem drgnięciem przyczajonego Grzechu. Zaś patrząc w twoje oczy, w ciche, głębokie oczy, w których się zamknął Raj, nim jeszcze zdradny wąż owinął w swoje kręgi drzewo Zła i Dobra, Miłości czuję prawdę, jeżeli jest jaki oddech, którym poranna zorza owiewa tron niebieski w dzień Wniebowstąpieni-a. A oto wczoraj w nocy, gdym legł na garści słomy, Kusiciel, wszedłszy do mnie, celę mą zmienił w kościół. O Sędzio, przebacz grzech! Księża, siedzący w stallach, śpiewali Miserere, a każdy dźwięk się stawał czerwoną lub białą różą i padał na marmury. O Sędzio, przebacz grzech! W kosztownych kadzielnicach paliły się kadzidła, a na opalach dymu słały się chóry świętych, pomiędzy nimi Szatan. O Sędzio, przebacz grzech! A kiedy zaśpiewali: HYMN ŚW. FRANCISZKA Z A5SYŻU 205 »"W^ieczysty spokój Panie, racz dać tej grzesznej duszyl« z pomiędzy grona świętych na drodze róż i blasków, tyś zeszła ku mnie naga — 0 Sędzio, przebacz grzech! 1 kościół się przemienił w kosztowny pałac Zbytku; świat wszystek się rozszalał jak tabun dzikich koni bez uzdy i wędzidła. Wino się strugą lało, gięły się srebrne stoły od pozłocistych zastaw. Śpiew, harfy, chutne krzyki i nagie ciała w pląsach: świat wszystek się rozszalał jak tabun dzikich koni bez uzdy i wędzidła. Sam Szatan mu przygrywał, i suknie zdzierał z kobiet, i warkocz im rozplatał, i rzucał je pijane w szalony tłum pijanych. Śpiew, harfy, chutne krzyki i nagie ciała w pląsach: świat wszystek się rozszalał, jak tabun dzikich koni — Sam Szatan mu przygrywał... A ja, zluźniwszy rzemieńca, pełnego srebra i złota, ległem pod urną z porfiru, na stopniach bazaltowych. ] twarz skłoniwszy obrzękłą na tłustą pierś Satyra, z jedwabiów odsłoniętą, ledwiem udzierżył puhar. 2o6 JAN KASPROWICZ Z niego się wino lało na róże podeptane, a z objęć mych uciekła — wyrwała się Rozpusta, mająca twoje oczy... 1 Raj się w nich zamykał z oślizłym wężem Zdrady, kiedy już w swoje kręgi owinął Zło i Dobro. Uciekła przesycona — Szatan ją wziął na skrzydła i uniósł nad mój gmach, w którym się świat rozszalał jak tabun dzikich koni... Do wysokości niebios, na wieków wiek zamkniętych, wzniósł ją na swoich barkach i rzucił w widmo Sądu. Anielskie grały trąby, świat wszystek jęczał, płakał, klął, wił się, ryczał, wzdychał, że od tych westchnień strasznych oślepło przerażenie... Zaś na maleńkiem ziarnku, leżącem u mych stóp, wykwitał kwiat ostatniej, najhaniebniejszej zbrodni: to Pycha, Chciwość, Zazdrość do walki bratobójczej popchnęła plemiona. Ale nad srogi Twój rozgniew możniejszą, Sędzio, Twa litość, co z straszliwego zbudziwszy mnie snu, kazała iść między ciernie i żądze wytarzać w ich kolcach... I popłynęła ma krew, i ciernie zakwitły różami, ażebym razem z niemi HYMN ŚW. FRANCISZKA Z ASSYŻU 207 i razem z tobą, o siostro ma, Klaro, mógł sławić i wielbić Twórcę! Ażebym razem z wonnym kwiatem róż i razem z duszą twą mógł dziś zaśpiewać hymn, że Miłość idzie przez ciebie. Miłość niewinna i czysta, która zwycięży nas! O nućcie razem ze mną, braciszkowie moi, ptaszęta na promiennym siedzące obłoku!... Serafin stoi przy mnie, i patrzy jej oczyma, i rodzi się Miłość — i świat się obsypuje kwiatem i zielenią! O nućcie, braciszkowie, i ty siostro pszczółko, albowiem rodzi się Miłość, i dźwięk płynie po ziemi, nigdyć niesłyszany, gdy Zycie było li Ciałem! O nućcie, me ptaszęta i ty, siostro muszko, ty, mój świerszczu polny, ty, mój bracie wietrze, ty, mój ogniu, wiekuisty ogniu, albowiem Miłość się rodzi i pokolenia idą w imię Ducha do walki z Przemocą i Zdradą! A w bohaterstwo okuta ich pierś — we wielkiej idą procesyi, w śmiałym szeregu, a Czystość wieńczy im skroń, a hasło: Zbawienie przez Miłość!... Raduje się moje serce, raduje się wielką radością, żeś ręce mi przekłuł i nogi, że krew mi z boku ciecze, że mogę patrzeć w Krzyż, że mogę cierpieć Cierpieniem, z którego rodzi się Miłość... to8 JAN KASPROWICZ Raduje się moje serce, raduje się wielką radością, że Twój Serafin biały Śmierć już prowadzi ku mnie: bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć! Nie na to ją stworzyłeś, aby nam była zniszczeniem, tylko w łagodnych jej oczach, patrzących na mnie błękitną światłością źrenic mej siostry Klary, potęge-ś zamknął zbawczą, przez którą człowiek się staje szczęśliwym uczestnikiem nieśmiertelnego Żywota! Ręce-ś mi przekłuł i nogi i w bok mi włócznię wbiłeś, a biały Twój Serafin zstępuje z Twego Krzyża i w blaskach promienistych Śmierć już prowadzi ku mnie — bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć! Nie szukam-ci ja ulgi, bom na to jest, by cierpieć, a tylko-m wielce spragnion wiekuistego Żywota, którego bramy, pełne chwały Twej, otwiera mi w tej chwili siostrzyca ukochana, przednia wśród Twoich córek — Śmierć! Bądź pochwalony przez jej wybawczą Moc! Bądź uwielbiony przez ukochanie Śmierci! Oto spogląda na mnie głębią łagodnych źrenic HYMN ŚW. FRANCISZKA Z ASSYŻU 209 Twojej wybranki Klary, a świeżych ust dziewiczość szepcze mi słodkie słowa, że już się zbliżył utęskniony czas tycłi moich z nią zaślubin... Krew sączy mi kroplami z przekłutych rąk i nóg, strumieniem krew mi cieknie ze zranionego boku, a ciało przebiega dreszcz... Kleją się ciężkie powieki, bezwładnie opadają ponad gasnącą jaśnią moich ócz, które za chwilę, za chwilę blask ujrzą przewspaniały Twojego Majestatu. O wschodzie nowego bytu! Płonie już moja góra, pali się ogród róż, anieli na skrzypcach grają u wejścia Porciunkuli, ptaszęta wyśpiewują, oliwek liście szepcą poranny cichy pacierz, a korni braciszkowie na prostych niosą marach to grzeszne ciało moje, owite w czarny habit... Serafin schodzi z Krzyża i Śmierć spogląda ku mnie łagodną głębią źrenic Twojej wybranki Klary — bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć... KASPROWICZ. OZIEU VI. Cg^ '4 VI]]. JUDASZ >4 Czemu mnie ścigasz ? Gdzież Twoja święta, uwielbiana miłość? Ni jednej chwilki wytchnienia!... Widzę Cię w słońcu! W chmurach Cię widzę — we wszystkiem, czego się dotknę, — we wszystkiem, na czem źrenice me spoczną, jeśli się kiedy, idąc straszną drogą, na tę nadludzką zdobędę odwagę, by podnieść głowę do góry ach! i zmęczonej uchylić powieki, na której cięży ten ciężar wstydu... A czyż ja darmo, o dziewczyno, będę dziś pukał w twoje wrota ? Pokaż-że mi się w okieneczku, wszak potaniała dzisiaj cnota!... Hi hi hi hi hi!!! Mówisz, żem rudy? Zamknij oczy, garścią srebrników gust ci zmienię: rudy nie rudy, byle tylko — — — A! znak od tego powroza!? Hi hi hi hi hi!!! Czart to się wczoraj rzucił mi na szyję i tak mnie słodko połechtał, aż mi ta krwawa wystąpiła pręga... 2)4 JAN KASPROWICZ Szydzisz-li ze mnie, żeś taką pomstę wywarł na mej duszy? Żeś mnie wypędził w świat, abym się błąkał, jak ten pies obity, i zdradzał swoich przyjaciół? Nie! ślepiec jestem, po omacku schodzę z Twojej Golgoty, czepiając się ręką zbrojnych pachołków, co Ci twarz opluli, ale to czuję, że nie żar urągań aż do obłędu mnie piecze, tylko bezbrzeżny Twój ból... Czemuś mnie stworzył, o Panie, takim nędznikiem?! 1 czemu po tylu wiekach do uszu mi kładziesz szum owej zgrai, którą prowadziłem w cichą, miesięczną noc pomiędzy krzewy oliwek, gdzie On upadał zbiedzony przed szubienicy widziadłem? — — — Przyjacielu! przyjacielu! A co tam chowasz w zanadrzu? Masz choćby jeden haust dla przyjaciela, co się serdecznie za to pocałuje? Trzeba mi zalać robaka — Tak! — nie wiem — jakaś oki-opna szaruga, rycząca rykiem tłuszczy, która spełniła mord jeruzalemski, pod dach mnie dzisiaj zagnała jednego, widzisz, z tych biednych, z tych niedomyślnych i głupich prostaków, co w dłoni widzą dłoń, w całunku całunek! — — — Dawnom cię, bracie, nie widział, aleć ja dobrze pamiętam twoje oblicze. JUDASZ 215 twoje przymknięte powieki, z pod których wielki cichy patrzy smutek w wielką i cichą głębinę ludzkiej niedoli... Tak! dobrze, dobrze pamiętam — na W^eroniki widziałem je chustce w wieńcu cierniowym na skroniach — Piękną masz siostrę! Chodź w me objęcia — sam ja przybywam — bez tego żołdactwa, co cię powiodło na tę pustą górę, pod ten straszliwy krzyż — — — Nie będęć darmo, o dziewczyno, pukał dziś w twoje wrota: pokaż-że mi się w okieneczku, już potaniała cnota! — — — O mój ty, bracie luby, jaką ty siostrę masz! Takem cię dawno nie widział — weź przyjaciela w dom! Tak! tak! pamiętam te oczy, na Weroniki chustce patrzące cicho i smutnie w cichą i smutną głębinę tej naszej, ludzkiej niedoli — — Nie powiedziała, żem rudy i że mam krwawą na szyi pręgę wisielca, tylko siwe przymrużyła oczęta, a dziś żal jej, że jej suknia pomięta!... Nie podnoś na mnie tej ręki! Boję się — — boję — — Sam byś się splamił, 2]6 JAN KASPROWICZ gdybyś mi wyciął policzek!... Wszak-ci nie siedzę przed królem Herodem i trzciny nie mam w dłoni ani purpury na barkach! wszak-ci ja nie mam tych oczu, co z pod przymkniętej powieki patrzą tak smutnie i cicho w smutną i cichą głębinę tej naszej ludzkiej niedoli... Czekaj — nie jestem tchórzem — Czemu ten wicher tak wieje? Zaszeleściło coś w krzewach — ktoś mnie potrącił w ramię — nikogo przecież nie widzę — A! to ta gałąź oliwna, na której jeszcze pozostał i w tym się wietrze kołysze mój stryczek! Zdjęli Cię z Krzyża?! Po co przychodzisz do mnie taki milczący, spokojny, w tej sukni z łjiałych mgieł, wlokącej wyrzut i rozpacz?! Zabij mnie! zabij! a tylko mego imienia na pośmiewisko nie dawaj! Ze mnie. Judasza Iskarioty, swego drogiego nie rób przyjaciela! Zwij mnie zbrodniarzem i łotrem, tylko tak nie gardź mną! Sza! Nic! nic! to liść zwiędły upadł — O moje życie! — Któżby się trwożył szelestu śmierci, która mu gryzie wynędzniałą duszę? JUDASZ Któżby się lękał kamienia, spadającego w czarną, głuchą przepaść? Nalej-że mi, karczmareczko, mocno przepalonej, a ty, bratku, graj wesoło, gacłi u twojej żony! — Zziębłem — dygocę a! zębami dzwonię psy mnie obsiadły, kiedym szedł w tę słotę po zarobiony grosz — nalejże mi, karczmareczko, mocno przepalonej — Jakto? Srebrników trzydzieści za głowę tego Człowieka, który wam w sercu taki przestrach budzi ? 1 spać nie daje ani spokojnie zasiadać do stołu? Który na wasze królestwo idzie z pożogą Swoich twórczych słów, mających zniszczyć świątynię "^■''ystępku ? Mających na miejscu zdrady postawić miłość i wierność? Trzydzieści marnych srebrników za pocałunek, złożon na uściech druha, przyjaciela, któremu imię — Chrystus?! Arcykapłani ! W^ przedsionkach waszej bożnicy jam się wychował! Twarzą padałem na ziemię, kiedy o jutrzni szedł w cztery strony uśpionego świata głos waszych złotych trąb i świętych dwanaście pokoleń wzywał przed arkę przymierza, przed znaki wieczystej Tory... Nim jeszcze krwawa ta pręga na mej się szyi odbiła 2l8 JAN KASPROWICZ Z wargą patrzałem otwartą w źrenice wasze i usta, by z nich wyczytać waszą świętą wolę... Spełniam ją dzisiaj tylko więcej płaćcie! Dajcie mi setkę!... Jakto? za dużo? Za to, że wczoraj, gdym ukląkł w pustyni i chciał przebłagać Pana, aby zdjął ze mnie tę wieczystość hańby, wicher się zerwał gwałtowny i przeraźliwym przygłuszył poświstem moją modlitwę? Za to, że każdy oddech tego wiatru, każdy szum jego, każdy jego wiew i każde łkanie, każde uderzenie w krzew czy też piasek, w sosnę czy skałę, w mgłę albo obłok, w blask, w falę jeziora albo v/ wybrzeże mórz — o grzbiet wędrowca lub w tygrysa sierść, o róg jelenia, czy też w ślepie żubra, o kłąb padalca, czy o skorupę ślimaka, w onoć idące w bezkresową przestrzeń jasnowidzenie proroka, czy o tłukącą się w ciasnej okręży ślepotę ciżby tej, co pragnie jego krwi — za to, że w każdym jęku, w każdym szumie i w każdym biegu pomsty żądnych wiatrów i łka i szumi i jęczy i wyje to szubieniczne: zdrajca! zdrajca! zdrajca!? Wiecie: Nie jestem człekiem, u którego chciwość i żądza zysku radaby ukradkiem JUDASZ 219 Stanąć za tablic Mojżeszowych głazem i, przechylona ponad ich krawędzią, radaby zetrzeć niespokojną ręką znaki przykazań i na ich miejscu wyryć słowo: pieniądz — jak wy to dzisiaj czynicie, tak sobie lekceważąc ten przyjacielski ust mych pocałunek! Chcę dziewięćdziesiąt... Miejcie-że litość! Rodzony ojciec mój z nędzy popełnił zbrodnię — muszę ratować rodzonego ojca! Tyle go właśnie wybawi od kaźni i włos jego siwy nie będzie wstydem okryty! Co? co? mój ojciec nie żyje? Od niepamiętnych czasów leży w grobie, a imię jego wolne jest od plamy? Któż to wam kazał zaglądać w rejestra i tak mnie ubiedz i skrzywdzić, wyszachrowawszy tyle — tyle grosza?! Prawda! nie żyje i nie odwróci gniewnych, smutnych ócz od swego syna — Judasza!... A w jakiej wy cenie macie też starą, biedną moją matkę? Czy nie wzruszają was łzy, które wylewa aż po koniec świata, że syn jej jedyny znalazł w swej duszy odwagę, aby się skalać taką przeohydą? Jam go niańczyła — tak powie — skąpiłam chleba swym ustom, by moje dziecko nie zaznało głodu! Jam mu śpiewała: luli! Spij, mój synaczku, śpij! JAN KASPROWICZ Matka do serca cię tuli, chroni od os i żmij — śpij, mój synaczku, śpij! A gdy się zbudzisz, mój mały, znajdziesz rodzynki, migdały — śpij, mój synaczku, śpij, matka do serca cię tuli, luli, mój synku, luli! — Arcykapłani ! Serca wy macie kamienne! Trzy wam opuszczę — złóżcie ośmdziesiąt i siedem — siedem przydatku za to, że patrzeć muszę w te dziwne, przymknięte powieki, na "Weroniki chustce, z pod których wielki, straszny patrzy smutek w tę wielką, straszną głębinę mojej i waszej niedoli i nędzy!... Jam go w ranną wiodła zorzę, by jaśniał, jak ona!... Raczej krzyżne wybierz łoże, niżby dusza twa — o Boże! — miała być splamiona! Dajcie pięćdziesiąt! Jeszcze wam dużo! Zgoda! czterdzieści i dziewięć — i pięć — i cztery — Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, aby na świecie był ktoś taki biały i czysty, kiedy ja duszę mam brudną! Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, by tłum go w tryumfie wiódł w bramy świętego miasta i rzucał mu palmy! JUDASZ 22 1 A to hosanna! — hosanna! — hosanna! Wezmę trzydzieści, bo patrzeć nie mogę, aby On zwał się Chrystus, ja zaś — Judasz! Ażeby Jego było przeznaczeniem umrzeć na krzyżu, który po wiek wieków otoczon będzie czcią, gdy ja się mam błąkać po wszystkiej ziemi, wzgardzon i oplwan, zdrajca i kłamca i uwodziciel — Judasz! — — — Nalej-że mi, karczmareczko, mocno przepalonej, a ty, bratku, graj wesoło gach u twojej żony — ponoć przyjaciel twój czy brat! — — — Czemu mnie ścigasz? Wczoraj — lat temu tysiąc, może sto, a może zaledwie kilka upłynęło godzin, zdawało mi się, że nadszedł już kres mych niepokojów... Utrudzon grzechu nieskończoną drogą, w dalekiej siadłem krainie, pod ścianą dojrzałych zbóż. Zacząłem kłosy rwać i łuszczyć ziarna pszeniczne i sycić głód. Cisza i spokój promienistemi oprzędzały siećmi rozległy, kłośny łan. Głębie powietrza falowały żarem, JAN KASPROWICZ polnych koników ćwierkał rój, z daleka płynął brzęk kosy lub tęskny śpiew przodownicy. 1 przyszła na mnie zaduma. Rękami objąłem kolana i skroniem schylił ku ziemi i zapatrzony w listek sennej trawy, co się położył na mej twardej nodze, słuchałem brzęku tej kosy i tego ćwierku szarańczy i tego śpiewu żniwiarki. Od niepamiętnych już czasów nie miałem chwili — może nie miałem jej nigdy — , gdzieby ma dusza tak zapomniała o swej strasznej nędzy. Czyżby zaginął ból ? Czyżbym ja, Judasz Iskariota, źródło upodleń i cierpień, spełnił już swoją pokutę?... Lat ty siat, a może więcej, lub mniej, a może tylko sto, albo zaledwie kilka chwil trwał mój słoneczny sen... Podniosłem głowę i współwyżartemi oczyma od żrących kurzów i wstydów, od deszczów, błyskawic i gromów ach! i od żalów i płaczów i od mej całej, czelnej zbrodniczości, spojrzałem w stronę zachodu. 1 oto w krwawych oblaskach, na miejscu kuli słonecznej, spostrzegłem przymknięte powieki. A z pod tych powiek JUDASZ 223 dwie ciche, głębokie źrenice z nieopisanym gubiły się smutkiem w głębiach sinawych mgieł, wypełniających przepaść pomiędzy niebem a ziemią i swojem gestem obrzeżem dotykających łanu, przez moje nędzne skażonego stopy, i mgły się kłębić poczęły i wrzeć z taką mocą i syczeć, jak gdyby ten, co mnie stworzył i na tę hańbę przeznaczył, wziął w swoje garście wszystkie głębie mórz i gdzieś w bezmierne rzucił je ognisko, w lej przeolbrzymi połączonych razem wszystkich wulkanów, jakie są w wszechświecie na milionach milionów gwiazd... Ach! a to wrzenie i ten syk potworny szedł z taką siłą na me biedne uszy, żem nic nie słyszał, tylko: Judasz! Judasz! Kłamca i zdrajca i uwodziciel — Judasz!... Gdzież mi uciekać? Gdzież znaleźć bezpieczny schron? Przyjacielu, otwórz mi wrota swe! Dawnom cię, dawno nie widział — — weź przyjaciela w dom! Piękną masz siostrę — może to żona? — Ponoś Chrystusa zdradził pocałunkiem — wszystkoć przebaczam, przyjmij mnie w swój dom! Mówią po świecie, żem ja wziął srebrniki — ty wiesz najlepiej, żeś t)' je targował! Zdrada mnie twoja nie piecze! Wszyscyśmy zdrajcy! Człek człowiekowi jest równy — 224 J^^ KASPROWICZ Ja zwę się Judasz, i tyś jest Judaszem, wszyscyśmy bracia Judasze — weź przyjaciela w dom — nalej-że mi, karczmareczko, mocno przepalonej, a ty, bratku, graj wesoło, gach u twojej żony — ponoć przyjaciel twój, czy brat — Pomóż-że zdjąć mi te ciernie — Panie! może mi jesteś krzyw, żem śmiał Cię takiej pozbawić ozdoby? Masz przecie jasny krążek wokół skroni, niech mnie przynajmniej pozostanie Twoja Tak, Panie Chryste! — cierniowa korona! Tylko dlaczego te kolce takie są wielkie? Czemu ten splot taki długi, że siedemkrotnie głowę mi opasał i jeszcze mi się pod te nogi ściele ach! i za każdym wbija mi się krokiem w me stopy? — Mówisz, żem rudy? gust ci zmienię brzęczącą kiesą złota — tylko niech będzie ochota! — Zdradziła brata — Zdradziła męża — Nie powiedziała, że mam tę krwawą na szyi pręgę wisielca, tylko siwe przymrużyła oczęta, a dziś żal jej, że jej suknia pomięta... Wiesz, życie marne! nie żałuj! JUDASZ Dam ci swój stryczek, poco masz po świecie, biedna niewiasto, rozwłóczyć swą hańbę! Nie! Zgińmy razem — - naprzód ty, a potem mam tu w zanadrzu kropelkę, wystarczy, wprzód ty, dziewczyno, a potem — Czemu mnie ścigasz ! Gdzież Twoja wielka, uwielbiana miłość? Gdzież Twoja litość ? ] czem Twe słowo, któreś rzucił z krzyża konającemu łotrowi ? W^ygnał mnie w śnieżną pustynię — jakaś nieziemska szaruga! wicher mi garbi plecy, że prawie ziemi dotykam tą brodą! Ha! na czworakach jak zwierz! — i tyś jest zwierzem i ja jestem zwierzem — wszyscy my, bracie, zwierzęta! Co? może Jemu będziemy urągać za tę zwierzęcą naturę ? Hej! Panie Chryste! ja i ten brat mój — Po piersi zapadam w śnieg! Coraz to większe zaspy! •Ława mi sięga po szyję — dławi mnie! dusi! — ginę! — Zelżyj, o Panie, zelżyj!... Dłoń mi podajesz, o Chryste?! Nie chcę! nie chcę! Nie stój nademną ach! z temi oczyma, które widziałem dawno — dawno — dawno - na Weroniki chustce — Nikt Cię nie prosił, abyś mnie ratował — sam się wewlokę na ten stromy szczyt, na turnię lodową, tam twoje zaspy nie sięgną! Jakaż to przepaść samotna! KASPBOV/ICZ. OZIEtA VI I r 220 JAN KASPROWICZ A tam z tej głębi mgieł — Cóż to się snuje? cóż to tak idzie na mnie? Boże dziecięta idą szlakiem śniegów! Bielutkie mają giezłeczka, w ręku lilije, a naokoło ich skroni kręgi jasności, rozświetlającej ten ponury świat. Idą — śpiewają — Cóż one śpiewać mogą? Cicho! Czemu wy na mnie idziecie? 'Wy, białe, niewinne duchy! — Jam go w ranną wiodła zorzę, by jaśniał jak ona — Pochłoń mnie, ciemna przepaści! Lub wy, przepadnijcie, wy, niewiniątka! Sza! Ktoś mię potrącił w ramię! To kamień w przepaść spadł! Sza! to ta gałąź oliwna, na której wisi mój stryczek! To liść jej się ruszył! Któżby się trwożył szelestu śmierci, która mu gryzie wynędzniałą duszę ? Któżby się lękał kamienia, spadającego w czarną, głuchą przepaść!? Przyjacielu! przyjacielu! Pomóż zdejmować mi ciernie! Jakaś nieziemska szaruga na świecie — JUDASZ 227 weź przyjaciela w dom — dobytku swego nie chowaj pod klucz! Bogaty jestem — trzydzieści mam — widzisz — w kiesie srebrników! Nic nie ukradnę! Nie podnoś na mnie tej ręki — boję się — boję — sam byś się splamił, gdybyś mi wyciął policzek! Nie pierwszy ja zdrajca i nie ostatni i nie jedyny!... Kain maczugę wziął, by zabić Abla, a mem narzędziem morderczem ten przyjacielski pocałunek! Jakaż różnica? Jedno i drugie zabija! Jestem złodziejem i tchórzem — aleć nie pierwszym i nie ostatnim i nie jedynym... Zabij mnie! zabij! tylko tak nie gardź mną! Nie! Ślepiec jestem! po omacku schodzę z Pańskiej Golgoty, czepiając się ręką zbrojnych pachołków, co Mu twarz opluli, ale to czuję, że nie żar urągań aż do obłędu mnie piecze — tylko bezbrzeżny, Chrystusowy ból! Tylko przymknięte powieki, na które patrzyć się muszę na "Weroniki chustce tyle ach! tyle lat! Tylko te smutne źrenice, gubiące się w głębi mojej i waszej niedoli... 15* MARYA EGIPCYANKA MARYA EGIPCYANKA ŚPIEWA: Idę-ć ja, biedna Marya, idę-ć przez piaski pustyni hen! ku tej rzece nieznanej, gdzie Chrystus cuda swe czyni. Tęskność mnie wielka niesie, a słońce skronie mi piecze — daleko-ć jeszcze do celu, wylękłe serce człowiecze! Nie znałam Pańskiej męki i czem mi drzewo krzyżowe? W perły kosztowne mą szyję, w róże zdobiłam mą głowę. Nadeszły głuche wieści o wielkiej uczcie Pana: Gdzie jesteś, kraino gwoździ ? Gdzie jesteś, rzeko nieznana? Gdzie jesteś, góro Judasza? Ziemio Piotrowej zdrady?... Idę-ć, a przy mnie kroczy tęsknicy anioł blady... 2^2 JAN KASPROWICZ Tam! na krawędzi tej pustki, na sinym nieboskłonie, wznoszą się kurzu tumany — Byt w tej kurzawie tonie. Może bramami świata tłumna się ciżba leje! Może ból Jego ujrzę, spełnią się moje nadzieje! Chciwą źrenicą się wpiję w gasnące Jego oczy i krwią orzeźwię usta, co Mu się z boku toczy. Umieraj, Chryste Panie, straszliwe znoś katusze! Bez Twoich wszak udręczeń ja, grzeszna, zginąć muszę... Szukam wieczystej wody, żadnej krynicy nie minę: niema takiego źródła, gdziebym swą zmyła winę... Tylko krwi Twojej świętej zbawi mnie pomazanie — każ Sobie przekłuć ręce, umieraj, Chryste Panie! MARYA EGIPCYANKA ŚPIEWA: A któż mi śmie powiedzieć, że grzech w mem sercu noszę? Że świętszem jest wyrzeczenie nad święte me rozkosze? MARYA EGIPCYANKA 233 Że te W Źrenicach Bólu przymarłe skry są świętsze, niż jasny płomień żądzy, co me rozpala wnętrze? Nie znam ci Pańskiej męki i czem mi drzewo krzyżowe ? W perły kosztowne mą szyję, w róże ozdobię mą głowęl Słyszałam głuche wieści, że młodzian zszedł z niebiosów w bursztynach jędrnego ciała, w złocie jutrznianych włosów. Poco Ci, bogów wybrańcze, dla ludzkiej ginąć nędzy? Szczęściem ma warga się śmieje, zcałuj to szczęście coprędzejl... Wgryź się w te moje piersi, do mego przylgnij łona, ja Ci swe kwiecie rozwinę, jak róża w słońcu spłoniona... Idę-ć ja, grzeszna Marya, idę-ć przez piaski pustyni, hen!, ku tej rzece nieznanej, gdzie Chrystus cuda swe czyni... Tęskność mnie wielka niesie, dusza się cała pali — gdzie jesteś, moja radości ? W jakiej majaczysz dali? Gdzie jesteś, wszechmocna Siło, co ból wypędzisz z ziemi ? ^34 JA"^ KASPROWICZ Garnę się, żądna, ku tobie oczami płomiennemi. Chwiejne wyciągam ręce, spragnione otwieram usta: niech mnie udusi twa rozkosz, niech mnie twa zgnębi rozpusta! Na co ta gorzka pokuta? Daleką jeszcze mam drogę? Tumany kurzu tam widzę, lecz Ciebie dojrzeć nie mogę... To ludzka ciżba się sypie, a każdy na swoim grzbiecie ciężar Twej męki dźwiga, co go na wieki gniecie... 1 płacz rosami opada i jęki szumią bez końca, a westchnień mgławy opar przyćmiewa okrąg słońca. Pomiędzy trupów kłęby, gdzie świeża krew się dymi, wbiłeś znak Twego istnienia, Twej śmierci znak olbrzymi. Szaleństwem pijane widma, gdzieś w pustce gubiąc oczy, wrzeszczą nad klęską Żywota, że ból go z Tobą jednoczy. A ja pod krzyżem stoję — - nie Matka Boleściwa — i nie wiem, czemu cierpienie takim się wrzaskiem odzywa. MARYA EGIPCYANKA 235 Nie wiem, dlaczego ma kalać słoneczność Twego ołtarza, kiedy mnie rozkosz rozpiera, co żywot mi nowy stwarza. Poco Ci, bogów wybrańcze, dla ludzkiej ginąć nędzy? Szczęściem ma warga się śmieje, zcałuj to szczęście coprędzej. Spójrz uśmiechniętą źrenicą w tę wiecznie kwitnącą wiosnę, gdzie w kłębach ciał obnażonych gra opętanie miłosne. Gdzie mi najpierwsi młodzieńce obiodrza ściągają z ciała — wszystkich, jak owad, odpędzę, Ciebiem jednego wybrała! Na co ta gorzka pokuta? Daleką jeszcze mam drogę? Tumany kurzu tam widzę, lecz Ciebie dojrzeć nie mogę... MARYA EGIPCYANKA ŚPIEWA: W jaką wasz okręt podróż odbija od tych wybrzeży? W stronę on życia czy śmierci po tych odmętach bieży? Hej! dobrzy ludzie, słuchajcie! Czy wam się w sercu pomieści, że gdzieś tam, w ziemi dalekiej, spełnia się uczta Boleści? 236 JAN KASPROWICZ Czy jest wiadomo na świecie, że powstał Zbawca jedyny, co grzechy krwią Swoją maże, co wszystkie przebacza winy ? Szłam-ci ja, biedna Marya, szłam-ci przez piaski pustyni, hen! ku tej rzece dalekiej, gdzie Chrystus cuda swe czyni. Szłam-ci, gdzie rozgwar wichrów, szłam-ci, gdzie cisza głucha, bo taka rozpacz mną targa i taki wstyd i skrucha. Straszna skorupa trądu mniej jest obrzydła i wstrętna, niźli sromota mej duszy, niż te mej chuci tętna. Chciałabym do nóg Mu upaść i wielkim zapłakać płaczem, by się w swej łasce zlitował nad Grzechu życiem tułaczem. W^łosami łzy me obetrę, co święte stopy Mu zleją, i wołać będę przez wieki: Tyś jeden moją nadzieją! Tak idę, biedna Marya, tak mijam drogę za drogą, szukam i patrzę i słucham, zmysły go znaleźć nie mogą. Gdzieś tylko na krańcach świata zobaczę jakieś widziadła: MARYA EGIPCYANKA 237 jak gdyby krzyż się unosił, jakby go zgraja opadła. Gdzieś tylko za tym obrębem, w którym się zbrodnia wylęga, jak gdyby szczyt się promienił i rzeki błyszczała wstęga. Żądne wyciągam ręce, spragnione otwieram usta — krzyż gaśnie i rzeka ginie, a przy mnie otchłań pusta. Czasami tylko wicher piaskiem mi w oczy uderzy, a uszy moje usłyszą ryk oszalałych zwierzy. Czasem się zwolna, po cichu przyczołga widmo węża, stal zimnych ócz we mnie topi, kręgi swe ku mnie wypręża. Czasem upadnę, znużona, przy jakimś sępa szkielecie, albo przy trupie wędrowca, co Zbawcy szukał po świecie. ] wtedy czerń obszarpańców, ze wszystkich zaułków zbiegła, »Pijana ladacznica" — wrzeszczy — )>pod płotem legła !« A ciągle — o moja dolo! O moja hańbo! O wstydzie — tłum grzechów na mnie się wali, sromotna ciżba idzie. 238 JAN KASPROWICZ Złych duchów moc się gromadzi i w świat mnie, chutną, wypędza i przez stulecia mnie goni, a za mną ciągnie się nędza. W^czoraj-ci z lat ja dziecięcych prawie nie wyszłam jeszcze, a oto w objęciach starca jego znużeniem się pieszczę. Kiedyś uciekłam od matki i, wziąwszy Szatana pod ramię, łzom jej urągam i prośbom, dusze niewinne plamię. Matroną jestem w dzień biały, nocą się staczam w kałużę, a gdzieś tam, w rojnem mieście, zwiędła w rozpuście, rajfurzę. Biedna ja, grzeszna Marya, idę przez piaski pustyni, hen! ku tej rzece nieznanej, gdzie Chrystus cuda swe czyni. W drodze ku brzegom zbawienia wędrując tak przez wieki, znalazłam-ci ja męża w jakiejś krainie dalekiej. Wróg wszedł do mego domu z przyjaźni zdradną wymową: rzuciłam męża i dzieci, miłość miłuję nową. Sierotek łzy mnie dławią i srom się za mną wlecze: MARYA EGIPCYANKA za wiele łez i sromu na jedno serce człecze! Biedna ja, grzeszna Marya, W drodze ku brzegom zbawienia zaszłam pod dach mej siostry, siostry się życie przemienia. Uwiodłam oblubieńca, w sieć uwikłałam jej męża — wicher mi w oczy bije, wąż ku mnie się wypręża. Krwawe przekleństwo mnie ściga, zwierz dziki w pustce ryczy — Zdeptana wierność żony! Utracon wstyd dziewiczy!... Jakże pożądam Twej łaski! Gdzież Twoje zlitowanie? Idę tą gorzką drogą, szukam Cię, Chryste Panie! W jaką wasz okręt podróż odbija od tych wybrzeży? W stronę on życia czy śmierci po tych odmętach bieży? Zmierzacie ku rzece nieznanej ? płyniecie w kraj ten daleki, gdzie Chrystus cuda swe czyni i miłosierdzie przez wieki ? Słuchajcie mnie, dobrzy ludzie! Nowy się żywot rodzi! Weźcie mnie z sobą na głębie, do swojej weźcie mnie łodzi! •39 240 JAN KASPROWICZ Do nóg mu cała upadnę i wielkinn zapłaczę płaczem, by się w Swej łasce zlitował nad Grzechu życiem tułaczem. Nie wiele miejsca zabiorę — powój o pręt się owija! W ostatni kącik się wtulę, biedna ja, grzeszna Marya. Czem wam zapłacę? Ha! prawda! Idąc w tę drogę pokuty, ubogim złoto rozdałam, mam niedostatek luty. Czem wam zapłacę? Ha! prawda! Któż pierwszy rękę mi poda? Jeszcze-ć się wznosi me łono, jeszczem-ci piękna i młoda! Ciebie pierwszego obejmę, pierwszym całunkiem obdarzę! Jak nam zadrgają wargi! jak spłomienieją twarze! W przedziwnie miękkicli kędziorach włos ci na barki spływa — - była-li kiedy rozkosz ach! tak gorąca?! tak żywa?!... Albo ty będziesz wybrany, ty z tą źrenicą niebieską — jak słodko blednąc musi, gdy zajdzie niewinną łezką! Przy mojem licu gładkiem łagodnie ci głowę złożę MARYA EGIPCYANKA 24) i, twe powieki całując, niech mdleję! Boże! Boże!... Znałam-ci w Aleksandryi rozkochanego lutnistę: śpiewem me serce zdobył, oczy, jak ty, miał szkliste. Lub ty — z tą piersią szeroką! Bawola siła z niej bije! W takich uściskach mi skonać, zębami wgryzłszy się w szyję. 1 któż mi dzisiaj powie, że grzech w mem sercu noszę, że świętszem jest wyrzeczenie nad święte me rozkosze ? Że te w źrenicach Bólu przymarłe skry są świętsze, niż jasny promień żądzy, co me rozpala wnętrze ? Słuchajcie mnie, kochankowie! Nowy się żywot rodzi! Weźcie mnie z sobą na głębie, do swojej weźcie mnie łodzi! Czem wam zapłacę? czem? prawda! Któżby dziś mówił o tem ? Miłość za miłość! ho! hejże! Sami sypniecie złotem! Ty, ciemnowłosy, dasz perły! Ty, najcudniejszy — nie kłamię — , włożysz mi naramiennik na krwią nabiegłe ramię. K«SPROWl«. OilEU VI. 242 JAN KASPROWICZ Ty, cobyś tura pochwycił i zwalił mi pod nogi, za jedną chwilę uciechy sprawisz mi jedwab drogi. Tamten, ściągnąwszy ze mnie to pokutnicze obiodrze, przepaskę da kosztowną, kamieniem sadzoną szczodrze. A zaś dla ciebie, nim jeszcze twe wyczerpanie się zdrzemie, z ciepłego wstanę łoża w iskrzącym dyademie! 1 któż mi dzisiaj powie, że grzech w mem sercu noszę, że świętszem jest wyrzeczenie nad święte me rozkosze? MARYA EGIPCYANKA ŚPIEWA: Zjaw się przedemną, Chryste, pokaż mi swe męczarnie, nim za mój ropny występek wieczna mnie noc ogarnie. Szłam-ci przez piaski pustyni, przez wielkie płynęłam morze, szukając, gdzie mi się spełni Twe miłosierdzie boże. Szłam-ci wśród wichrów pogwaru, płynęłam w burzy i ciszy, a wszędzie rozpacz i skrucha, wszędzie mi grzech towarzyszy. MARYA EGIPCYANKA 243 Pytam się smutnych przechodniów: Gdzie Ten, co miał litość nad nami? Był pono kiedyś — odrzekną — przed zamierzchłymi wiekami! Dalekoć jeszcze do celu, wylękłe serce moje? Oto zmęczona i biedna w bramie kościoła stoję. Podarte na mnie łachmany i nogi do cna skrwawione — tylem doznała, spiesząc w tę wybawienia stronę. Podajcie mi kromkę chleba, głód mnie do ziemi powali w progach waszego kościoła, w tej dla mnie obcej dali. Jeszczem-ci piękna i młoda: niech tylko siły nabiorę, za chleb wam wynagrodzę, zjawię się w samą porę. Biedna ja, grzeszna Marya! Taką przebywszy drogę, stoję u bramy świątyni, do wnętrza wejść nie mogę. W organach rzeka szumi, Jordanu fala najświętsza, a ja, ja biedna Marya, nie mogę wejść do wnętrza. Żyjesz-li, matko moja? Jest jeszcze chata słomiana. 244 JAN KASPROWICZ gdzie w rannym, cichym pacierzu rośnie potęga Pana? Źyjesz-li, matko moja? * Pamiętasz — o niech zginę! — kiedyś za rękę wiodła w dom boży małą dziecinę ? Ziół pełno rosło przy rowach, zboże szumiało na łanach, jak dziś w tym Pańskim śpiewie, jak dziś w tych świętych organach. Zrywałam wrzos i rozchodnik ^ jaki kwiat w drodze się zdarzy — i pęk tych niewiniątek kładłam na stopniach ołtarzy. Żyjesz-li, matko moja? Jest jeszcze szereg długi twych komnat? Snują się jeszcze w dziedzińcach sługi i cugi ? O straszna, złowróżbna chwilo! O straszne nieba i piekła! kiedy się do mnie pokusa z żarzącym szeptem przywlekła! Gdzie jesteś, mężu zdradzony? O gdzie wy, moje dziecięta? Oddane cudzej opiece?! — Ojciec czy o was pamięta?... Wzgardzone łzy mnie dławią i srom się za mną wlecze — za wiele łez i sromu na jedno serce człecze! MARYA EGIPCYANKA Zjaw się przedemną, o Chryste! pokaż mi swoje męczarnie, nim za mój ropny występek wieczna mnie noc ogarnie. Szłam-ci przez piaski pustyni, przez wielkie płynęłam morze, szukając, gdzie mi się spełni Twe miłosierdzie boże. 1 oto jestem przy Tobie, Twe słodkie całuję rany, ciernie wyciągam Ci z Głowy, o Ty mój Jezu kochany! Wspaniały stół mi gotujesz — niema nad ucztę Boleści! Jeszcze się przy Twym boku biedna ma dusza zmieści! Lice mi gładzisz swą ręką, przebaczeń szepcesz wyrazy, a łzy mi gorące cieką na Twoje stopy bez skazy. Przed Tobą padam cała i płaczę i płaczę i płaczę, nogi-ć włosami obcieram za Grzechu życie tułacze. Czemu Go krzyżujecie? On mi przebaczył winę, sprawił mi ucztę Cierpienia, niech ja za Niego zginę! Dobrze!... ostrzejszym gwoździem kłujcie mi rany w ręce... 245 24t) JAN KASPROWICZ O jak mi błogo umierać! O jaka rozkosz w tej męce! O wyżej! wyżej z tym krzyżem! Niech jeszcze okiem, nim skona, zobaczę świat, który Chrystus zamknął w litości ramiona... O wyrzeczenia godzino! O wy rozkoszne katusze! Czem ja Ci, Panie, zapłacę? Ciało Ci oddam i duszę! Wielka mnie gnała tęsknica — Któż większą słodycz mi poda? Bierz moje ciało i duszę — jeszczem-ci piękna i młoda! Poco Ci, bogów wybrańcze, dla ludzkiej ginąć nędzy? Szczęściem ma warga się śmieje, zcałuj to szczęście coprędzej!... MARYA EGIPCYANKA ŚPIEWA: Biedna ja, grzeszna Marya! Idę i idę przez wieki hen! ku tej rzece nieznanej, hen! ku tej ziemi dalekiej. Idę przez piaski pustyni, przez wielkie płynę morza, ku Niemu gna mnie tęsknica, a przy mnie litość boża. Biedna ja, biedna Marya MARYA EGIPCYANKA 247 Umilkł śpiew Maryi Egipcyanki, albowiem przy- głuszył go hymn najwspanialszy, który cnotę zrównywa z grzecłiem — on, cudotwórczy hymn Śmierci — — — Amen. <^i:^ X NA WZGÓRZU ŚMIERCI Wzgórze Śmierci. T^oc księżycowa, późniei świt i dzień i znowu noc. DUSZA WYGNANA Z RAJU. Świat cały drzemie — Świat cały śpi... Olbrzymie cienie kładą się na ziemię. Nad którą księżyc świeci nieruchomy, Jakby umarły... Niebios ogromy Ciężko się sparły Na sennych, mrocznych pochyłościach globu. O jakże smutno mi! O jak mi tęskno, samotno i smutno! Lucyferze! Lucyferze! Drogi kochanku mój! Z tobą wieczyste zawarłam przymierze — Czy mnie opuszczasz? Na to sine płótno Mojego lica rozlej barwy świeże — Tchów ciepłych zdrój! Luby wybrańcze mój, Czemu nie spieszysz do swojej wybranej, Do swojej duszy?... Cicho... to nie ty! O kamienne łany Uderza echo ludzkich stóp... Kto śmie przychodzić na ten życia grób? Kto ze śmiertelnych waży się w tej głuszy 252 JAN KASPROWICZ Szeleścić włosem rozwianym u czoła, Trupiego wzgórza nieskłóconą ciszę Zakłócać swoim oddechem? Fałdami płaszcza rozbudzać dokoła Zamęt w powietrzu, jakiego nie słyszę Nigdy w tem miejscu?... Ja się boję ludzi, Bo ile razy kto z poddanych śmierci Zajdzie mi drogę, przeklina wnet chwilę, W której spełniony był grzech pierworodny ^ Raju straconym... SZYMON Z KYRENY. Jesteśmy na wzgórzu — Tu krzyż ten stanie. ALETHEJ. Me wnętrze się łudzi. Że chociaż gotów już haniebny wyrok. Krwią Niewinnego ludzkość się nie splami. SZYMON Z KYRENY. Ty, przyjacielu, jeśli jeszcze wierzysz, Wątpiąc o wszystkiem, wierzysz, że nad wszystkiem Jest Przeznaczenie, któremu podlegał Nawet twój Jowisz... Dla mnie, żydowina. Inne pisano prawo, ale to ci mówię, Że życie Jego upadło już z włoska. Rano spoglądać będą nasze oczy, Jeśli przed świtem nie zgasną z boleści. Jak na to wzgórze motłoch Go przywiedzie — 1 ten obdarty i ten co w szkarłatach: Tak stać się musi... Przyczyna tej śmierci Nie w dni dzisiejszych strasznem leży łonie... Wyrokowano o niej przy pogrzebie Ludzkiego szczęścia, przed wiekami, w Raju, Gdy za poszeptem węża-kusiciela Niewinna nagość, z drzewa świadomości NA WZGÓRZU ŚMIERCI Zerwawszy owoc, zmieniła się w ciało, Piękne, nęcące marmurami kształtów, Świeżością barwy i wonią, co zmysły Nasze tumani, ale w którem mieszka Grzech... GŁOS DUSZY WYGNANEJ Z RAJU. Lucyferze! ALETHEJ. Słyszysz? coś tu woła. SZYMON Z KYRENY. Nie! to złudzenie... Do rana daleko... Śpi jeszcze wokół cały świat, śpi jeszcze... W sam czas się zbudzi, aby — spełnić zbrodnię. Zresztą, zbyt od nas odległy ten motłoch. Ażeby jego warczenie dotarło Do tej wyżyny... ALETHEJ. Przysiągłbym, drogi, że o moje ucłio Jak gdyby dziwny jakiś szept uderzył, Który me kości przebiegł dreszczem... Nieraz Wstrząsa tak nami szereg zeschłych liści, Opadających w jesieni... SZYMON Z KYRENY. To złuda. Ogród oliwny daleko za nami... Naokół cisza, jak przed wielką burzą; Wiatr o konary nie trąca... Bywa, gad jakiś w trawie się poruszy, Lub ptak się spłoszy w krzewinie i wówczas Człek zamyślony gotów się przerazić... Lecz na tem wzgórzu martwe tylko głazy. Ni źdźbła zieleni; nawet mech najmniejszy 253 254 JAN KASPROWICZ Skał tych nie upstrzył; żmija niema żeru, A z trupicłi czaszek, które tu spotykasz. Uszło już dawno robactwo, wyssawszy Wszystkie z nicłi soki. ALETHEJ. Może... SZYMON Z KYRENY. Czybyś wątpił 0 tern, co widzisz własnemi oczyma? Tak! tak! szczególni z was ludzie!... Wątpieniem Wypędziliście już bogów z Olimpu, A na ich miejscu stawiacie — wątpienie. ALETHEJ. Nie!... Do tej chwili czuję oddech głosu... Jest tu ktoś trzeci między mną a tobą... Znów... GŁOS DUSZY WYGNANEJ Z RAJU. Lucyferze! dlaczego śród ludzi Zostawiasz duszę, gdzie jej tak samotno 1 tak jej smutno...?! SZYMON Z KYRENY. Prawdziwie... W powietrzu, Cichem, miesięczną dyszącem zadumą. Niby jęk zadrgał... Widać, niezupełnie Gwar ucichł w mieście... Widać, wrzask motłochu Na sowich skrzydłach dolatuje nawet Do szczytów Śmierci... U bram Jeruzalem Porozkładały się tłumy, przybyłe Na święto Paschy... Pewnie wielbłądnicy Strzegą swych zwierząt, by się nie rozbiegły... A może miasto już przed świtem wstaje. By się nie spóźnić w drogę na to wzgórze. Tak... tak! ciekawość chodzi po zaułkach NA WZGÓRZU ŚMIERCI 255 1 niecierpliwość, dwie siostry rodzone, Dla których noc ta w tysiąc lat się zmienia — Tak się nie mogą doczekać poranku: Ofiara grzechu, ciężki na Golgotę Krzyż dźwigająca, to dla nich igrzysko Nad igrzyskami... ALETHEJ. Nędzny świat! Zaiste! Dla filozofa, coby go chciał zbawić, A, mając oko jaśniejsze od innych, Spoglądać musi, jak się coraz bardziej ^X^szystko rozpada pod grzybem podłości, Najlepiej ciemię przyozdobić w róże. Wychylić miarę cypryjskiego wina. Objąć rękami obnażone uda Ciepłej Laidy i potem w rozkosznem Zapamiętaniu rozciąć sobie żyły. SZYMON Z KYRENY. Mądrość rozpaczy... Oto jakim jesteś — Jakimi wszyscy jesteśr.iy, co w sercu Mamy uczciwość, a nie mamy woli. By tę uczciwość ubrać w stal i śmiało Na bój wyruszyć... Ale ja ci mówię, Że czas nadchodzi wielkich zmian. Nie będzie Muzyką linij krągła Kallipygos Przygłuszać mocy w szlachetnym człowieku. Że zamiast walić żelaznym taranem W przybytek grzechu, którego jest świadom ] który chciałby uprzątnąć ze świata, Rzuca się w jego objęcia, pijany, 1, czołem bijąc swej własnej słabości, Ginie, choć prawo miał zostać zwycięzcą. Wiesz, Aletheju: Któryś z waszych mędrców Uczył, że wszystko jest z ognia... Nie umiem Tego-ć wyłożyć, ale jedno widzę: 256 JAN KASPROWICZ Że Z Ognistego krzaka znów przemawia Bóg do nas, ludzi, i że od płomieni Głosu bożego cały świat się pali, Ażeby miejsca ustąpić lepszemu... Stanąłem dzisiaj, zmieszawszy się z tłumem. Na szarych stopniach, wiodących do kaźni Synedryonu... Przed bramą ciemnicy Usadowili na błazeńskiem krześle Jednego z nędznych i marnych, o którym Nigdyby ludzki nie przypuścił rozum, Że stać się może groźnym królów tronom. Że może ręką, słabą, bladą ręką, Tyary strącać z głów arcykapłanów, Że na puch zetrze metal cielców złotych 1 tak na cztery rozwieje go wiatry Swym tchem, iż wszystek ślad od razu zginie Kształtu i treści tych bożyszcz... Posłuchaj: Pluli Mu w oczy, żelazną prawicą Żołdak Mu ciężkie wymierzał policzki, A na ciemiona stalowemi pręty Tak z cierni zwity wtłaczali dyadem, Że Mu po twarzy krew strugami ciekła, Na pierś spadając wklęsłą i na chwiejne, Żałość budzące kolana i stopy. Okryty błotem, krwią i plwocinami, Siedział ten biedny syn cieśli, pokorny. Prawie bezkształtny dla oka, jak kupa Gliny, na której zaledwie zostały Roztarte znaki rzeźbiarskiego palca. A jednak czułem — może z przywidzenia Udręczonego niepewnością mózgu. Co będzie z światem i co będzie z nami, Jeśli to wszystko, co z śmiechem szyderczym Czelnie istocie człowieczeństwa przeczy, Bezmiernym pływać będzie lewiatanem Po niezmierzonym oceanie życia Na hańbę niebios i ziemi: być może — , NA WZGÓRZU ŚMIERCI 257 Lecz obojętnem jest to mnie i tobie, Skąd i dla czego? — dosyć ci, że czułem, Iż w tym Człowieku jest nie łotr, lecz zbawca. Iż On tym krzakiem ognistym, iż płomień, Który zeń idzie, towarzysząc głosom Bożej wszechmocy, wypełnia ogromy 1 przez stulecia sięga swym językiem... Czułem, że prawdą były Jego słowa 0 rozwalonej świątyni i przezeń Pobudowanej na nowo... Posłuchaj: Czułem, że Motłoch, który Mu urągał. Nie dziś, to jutro, nie jutro, to kiedyś Upadnie przed Nim, tak jak ja o mało Że nie upadłem w obliczu siepaczy Kaifaszowych przed uroczną mocą. Co z pod przymkniętej biła mu powieki. Czułem, iż On to usunie ten przedział Co w dłoń Kaina wcisnął miecz na Abla, Że On do Raju otworzy znów drogę Wypędzonemu Adamowi... Czułem, Że przepowiednią On jest i pragnieniem, Nieugaszonym żarem i tęsknotą 1 snem i jawą ludzkiego dążenia. Co nieustannie, z wiedzą i bezwiednie, Zwraca swe oczy ku skrytym, zawartym. Przez Cherubina żarliwie strzeżonym Utraconego polanom Ogrodu... Umrze, bo — musi!... Śmierć zwycięzcą śmierci. Nad Adamową wzniesie się mogiłą Krzyż, znamię hańby, co się w chwałę zmienia. Krzyż, znamię śmierci, co się zmienia w życie... W tem miejscu grób jest pierwszego człowieka, Grób, który odtąd przestaje być grobem... ALETHEJ. Bracie Szymonie! podaj dłoń! spójrz w oczy Swemu druhowi i powiedz: tyś moim, KASPROWICZ. DZIEU i'.. J J 258 JAN KASPROWICZ Jak ja ci powiem, żem jest tAvój... Miodowy Słów twoich posmak. Niema tej harmonii Ani w przegięciach boskiego Apolla, Gdy z łukiem czyha napiętym, ni w białych, W twardym, a jednak przemiękkim marmurze Wykutych kształtach naszej Kalhpygi. Zmarły już bóstwa na naszym Olimpie, Brzegi Peneju już się dziś nie roją Zróżowionemi postaciami najad, W lasach Dyana nie wyprawia harców. Zostały tylko rzeźbione kamienie. Które do Rzymu uwozi zwycięski Złodziej i zbójca... Tak! Prawda! Wątpieniem Postrącaliśmy swoich dawnych bogów. By na ich miejsce postawić — wątpienie. Ono dziś berłem potrząsa nad światem, A takie jego dzisiaj królowanie. Że świat ten z karbów już wyszedł: nie wiedzieć. Jak i którędy i dokąd? Ślepota Cel zasłoniła przed oczami ludzi, Chromość im weszła w kolana i stopy, Że kroku naprzód ustąpić nie mogą. Nawet błagalnych rąk już nie podniosą. Bo ich ramiona dotknęła bezwładność... A zresztą — poco i do kogo? W górze. Jak i na dole głucha śmierć... Śmierć, mówisz. Zwycięzcą śmierci ? Nie rozumiem tego. Bo mnie się zdaje, że tylko słoneczne 1 pełne życie może iść ze skutkiem W zapasy z śmiercią... Nie rozumiem także. Choć i mnie gnało na szczyt tego wzgórza, Skądże tak prosty, skąd tak zwykły człowiek Miałby posiadać boską moc przemiany. Prześladov^anie oraz skon męczeński Czar wywierają na dusze szlachetnych... Chociaż przyznaję, że im bliższą chwila, W której, jak łotra, przypną go do krzyża, NA WZGÓRZU ŚMIERCI 259 Tern coraz większy i mnie lęk ogarnia, Jakbym miał skonać z nim razem... A może I to jest złuda... "Wątpienie tak moje Przeżarło kości, że chyba już nigdzie Nie znajdę kuli, o którąbym wsparty Mógł przejść przez życie bez szwanku... Dziś wątpię. Czy me współczucie i mój lęk są prawdą. Dla człeka złem jest największem wątpienie. SZYMON Z KYRENY. Wątpienie zniknie z ziemi... GŁOS DUSZY WYGNANEJ Z RAJU. Lucyferze! ALETHEJ. Dziwnie... w tej chwili znów mnie strach ogarnął. SZYMON Z KYRENY. Trąciłeś nogą jakąś czaszkę. ALETHEJ. Czaszkę ? Nigdym się nie bał kawałka skorupy. Zlepionej z gliny. Rażą mnie jedynie Brzydota pustych jam ocznych i szczerby W pożółkłej szczęce; wstrętem mnie napełnia Zspach zgnilizny, która szwy rozsadza Słabej pokrywy człowieczego mózgu... W tem coś innego: doznaję uczucia. Jakby w tej chwili przejmował mą duszę Głęboki przestrach ginącego świata... Powiedz mi, bracie: Co nas tu przywiodło? SZYMON Z KYRENY. Nie wiem... W istocie sam się teraz dziwię, Pocośmy przyszli na ten szczyt... w tej porze... 26o JAN KASPROWICZ Pełni byliśmy rozmowy o śmierci Tego Człowieka i zanim się spostrzegł Rozum, już nogi wyprzedziły szybkość Zastanowienia... Jest prawda w tych słowach: Prześladowanie oraz skon męczeński Czar wywierają na dusze... Golgota Niezrozumiałą ma potęgę... Krzyża Nie ustawili jeszcze dla jednego, A na jej wzgórzu już siada bezwiednie 1 nieświadoma swej tragicznej siły Smętna tęsknica innych dusz... Golgota Jest, widzisz, grobem pierwszego człowieka 1 będzie grobem ostatniego... ALETHEJ. Strasznem Dla nas wątpienie... Ale nie straszniejszą-ż Ta jedna pewność, jeśli — jest pewnością ?... Według twej wiary było na początku Jedynie życie, lecz śmierci nie było. Przyszła dopiero wówczas, kiedy w tamtem Powstała żądza poznania, co dobre, A zaś co złe jest... Miecz to sprawiedliwy, Który swem ostrzem płomiennem wypędził Z Raju to życie! — GŁOS DUSZY WYGNANEJ Z RAJU. Gdzieżeś, Lucyferze? Cierpię! Gdzie jesteś? Jęków mych nie słyszysz? Bezwładna jestem — ALETHEJ. Można przekląć chwilę Tej świadomości! Przez nią dziś umiera Niegodną śmiercią ów Człowiek. A słuchaj: Gdyby to jeszcze można kosztem śmierci Posiąść tę wielką, upragnioną pewność. NA WZGÓRZU ŚMIERCI l6 i Że to, CO dla nas dobrem się wydaje. Jest niem naprawdę, a nie złem... Ohydnym Stał się los świata przez ów grzech, spełniony W Raju — GŁOS DUSZY WYGNANEJ Z RAJU.^ Gdzież jesteś, jasny Lucyferze? Nieprzemożoną masz władzę nademną — Nad twoją duszą. Nad twoją biedną i wygnaną duszą! Ona bez twego skinienia. Bez światła ócz twych, bez dźwięku twych szeptów Staje się niemą, ślepą, nieruchomą... A jeśli mówi, to na to, by jęczeć, A jeśli widzi, to na to, by błądzić. Jeśli się ruszy, to na to, by padać... Ognistym mieczem znów mnie anioł smaga, A mnie się zdaje, że to z twojej ręki Te krwawe razy... Ach! gdzie jesteś? GŁOS Z DALA. Idę!... ALETHEJ. Chodźmy... na tchórza zmienia mnie ta góra... A ten twój rabi — posiada on pewność. Że dobrem jest to, za co tak haniebną Ma zginąć śmiercią? SZYMON Z KYRENY. Posiada. ALETHEJ. Odpowiedz: A ty masz pewność? SZYMON Z KYRENY. Mam — 202 JAN KASPROWICZ LUCYFER. Jestem! SZYMON Z KYRENY. To znaczy Tak mi się zdaje... Jeszcze przed chwileczką Byłbym był przysiągł... a teraz... ja nie wiem.. . Cłiodźmy... ty wątpisz... i twoje wątpienie Wzrok mi przesłania na wieczystą prawdę... A może... widzisz... człek jest zawsze tchórzem... Najodważniejszy jest tchórzem... Golgota — Ukrzyżowanie, które ma się spełnić... 0 tak... Golgota jest niezrozumiałą... Ciągnie... i widzisz, człek wie, że to dobre, Za co chce umrzeć, a gdy jest na szczycie. To, by nie umrzeć, powiada: nie warto — Bo nie wiadomo, azali jest dobre... Lecz człek wie... drogi przyjacielu... idźmy... Podaj mi ramię... widzisz, silny byłem, A jestem słaby... ALETHEJ. Chcesz się na wątpieniu Oprzeć, mój druhu;?... SZYMON Z KYRENY. Nie! człek wie, mój druhu, Że to jest dobre... A może on nie wie?... ALETHEJ. Dla człeka złem jest największem wątpienie: Najodważniejszych na tchórzów przemienia, A tak z nienacka przychodzi i z chwilą. Gdy go się najmniej spodziewasz... W powietrzu Pełno jest tego wątpienia... Nieznane 1 niewidzialne przywołują moce Ono wątpienie ku tobie — a głosem. NA WZGÓRZU ŚJMIERCI 263 Który, choć ludzkie nie słyszy go ucho. Napełnia lękiem twe wnętrze... Najstraszniej, Gdy masz świadomość tej niszczącej siły, A nie masz władzy, by ją zgnieść, boś zwątpił 0 możliwości tej władzy... LUCYFER. _ , .,, . , Tak idzcie! Idźcie naprzeciw: brzask już niedaleki, Brzask, który dla was gorszy jest od nocy. Wasi ojcowie, wasze matki, siostry 1 wasi bracia wstają już z legowisk, Ażeby w porę stanąć do szeregu. Co na to miejsce Go przywiedzie... Patrzaj: Mieli odwagę wejść na wzgórze śmierci, Lecz schodzą z niego bez odwagi... Duszol Jeden z nich moim, drugi nim się staje 1 będzie moim, tak jak ty, o duszo, Na wieki wieków jesteś moją... DUSZA WYGNANA Z RAJU. , , Luby, Najdroższy, słodki, wierny Lucyferze, Wierną masz we mnie kochankę! Przez ciebie Czuję dopiero, że jestem!... Przy tobie Czuję, że światło dane jest mym oczom ] że ruchomość dana jest mym stopom. Ze moc jest dana mojemu głosowi. By się rozdzielał na dźwięki wyrazów 1 aby dźwięki te łączył w harmonię Wielkiego hymnu: Kocham cię na wieki! LUCYFER. Duszo! DUSZA WYGNANA Z RAJU. Tysiącem lat niewysłowienie Strasznycłi męczarni zdała mi się chwila — 264 JAN KASPROWICZ Ta jedna chwila, kiedy me wołania Bez echa brzmiały w miesięcznym okręgu, Budząc li przestrach u ludzi... Tysiącem Długich, tak długich lat, że snąć wiecznością Był mi rok każdy, wydała się chwila. Ta jedna chwila, gdzie zbrakło ramienia. Abym się mogła na niem oprzeć, biedna 1 nieświadoma, na jaką ścieżynę Skierować kroki i — nie paść... Tysiącem Długich, tak długich lat, że lat tych długość Tysiąc-by razy opasała wszechświat, •Łącząc księżyce wszystkie, wszystkie słońca. Wszystkich tych globów lśniące miryady, Wydała mi się ta chwila, ta jedna Jedyna chwila, gdy mi ust zabrakło, Do których teraz przyciskam swe wargi... Piję z nich napój rozkoszy, jedyny, Żywotność prawdy mający w swych kroplach, Wonny, przesłodki ten napój!... Tysiącem Długich, tak długich lat, że w porównanie Mogłaby z nimi pójść jedynie krótkość Nieprzeliczonych tysiącleci szczęścia, Które w objęciach twoich, o mój luby, Najdroższy, słodki, wierny Lucyferze, Znikomą tylko wydaje się chwilą... Niedobry, płochy kochanku! dla czego Tak opuściłeś swą duszę?... Tak! całuj! Pieść! pieść! Nad dreszcz ten niema nic słodszego! W nim zapomnienie — w tym dreszczu najsłodszym, — Że przez nas poszedł lęk pomiędzy ludzi. Ach! złorzeczących twej duszy!... Pieść! całuj 1 nie opuszczaj duszy, wiecznie twojej! Pieść!... pieść!... tak!... całuj!... Niech po moich biodrach Spływa ta ręka... Niech na mojej piersi Spoczywa róża twoich ust, od ogni Nienasyconej miłości czerwona. Niewyczerpanej słodyczy wilgotną NA WZGÓRZU ŚMIERCI 265 Rosą zroszona, rozchylona róża... Luby, najdroższy, słodki Lucyferze! Nie było ciebie i lęk przyszedł na mnie, Tak, lęk — śmiertelnych... Dlaczego-ś, niedobry, Płochy kochanku, zostawił na pastwę Lęku twą duszę? lęku, który zdał się Trwać tysiąclecia? LUCYFER. Byłem z Nim... 'W ciemnicy, W którą wtrącono tysiąclecia... DUSZA WYGNANA Z RAJU. Z kimże? LUCYFER. Z Tym, co ma zginąć na tem wzgórzu... Myśli, Że świat wybawi od lęku. Demonem Zbrodni mnie nazwał, siebie synem bożym... Mówił, że moją wydrze mi kochankę. Mą lubą, drogą, moją wierną duszę — Przez śmierć ją wydrze... DUSZA WYGNANA Z RAJU. Nigdy! nigdy! nigdy! LUCYFER. Duszo, czy wierzysz we mnie? DUSZA WYGNANA Z RAJU. Wierzę. LUCYFER. Słuchaj : Do boju ze mną stanął znowu Tamten — DUSZA WYGNANA Z RAJU. Który mnie kazał aniołowi swemu Wypędzić z Raju — 206 JAN KASPROWICZ LUCYFER. A mnie zamknął wrota Swojego nieba, gdy świadom swej siły. Nie chciałem sługą być u Jego tronu, A tylko równy panować przy równym... ] cóż? czy zniszczył swojego rywala? Nie! nie! zdarł z niego tylko suknię białą Swoich pokornych aniołów; w jej miejscu Krwawi się na mnie ciemnopurpurowy Płaszcz, godło władzy królewskiej. Z płomiennem Berłem pochodni w męskiej, twardej dłoni Przebiegam odtąd cały krąg i w serca Ludzi wybranych wlewam światłość swoją, Iżby nie byli stadem wobec Niego 1 nie wierzyli w Jego moc, co mocy Nie miała tyle, by zgnieść przeciwnika. By mu odebrać nieśmiertelność... »Jestem«! Mówię do ludzi wybranych: ))Patrzajcie, Jakim jest świat ten, który Jego wszechmoc, Sławiona przez was stworzyła! « A jeśli Powie z nich który: »Dobrym, doskonałym W formie i treści był ten świat, gdy wyszedł Z rąk Jego twórczych, a tylko przez grzech twój Stał się nikczemnym, kruchym i bezkształtnym*, Wnet mu odkrzyknę: » Czemu Ten wszechmocny. Ten wszechrozumny, wszechwiedny, wszechdobry Do tego grzechu dopuścił?* Tem jednem Zmiatam pytaniem budowę ich wiary. A gdy się znajdą ludzie między nimi. Którzy w Tamtego wierzą przyrzeczenia. Że trzeba śmierci najlepszych, by zbawić Świat ten od śmierci, między czerń ich wiodę 1 każę patrzeć, jak mrą ci najlepsi, I tak powiadam: ))Tylu ich umarło, A spójrzcie tylko na ten tłum, ulepion Ręką Tamtego!*.. . 1 odtąd W ich ciemnem, smutncm, łzą zalanem wnętrzu NA WZGÓRZU ŚMIERCI 267 Rozpoczyna się moje królowanie: Wielki ogarnia ich niepokój... wjakto? Więc niema szczęścia ?« pytają z rozpaczą; ))Niema zbawienia? Niema już spokoju ?« ))Jest« wnet odszepnę... ))Jest we mnie, jest w wierze, Iż tak zostanie do końca, iż wszystko Do końca zostać tak musi... Jest szczęście W tej z owej wiary urodzonej wiedzy, Że człek ma tylko do wyboru jedno: Ukochać rozkosz, która wypłynęła Z tego, co Tamten kazał nazwać grzechem... A gdy nastąpi przesyt wyczerpania. Tak im powiadam: »Ze mnie idzie rozkosz, Która jest wszystkiem wszystkiego na świecie! Tamtego wińcie! On was tak ulepił, Ze nie możecie zażywać do końca Mojej rozkoszy, co się stała dla was Wszystkiem wszystkiego!"... 1 złorzeczą. DUSZA WYGNANA Z RAJU. Strasznv-ś! LUCYFER. Duszo, w uściskach moich niema szczęścia? DUSZA WYGNANA Z RAJU. 0 luby, słodki, drogi Lucyferze! LUCYFER. 1 Tamten, gniewny, że Mu świat wydarłem. Wszczął ze mną walkę na nowo; obudził Jednego z dobrych i rzekł: Synu boży: Umrzyj, byś zbawił duszę, którą Szatan Więzi przy sobie. DUSZA WYGNANA Z RAJU. Drogi mój kochanku! 208 JAN KASPROWICZ LUCYFER. O duszo moja, wierzysz we mnie? DUSZA WYGNANA Z RAJU. Wierzę. LUCYFER. Byłem u niego w kaźni, w ciemnej kaźni, W którą wtrącono tysiąclecia... wTamten W pomrok cię wtrącił!« powiadam. DUSZA WYGNANA Z RAJU. Uwierzył? LUCYFER. Na szczyt olbrzymi wziąłem jego ducha: » Spojrzyj!* tak rzeknę — » wszystkie te królestwa Rzucę-ć pod nogi, wszystkie te bogactwa. Które są matką i ojcem rozkoszy. Tylko się ukorz przedemną, ulegnij !« DUSZA WYGNANA Z RAJU. Uległ?... czy uległ?... Powiedz, Lucyferze, Czy On mocniejszy od ciebie?... LUCYFER. ))Na krzyżu Niech giną łotry! ja cię na królewskim Posadzę tronie... tam miejsce dla ciebie! Twej strasznej śmierci czerń ta nie jest godna... Tamten jest słabszy odemnie... Twa boleść. Twoje męczeństwo nie zbawi. ..« DUSZA WYGNANA Z RAJU. Usłuchał ? LUCYFER. Idzie umierać... Patrzaj... Tłum już mętną Wylał się falą z bram Jeruzalemu... NA WZGÓRZU ŚMIERCI 269 Świt już nad nami, a On między tłumem Kroczy w głąb mroków... Chodź naprzeciw niego. Zmieszaj się z czernią... DUSZA WYGNANA Z RAJU. A więc On się oparł Twojej potędze?... LUCYFER. W Ogrodzie Oliwnym Prosił Tamtego, ażeby mu odjął Kielich goryczy, ale potem, cichy, Wypił go do dna... DUSZA WYGNANA Z RAJU. Kielicha rozkoszy Z rąk twych nie przyjął? On jeden... On jeden... 1 idzie konać cichy i spokojny... Idzie umierać, aby świat wybawić Od tego lęku, który powstał z grzechu, A który czułam przed chwilą... Ty lękiem Więzisz przy sobie mnie, duszę... W rozkoszy Z tobą lęk tylko przycicha, nie ginie — — — TŁUM. Ehej! ehej — — CHÓR PATRYOTÓW. Miriam w bęben uderzyła. Izraelski skacz narodzie — — — DUSZA WYGNANA Z RAJU. On lęk chce wygnać z okręgu... On idzie Umierać za mnie... On ma wiarę... LUCYFER. Duszo! — 270 JAN KASPROWICZ CHÓR NIERZĄDNIC. W Baalchazor stado lwów Hej wywlokło z legowiska Jedną lwicę! hej!... Ogień w ślepiach im się jarzy. Sierść podnosi się na krzyżach ] falują tłuste boki: Śmiech rozpiera dwie boginie Afrodis i Astoreth — — — Ś7VUECH Z TŁUMU. Hahahahaha! — CHÓR NIERZĄDNIC. Hej, za łono się chwytają Rozbawione dwie boginie — Afrodis i Astoreth! W nagie uda głośno klaszczą, Po kolanach biją dłonią. Aż im grzbiet się w kabłąk gnie. Lub wypręża, niby struna... Nie wytrzyma jedna lwica Jurnej mocy stada lwów! — — GŁOS Z TŁUMU. Hahahahaha! Salomon nie stworzył Piękniejszej pieśni... Hahahahaha! - CHÓR NIERZĄDNIC Oczy bielmem jej zachodzą. Na kłach wargi już stężały. Żar rozkoszy uszedł precz... Śmiech rozpiera dwie boginie Afrodis i Astoreth; Pijmy! pijmy! pijmy! Tańczmy i śpiewajmy! Hu! ha!... NA WZGÓRZU ŚMIERCI 27 1 JEDNA Z NIERZĄDNIC. Nie jedno stado, ale pięć wytrzymam — Pięć po dwadzieścia... uciechę mieć będą Afrodis i Astoreth... INNA NIERZĄDNICA. Achitofelu! widziałeś piękniejszą? Takie ramiona?? taką pierś?? — — — Precz, szmato! Osłaniająca przed okiem kochanka Alabastrową boskość tego biodra! Droższy mi kupi jedwab Achitofel, Żywszą to ciało odzieje purpurą. Gdy swą lubieżność do syta nakarmi Jego widokiem, gdy się oszołomi Do syta jego zapachem... GŁOS Z TŁUMU. Ahola! Najcudowniejsza z — ulicznic!... Patrzajcie, Naga stanęła przed nami!... INNY GŁOS. Od Rzymian Nauczyła się bachanckich podrygów... Evoe Bacche! Evoe!... Ahola, A gdzież twa siostra Aholiba? AHOLA. Zdechła! Nie wytrzymała stada lwów... Śmieją się Afrodis i Astoreth! ACHITOFEL. A ty za ile się pośmiejesz? 1-J-2. JAN KASPROWICZ AHOLA. Bratku! Wylicz trzydzieści srebrników... Za dużo? Bogów sprzedają dziś za taką cenę — A czem bóg taki wobec mnie? INNA Z NIERZĄDNIC, CHAMUTAL. Ej, rabi! Nie miałeś złota, masz błoto! JEDEN Z ŻYDÓW. Cłiamutal, Córko proroka, mówię-ć, nie pluj w studnię, Z której ci czerpać przycłiodzi ! . . . CHAMUTAL. Z tej studni? Nigdy na sobie całej sukni nie miał, A chciał zjeść chleba, musiał iść na żebry... Zresztą: spójrz tylko na Niego! gdzież taki Może być studnią?... 1 na śmierć się wlecze... Na zawsze dla nas stracony — choć prawda, Czysty był zawsze, jak woda Jordanu — — — AHOLA. Achitofelu!... GŁOS Z JEDNEJ Z DALSZYCH GRUP. Łapać rzezimieszka! Ręką mi sięgnął do sakwy... Krzyż jeszcze Czwarty postawić... O tam, zginął w tłumie... Moje pieniądze!... STRAGANIARZE. Galban! nard! z Arabii Drogie wonności! — — — NA WZGÓRZU ŚMIERCI 273 ACHITOFEL. Trzydzieści srebrników ? AHOLA. ] krużę wina dla dodania ognia 1 krużę wina, aby moc wróciła... Rozkosz, wiesz o tern, pożera nam jędrność. Wysusza ciało — trzeba je odświeżać. ACHITOFEL. Drogo się ważysz... AHOLA. _, u ' V u Jb! czyż mam byc lichsza Od tego chłystka, któiry się powiesił, Wziąwszy trzydzieści srebrników?... Sznur pereł Dasz mi, by jego opałowa białość Sćmiła na szyi czerwoność całunków 1 ślad twych zębów lubieżnych... Kochany, Słodki, jedyny, drogi, czarujący. Przemożny, szczodry, boski ulubieńcze Boskiej Astarty, z tobą mi umierać — Nie! żyć noc całą w objęciach... ACHITOFEL. Kosztowny, Bardzo kosztowny to nocleg... AHOLA. r -? A- ? Co? idziesz? Może chcesz uwieść swą rodzoną siostrę? Pełno dziś Tamar i Amnonów... Skąpiec! Woli swe ziarno, z którego mógł drugi Wyrosnąć Mojżesz i naród z niewoli Wywieść egipskiej, rzucić Molochowi... Wiesz, że Onana pożarł ogień żywy! STRAGAN] ARZE. Świeże daktyle! świeże! świeże figi! KASPROWICZ. OZ EU VI. I 8 2y4 JAN KASPROWICZ AHOLA. Z tobą, Eljaba, będzie tańszy handel. ELJABA. Madjanita jestem, ty żydówka... Zakon... AHOLA. Dziś nie ma zakonu... Moabczyk Czy Amorejczyk, Filistyn czy kupiec Z Tyru, to jedno... Greczyn czy Rzymianin To wszystko jedno... byle dobrze płacił... Ezecłiielów już niema... Prorocy Czasów dzisiejszycłi sami swoje córki Na targ prowadzą... A więc dziś wieczorem.. ELJABA. Gdzie? AHOLA. Pod Syonem na prawo... Trzy kroki Od głównej bramy, wiodącej do wnętrza Salomonowej świątyni... Zadatek? ELJABA. Masz go!... AHOLA. „ , , u, • • • u - • Hu! heach! śmieją się bogmie — Afrodis i Astoreth! — — — JEDEN Z HANDLARZY. Tak, Jazyelu! mówię, żeś oszukał Mnie, przyjaciela swojego... DRUGI HANDLARZ. Oszukał ? NA WZGÓRZU ŚMIERCI 75 Niech ja się trądem obsypię w tej chwili, Jeślim ja ciebie oszukał... Ty złodziej! Wart był twój towar — niech mnie Pan Bóg skarze — Pół worka miedzi... Ten rabi powrozem Wygnał mnie, Ezrę, z przedsionka kościoła, Kiedym miał zrobić interes... Ty szachraj. Ty chcesz mi zepsuć interes — na ciebie Niema powroza — — — PIERWSZY HANDLARZ. A mech mnie pokręci! Niech moją babkę, mą żonę, me dzieci 1 moje wnuki i wnuki mych wnuków Wielka choroba nawiedzi!... Co jest?... mój towar? mój towar jest taki, Jakiego oczy twoje — niech oślepną. Niech one słońca nie widzą, niech żołdak Króla Heroda napluje w twe oczy. Jak patrz! tam pluje w oczy tego rabi — Niech twoje oczy zgasną na tym krzyżu, Który On dźwiga, jeśli twoje oczy Widziały kiedy taki towar... Słuchaj — Ty złodziej! — Słuchaj: u mnie jest niedużo Tego towaru — - — — GŁOS Z TŁUMU. „ . , „ . , Uryja! Uryja! Pocoś tu przyszedł?... Marne widowisko! Idź! idź! strzeż swego ogrodu! U progu Wąż tam przykucnął, gotów skusić Ewę! JEDEN Z ŻYDÓW. Kto ci dał prawo podglądać pod płoty Mego zwierzyńca?... Pilnuj własnej bramy. Jeżeli jeszcze zda ci się pilnować — Wszakże otwarta na oścież... Wiadomo, Że wchodzi do niej całe Jeruzalem... 276 JAN KASPROWICZ DRUGI ŻYD. Ty mnie obraził!... Jutro mi odpowiesz Tam! przed Piłatem... TRZECI ŻYD. 1! i! dajcie spokój... Niema już prawa na tej judzkiej ziemi, Odkąd Piłaty myją sobie ręce... DRUGI ŻYD. O, prawda, prawda, wielka, święta prawda — Nie pójdziem bronić czci przed trybunały, A na kułaki szkoda naszych grzbietów — Dla twego — piroga i dla mojej — bramy... On tylko, widzisz, ma tę wytrzymałość: Pod kułakami, patrz! znowu upada — — — A wstań-że, wstań-że, judzki królu! wstań-że, Synu Dawidów! Podnieść go!... We troje Sznury zwijają... Smagaj go!... Jest jeszcze Białość na plecach... Na włos, na pół włosa! Smagaj, niech krew je zaleje do reszty, A ja — umywam ręce!... Haha! haha! — — CHÓR PATRYOTÓW. Miriam w bęben uderzyła, Izraelski skacz narodzie! Faraona zbrojna siła — Koń i jezdny — w gorzkiej wodzie: Wroga naszych Ojców, Boże! Pochłonęło wielkie morze... Miriam w bęben niech uderzy, Niech do tańca naród stanie! Na libańskiej dziś rubieży Każesz rosnąć cedrom. Panie: NA WZGÓRZU ŚMIERCI 277 Krzyż dla zdrajcy z tego drzewa! Tańcz narodzie, Miriam śpiewa — - — — STRAGAN] ARZE. Przędze sydońskiel Kosztowne obiodrza! Narami ennice ! . . . Handel! handel! handel! LUCYFER. Przytul się, duszo!... DUSZA WYGNANA Z RAJU. To grzech pierworodny Takiem szaleństwem dotknął ludzi... Zgroza! Gdzież jest zbawienie?... LUCYFER. We mnie... Drżysz?... Odejdźmy... DUSZA WYGNANA Z RAJU. Nie! nie! Za grzech ów niech do dna wychylę Kielich goryczy... LUCYFER. Tak, jak On w Oliwnym Pił go Ogrodzie?!... Odwrócę od ciebie Ten znak upadku rozumu i woli... Kto nie chce pić go, nie pije... Czyż warto Dla takiej tłuszczy... Przytul się, ma duszo! DUSZA 'OC^YGNANA Z RAJU. Zimnyś!... LUCYFER. Me zimno jest ciepłem. DUSZA WYGNANA Z RAJU. Nie! kłamiesz! Od Niego, czuję, idzie ciepło... 2^8 JAN KASPROWICZ LUCYFER. D„^^„, Czyż zimnem było me ciepło, gdyś w Raju Mdlała z rozkoszy przy boku kochanka, Kiedy tą ręką odsłaniał tAvym oczom Urodę twojej nagości?... Pamiętasz? Wdzięczna, że Bogów dałem ci świadomość Piękna i dobra i prawdy, pieściłaś Oczy twojego anioła!... Pamiętasz? Wargi rozwarte, płomienne, błyszczące, Lepkie od płynu miłosnej słodyczy, Do jego drżącej przykładałaś wargi 1 przytulając swe biało-różowe, A jak pieśń globów harmonijne członki Do jego ciała, które dreszcz przebiegał — Dreszcz nad dreszczami — szeptałaś poszeptem Drzew i strumieni: ))0 piękny! o dobry! O mój wieczysty! o mój nieskończony! 0 mój prawdziwy!... Przez ciebie wiem dzisiaj To, co jest wiedzą; przez ciebie poznałam Co jest poznaniem: że piękno w tych liniach 1 tych przegięciach, w tej pełni i barwie Mojego ciała, a dobro i prawda W najrozkoszniejszym spoczynku przy tobie !« Pamiętasz?... słońce zachodziło wówczas — DUSZA WYGNANA Z RAJU. Dla mnie!... Obmierzły mi uściski twoje! LUCYFER. Duszo! Tamtego wiń, że, tworząc ciebie. Wlał w twoją krużę zaczątek przesytu... Że nasza miłość, nasza wielka miłość — DUSZA WYGNANA Z RAJU. Przed chwiląś widział, czem się miłość staje Dzięki grzechowi naszemu: kałużą NA WZGÓRZU ŚMIERCI 279 Bezecnych targów, w której człek się wala Jak zwierz... O, pięknem i dobrem On tylko! On tylko prawdą! On tylko miłością — Czystą i świętą!... Patrz! śród orgii życia Idzie ta Prawda, Dobro, Piękno, Miłość Cicłio, pokornie, w wzgardzie, w pośmiewisku, — Dla mnie tak idzie! dla mnie i przezemnie! O Lucyferze zdradziecki! O kłamco. Któryś przez wieki kłamał!... LUCYFER. Duszo! duszo! Nie wierzysz we mnie? DUSZA \CnrGNANA Z RAJU. Nie wierzę!... nie wierze! LUCYFER. Na pastwę tłumu cię zostawiam! — — — GLOS Z TŁUMU. CHÓR PATRYOTÓW. Miriam w bęben uderzyła. Na Libanie cedrę ścięto. Wyciosano krzyż — — — CHÓR NIERZĄDNIC. Afrodis i Astoreth!... GŁOS Z TŁUMU. Puśćcie! DRUGI GŁOS. Zatrzymać tam falę! ścisk taki. Że się podusim... Puśćcie! — Śmieją się 200 JAN KASPROWICZ TRZECI GŁOS. Dziecko mi zgnieciecie!... PIERWSZY GŁOS Z TŁUMU. Puśćcie! — — — JEDEN Z ŻYDÓW. Niewiasto! gdzie się pchasz? NIEWIASTA. Do Niego!... On to ze ziemi mnie podniósł, przy uczcie Siedząc z możnymi u Faryzeusza! On mi na włosy położył Swą rękę, On mi łzy otarł. On mi rzekł: )>Niewiasto! Odejdź w spokoju! Pan z tobą!« — gdy tamci jawnogrzesznicą mnie lżyli... O Święty! JEDEN Z ŻYDÓW. Któż to jest? Powiedz! INNY ŻYD. Niewiasta!... A stój-żel Stój-że, szalona dziewczyno! Śmierć pewna Dla Jego uczni i Jego przyjaciół: Zdrajca cesarza i swego plemienia! Nie żal ci Twojej urody? Tych pięknych Nie żal bisiorów? tych pereł, tych drogich, Widzę, kamieni, którymi swe włosy Poprzeplatałaś, którymi ta szyja ] te ramiona obsypane? NIEWIASTA. Macie, Bierzcie to wszystko!... On mojem bogactwem, Choć sam tak biedny, że płakać-by nad Nim NA WZGÓRZU ŚMIERCI 28 1 Można przez wieki i jeszcze za mało Łez, by opłakać tę jego niedolę... Znowu upada... O, wielki mocarzu! Podniosłeś z ziemi taki ciężar grzecliu — 'W Faryzeusza domu mnie podniosłeś, A teraz nie masz już siły, by krzyż ten Ku swoim katom odwrócić i zmiażdżyć Ten — ród człowieczy!... SZYMON Z KYRENY. NIEY/IASTA. To ty, Szymonie? Maryo! Powstań z ziemi! SZYMON Z KYRENY. Jeśii-ć życie drogie, Milcz, wstań! NIEWIASTA. Nie kocłiam już życia! Czem życie!? Niczem jest życie, kiedy Takich wiodą Na śmierć łianiebną Czyż niema człowieka, Coby mu pomógł dźwigać krzyż? SZYMON Z KYRENY. Niewiasto! Ja mu pomogę... Drogi przyjacielu, Weź ją pod swoją opiekę... Jej trzeba Żyć, a nie ginąć... W jej sercu jest wiara. Którą ma Tamten... NIEWIASTA. A ty się nie boisz? SZYMON Z KYRENY. Żydowin jestem, ale obywatel Rzymski — — — 282 JAN KASPROWICZ ALETHEJ. Szymonie, a czy On nie wątpi ? SZYMON Z KYRENY. Patrz, wstał z upadku, zwrócił się ku tłumom 1 błogosławi. ON. O ludu mój, ludu! SZYMON Z KYRENY. Szedłem za Tobą! daj mi krzyż Swój dźwigać. ON. Wytrwasz ? JEDEN Z UCZONYCH ŻYDÓW. Z Kyreny Szymon, magnat wielki. Wziął szubienicę na swe barki. DRUGI Z UCZONYCH ŻYDÓW. Modą Dziś u paniczów bratać się z łotrami... Bisior i jedwab już im się opatrzył, Z nudów o łachman idą się ocierać. TRZECI Z UCZONYCH ŻYDÓW. Pragną przyspieszyć koniec świata... Wszystkim Przecież wiadomo, iż na krótko przedtem. Zanim Archanioł zabrzmi nad doliną Jozafatową, nastąpi zrównanie Wszystkiego z wszystkiem: łachmana z bisiorem, Przędzy konopnej z jedwabiem. DRUGI Z UCZONYCH ŻYDÓW. Tak... Cóż to? NA WZGÓRZU ŚMIERCI 283 Tłum się uciszył... Nawet straganiarzc Zmilkli... INNY Z UCZONYCH ŻYDÓW. Tak... Cóż to?!... Przyszedł już na miejsce... PIERWSZY Z UCZONYCH ŻYDÓW. Cicho... To pretor czyta wyrok... Idźmy Bliżej... INNY Z UCZONYCH ŻYDÓW. Już skończył... Teraz Annasz mówi. ARCYKAPŁAN ANNASZ. Ludu żydowski! ARCYKAPŁAN KAJFASZ. U mnie jest pierwszeństwo — Arcykapłanem jestem i twym świekrem... ANNASZ. Głos twój jest chwiejny, popękany, głuchy, Jak odgłos garnka stłuczonego. GŁOSY Z TŁUMU. Kajfasz! Niech do nas Kajfasz się ozwie! KAJFASZ. Przez ciebie Pycha przemawia. SZYMON Z KYRENY. Kłócą się o zaszczyt Spełnienia zbrodni... Annasz tu zwycięży: AAłodszy, więc bardziej oddany Rzymianom. 284 JAN KASPROWICZ GŁOSY Z TŁUMU. Kajfasz! INNE GŁOSY. Nie! Annasz! arcykapłan Annasz! ANNASZ. Pretor — on jeden niech tutaj rozstrzyga... Wyrokuj, panie, kto ma dziś pierwszeństwo: Kajfasz czy Annasz, najwierniejszy sługa Sług cesarzowych. PRETOR. Niecił Annasz ogłosi Wolę cesarza... Ucisz się, motłochu! Cesarz przemawia... ANNASZ. Narodzie wybrany! Ludu żydowski!... Rzymski prokurator Na śmierć wam wydał zdrajcę i bluźniercę, Ale raz jeszcze przezemnie obwieszcza. Że, jeśli taka będzie wasza wola, Jeśli w tym zbrodniu winy nie znajdziecie, Albo do serca wkradnie wam się głupia, Niewczesna litość, znamię łudzi słabych, Wówczas mu każe zdjąć błazeński wieniec 1 tę parodyę królewskiego płaszcza 1 na swobodę wypuści zaprzańca I burzyciela świątyni i wroga Wszelkich porządków, bez których, jak glina Żle wysuszona, świat ten by się rozpadł — TŁUM. Na szubienicę! ANNASZ. — A zaś na tem drzewie. NA WZGÓRZU ŚMIERCI 285 Które od wieków uważane bywa Za drzewo hańby, za drzewo niestartej Nigdy sromoty, każe rozpiąć członki Którego z dzikich mężobójców... Wielką Prokuratora jest łaska: wraz z wami Wie Poncki Piłat, iż nad mężobójcę Większym zbrodniarzem ten oto buntownik! Jednak rzeknijcie, a cofnie swój wyrok... GŁOS Z TŁUMU. Niech na tym krzyżu Nazarejczyk skona! INNY GŁOSY Z TŁUMU. Tak! On jest gorszy, niźli mężobójca! Jego ukrzyżuj!... On, nędzny syn cieśli, Królem się mienił żydowskim. INNY GŁOS Z TŁUMU. Nie chcemy Królów żydowskich, gdy wielki Rzymianin Władnie nad nami — KAJFASZ. Podła czerń... GŁOS Z TŁUMU. On bunty Pragnąłby wszczynać, a nam trza spokoju, Aby szedł handel... INNY GŁOS. Dobrze nam handlować Ze Rzymianami... Kupcy z nich na wszystko — INNY GŁOS. Na wasze żony i na wasze córki — Płacą sowicie... 286 JAN KASPROWICZ INNY GŁOS. Ukrzyżuj!... Syony Chciał nam rozwalać, a budować nowe! Chciał równać ludzi, aby wszyscy byli Jak on — parobek! A zaś od początku Świata tak było i będzie do końca, Że jeden służy, a drugi panuje!... Nam dobrze służyć, wam dobrze panować — Nie chcemy zmiany... INNY. A kto nam urzędy Będzie rozdawał?... Kto nas po ramieniu Jutro poklepie: » Witaj, wierny Sof ar! Bądź zdrów, Menachem... Otwarte są dla was Bramy rzymskiego pałacu?" — — — INNY. Kto powie: "Przyjdźcie na ucztc!«... Eleazar tylko Nie jadł z synami... To był czas szalonych. — ALETHEJ. Słyszysz?... Czy warto umierać? SZYMON Z KYRENY. O Boże! — ARCYKAPŁAN ANNASZ. Rozstrzyga święta wola ludu... Słuszne 1 sprawiedliwe zapadły wyroki... Módlmy się bracia: »Panie Boże wielki! Synowie ludzcy wszczęli bunt zuchwały Przeciw Twej władzy — karz ich wiecznie! CHÓR TŁUMU. Amen. NA WZGÓRZU ŚMIERCI 287 ANNASZ. Stawamy zawsze przed oczyma Twemi; Ty patrzysz w głębie naszych serc: jest czystość 1 sprawiedliwość w naszem łonie! Boże, Błogosław wierne Twe sługi, a wrogów W moc naszą oddaj, abyśmy spełnili Na nich Twój wyrok nieswawolny. CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. W Tobie nadzieję mieli nasze ojce: Tyś łuku Swego naciągnął cięciwę Przeciw zastępom moabskim: Piorunem Rażeni byli jako stada owiec... ] dziś, o Panie, rozpieraj się z tymi, Którzy się z nami spierają! "W^alcz, Panie, Przeciwko wszystkim, którzy z nami walczą — W Tobie dziś nasza jest nadzieja... CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Podnoszą rokosz przeciw woli Twojej, Co ustaliła fundamenty świata! Z kościoła Twego chcą rozebrać cegły, Z kapłanów Twoich chcą pozdzierać suknie!... Królami zwą się, dziedzictwo Dawida Pragną rozdzielić według chęci swojej! Wyżyny pragną zrównać z nizinami! Boże Libanu, Boże, któryś Synaj Wybrał, by z niego głoszono Twe prawa, Pokaż swą siłę nad nimi! Niech będą Jako robactwo pełzające... CHÓR TŁUMU. Amen. 288 JAN KASPROWICZ ANNASZ. Wyrwij im język, by nie bluźnił Tobie ] Twoim sługom!... Połam im zęby w ustach — Trzonowe zęby lwiąt! CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Twarz ich napełnij wrzodami! CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Oczy im wypal Swym ogniem! CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Niech ci bluźnierce będą jako woda, Co się rozpływa... Niechaj-że będą jak trawa na dachu. Co więdnie, zanim urośnie. Spraw, aby byli jako płód niewieści. Co, martwy na świat przyszedłszy, nie widzi Blasków słonecznych! CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Chrząszczom daj wszystek ich urodzaj! Pracę na pastwę daj szarańczom! Gradami pobij ich jęczmień, W^inne ich szczepy i figi! Wytrać ich bydło! Niech żebrzą!... NA WZGÓRZU ŚMIERCI 289 A żebrząc, niechaj odchodzą z pustemi. Panie, rękami! CHÓR TŁUMU. Amen! Amen! Amen! ANNASZ. Prześladowanie wiernych niech ich ściga, A gdy przed sądem staną, czci swej broniąc, Niechaj odchodzą pohańbieni. CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. O, wielki Boże! zgładź ich pierworodztwo! O, wielki Boże! w drugiem pokoleniu Niechaj zaginie ich imię. Niech w krwi ich brocząc, człowiek sprawiedliwy Wie, że nad nami jest Sędzia! Na krzyż ich patrząc, niech wie człek pobożny, Że jest nad wszystkiem Pan i Bóg nasz... CHÓR TŁUMU. Amen. ANNASZ. Bądź pochwalony, o Boże Zastępów. Teraz i zawsze i na wieki wieków — — — CHÓR TŁUMU. Amen! Amen! Amen! SZYMON Z KYRENY. Czas już największy rozwalić świątynię, W której panuje taki Bóg... KASPROWICZ. OZ'EŁA łl. I O 290 JAN KASPROWICZ ALETHEJ. Wątpieniem Myśmy swych bogów strącili z Olimpu. SZYMON Z KYRENY. A my go siłą wypędzimy. ALETHEJ. Siła Zawsze tu będzie słabością — — — ANNASZ. ... , . .,. , Na krzyż z Nim! Zdjąć z Niego suknię i dać ją żołnierzom! — — DUSZA WYGNANA Z RAJU. Memu istnieniu czemuż niema końca?! Zanim mnie z Raju wygnano, dlaczego Ta Moc Najwyższa nie kazała zginąć 1 mnie i złemu, które było we mnie 1 które stało się nasieniem złego?! Ta Moc Najwyższa czemu powołała Mnie, abym była?... Nic! tak, nic!... Ty, Boże! Gdybym posiadła Twą wolę i władzę. Aby tę wolę zmienić w czyn, niczemu Dałabym spokój!... Niechby było niczem, Aby nie było to, co jest... Ty, Boże! Złem była wola i Twój czyn!... JEDEN Z ŻOŁNIERZY. Dac tuta)! Mnie się należy ta suknia!... Najcięższy Jam mu wymierzył policzek!... DRUGI ŻOŁNIERZ. Ja trzciną Waliłem w głowę, że kolce pod skórę Na cal właziły... NA WZGÓRZU ŚMIERCI 29 I PIERWSZY ŻOŁNIERZ. Cicho, Katylino! Podły imiennik, a może twój przodek Groszem publicznym sakwy swe ładował — 1 ty byś pragnął cudzem się zbogacić... Suknia jest moją... Ja mam Scypionów W przesławnym rodzie... My zasługi mamy. Należy nam się nagroda. SETNIK. Na kości!... Oddać tę szmatę na los szczęścia!... Kaju! Podaj tu kości... Zle, komilitoni. Że się waśnicie... Wielkie państwo rzymskie — JEDEN Z ŻOŁNIERZY. Co nam do państwa rzymskiego... Niech płacą Żołd i nagrody... SETNIK. Fabrycyuszowi Szczęście oddało. JEDEN Z ŻOŁNIERZY. Ale my nie damy! Na drobne strzępy!... Lepiej nikt, niż jeden — — ŻOŁNIERZ FABRYCYUSZ. Bydlęta! zbóje! rabusie! — — — JEDEN Z ŻYDÓW. Sofetja! A wal tam dobrze w te gwoździe! bo jeszcze Gotów się urwać!... Puk! puk! jeden wbity! Wyciągnij bardziej rękę! dłoń się zwija. Palce się kurczą!... Albo wiesz: przez kłykcie — 292 JAN KASPROWICZ Tak!... wal przez kłykcie!... będą kości trzeszczeć, Mnie trzeba, widzisz, by kości trzeszczały... Puk! puk! jest drugi — — INNY ŻYD. Abija! Itamar! Alenasze! Gerszon! Amram! Azor! Chodźcie! Chodźcie tu bliżej! Patrzajcie, jak ciurka Krew po ramieniu!... P1ER\{^SZY ŻYD. Puk! puk! jest i trzeci!... Za bardzo palce wystają u nogi! Połam je trochę!... GŁOSY TŁUMU. Do góry! do góry! Tak jest, do góry!... INNY GŁOS Z TŁUMU. Bądź mi pozdrowiony. Królu żydowski! JEDEN Z OBSZARPAŃCÓW. Zstąp z tego krzyża!... Daj-że nam ryby, bośmy bardzo głodni! Od wczesnych świtów czekaliśmy wszyscy Na widowisko!... Zdrajco, mówiłeś, że przyjdzie królestwo, Gdzie ludzie z głodu mrzeć nie będą! Patrzaj! A moje dzieci już zgasły! Równaczu ludzi! Rozdzielaczu chleba. Który przenigdy nie był twoim!... Mówiłeś, kłamco, że będę bogatszy Nad wszystkich wielkich bogaczy tej ziemi, NA WZGÓRZU ŚMIERCI 293 Jeżeli pójdę za tobą... Poszedłem... 1 patrz, łachmany na chudem mem ciele! Oczy wyłażą od pustego brzucha! A te ramiona jak suche łodygi! A miałem służbę!... A jeść mi dawano, A zaś przez ciebie wygnał mnie Ikamjasz! 1 nikt do służby przyjąć mnie już nie chce! Mówią, żem człowiek, co się nazyrejskim Zaraził trądem!... Uwodzicielu ludu! Praw gwałcicielu — Praw, które każą szanować kapłanów, Naszych od Boga danych nam przyjaciół!... Ty gasicieiu światła, w którem możni Lśnią jako bogi, rozdając jałmużnę Między nas biednych! Chudopachołku! — — — SZYMON Z KYRENY. Brudny obszarpańcze! Nędzny lizuniu! Co za faryzeusz. Co za lewita uczył cię tej głupiej, Śmiesznej, bluźnierczej litanii?! — — Ach, powiedz: Widziałeś kiedy takie upodlenie. Mój przyjacielu?... ALETHEJ. To jest nieszczęśliwy, A może nawet obłąkany Patrzą j, Jakie on harce wyprav/ia swem ciałem! Zgina te plecy, jak brzoza na wielkiej. Czerwcowej burzy.. - Oczy krwią mu zaszły, Włos mu w kołtuny zlepił się od nędzy, A cienka szyja — — — 294 JAN KASPROWICZ INNY Z OBSZARPAŃCÓW. Wysokoś! Doplunc Czy nie doplunc?... Tfu! tfu! tfu! SZYMON Z KYRENY. Nikczemna, Służalcza duszo!... ALETHEJ. Świat to przeciw światu!... Nie plam swej ręki dotknięciem... To zgraja, Za którą umrzeć nie warto!... A gdzież są Jego uczniowie? SZYMON Z KYRENY. Jeden z nich się zaparł. Inni ze strachu się rozpierzchli... Słuchaj: Mówisz, że umrzeć nie warto — ALETHEJ. Na świecie Zbrodnia jest wieczną. SZYMON Z KYRENY. A żyć czyż jest warto? ALETHEJ. Nie wiem. SZYMON Z KYRENY. On jeden wie... Na krzyżu... Kona Cicho, jak Człowiek, który wie i wierzy... Słyszysz?... Przebacza łotrowi... On wierzy... GŁOS Z KRZYŻA. Boże! mój Boże! czemuś mnie opuścił?! NA WZGÓRZU ŚMIERCI I95 ALETHEJ. To głos rozpaczy... SZYMON Z KYRENY. Straszny głos... W mej duszy Ciemno i straszno... NIEWIASTA. Zgasłeś, Zbawicielu! Skończyłeś, Panie! ALETHEJ. Idźmy! idźmy! idźmy! — -- — DUSZA Y/YGNANA Z RAJU. O niezapomniany! Twórco cierniowej korony! O krwi spragniony, Wyciekającej ze serdecznej rany! O źródło lęku! o bezwstydnej zbrodni. Od której hutnie roi się Golgota, Bezwstydny ojcze, hutny krzewicielu! Wiem: w twych uścisków lubieżnem weselu Znów się występek zapłodni, A jednak pcha mię tęsknota. Której się oprzeć nie mogę, Na twej miłości wstrętną, podłą drogę. Nie jedną chwilę. Nie dzień, nie miesiąc, nie rok, nie wiek jeden Trwa w swojej sile Ta orgia życia, która boży Eden Zmieniła w piekieł zarzewie: Setki lat patrzę, jak na hańby drzewie Zawisa Piękno, Dobro, Prawda, Miłość! Setki lat słyszę, jak dudni Golgota 296 JAN KASPROWICZ Od wrzasku zgrai i od huku mfota 1 od bluźnierczej modlitwy Nad wielkim skonem świętego Rybitwy! A jednak żądzy opiłość, A jednak grzeszna pcha mnie wciąż tęsknota. Której się oprzeć nie mogę, Na twoich pieszczot wstrętną, podłą drogę. Na krzyż spoglądam, na ten krzyż, co wieki W swej strasznej grozie sterczy wciąż nademną 1 w księżycowym blasku cień daleki Rzuca w tę przestrzeń ciemną, W przybytek nigdy niezmazanej winy! Na krzyż spoglądam, na wyrzut godziny, Kiedy przeklęta, słodka rozkosz z tobą Okryła Eden żałobą! Na krzyż spogl?,dam, na którym Żywota Spełnia się gorzka męczarnia: ] lęk mnie ogarnia 1 lęków moich pełna jest Golgota ], jak błędnica, szukam zapomnienia W tej ciemnej smudze krzyżowego cienia, A demoniczna pcha mnie wciąż tęsknota, Której się oprzeć nie mogę. Na twych ukojeń wstrętną, podłą drogę. 0 Lucyferze! Z tobą wieczyste zawarłam przymierze, W ciebie jednego znów wierzę! Na zawsze dla mnie zamknięte już wrota Rozkwieconego Ogrodu: Śmierć synów bożych bram tych nie rozwarła! 1 wszystka we mnie nadzieja umarła, Tylko mną szarpie i miota Ból, co pozostał dla ludzkiego płodu Strasznem dziedzictwem mej zbrodni. Wiem, że występek znowu się zapłodni NA WZGÓRZU ŚMIERCI 297 Z twoich uścisków, że nowa Golgota Powstanie z grzesznej miłości, Co w naszem łonie zagości, A jednak pcłia mnie płomienna tęsknota, Której się oprzeć nie mogę, Na twoich objęć rozpaczliwą drogę. W uszach brzmią ciągle rozpętanej rzeszy Wrzaski i krzyki... Cały ten zamęt dziki. Który w przepaście upodlenia spieszy, Powrotną falą w me wnętrze się v.'lewa, W oczach sromotne wciąż mi stoją krzyże — 1 idą na mnie krwią ociekłe drzewa ] swe ramiona ^ Wciskają gwałtem do mojego łona... Krzyż jestem żywy i żywa Golgota W urągających ciżb zmąconym wirze... Uciec! zapomnąć! w twej Lecie utonąć! Przy twych całunkach spłonąć! Nieśmiertelności zadać kłam w rozkoszy. Której mi żaden syn boży nie spłoszy... Na ból, na rozpacz, co twą Duszą miota, Na lęk, co wszystkie jej siły rozprzęga, W tobie się chov/a ukojeń potęga: Szepce mi o tem piekąca tęsknota. Której się oprzeć nie mogę, A która pcha mnie na twych uciech drogę. Wróć do swej duszy, wróć, światło niosący! Do swojej Duszy, drżącej Od tych uderzeń rozszalałej burzy. Od tego znoju. Co jedną dobę przemienił na wieki! Powróć, zwycięski panie, z swym promieniem, Który mi jednem świeci przeświadczeniem. Że już na zawsze los jest rozstrzygnięty. 298 JAN KASPROWICZ Że W Życia odmęty Synowie boży nie wniosą spokoju, Że nie przekształcą kałuży "W czyste, krwią grzechu nieskalane rzeki! Od zmory. Co na mnie wszystkie rozpuściła lęki, Jest wybawieniem dla twej Duszy chorej Wielka, jedyna twoich ust pieszczota... Niechaj aksamit twej młodzieńczej ręki Po moich biodrach spływa, Niech dreszcz nad dreszcze me kości przeszywa!. Tych dreszczów słodkich swej duszy nie żałuj, Pieść, pieść i całuj! W oszołomieniu miłości. Co w naszych łonach zagości, Zniknie krzyżami wieńczona Golgota... Ach! jesteś, luby!... LUCYFER. Jestem!... W twej żałobie Jestem przy tobie i w tobie... DUSZA WYGNANA Z RAJU. Pieść, pieść i całuj! pieść, rozpraszaj ciemnie Tym niezgaszonym płomieniem Żywota — LUCYFER. Duszo zbłąkana. Duszo, wierzysz we mnie? DUSZA WYGNANA Z RAJU. Wierzę, ach, wierzę! Tęsknota, Której się oprzeć nie mogę — — — O Lucyferze, Lucyferze! Znajdę-ż wiecznego wybawienia drogę W twoich uściskach, które mnie tak kuszą, Że NA WZGÓRZU ŚMIERCI 299 LUCYFER. Duszo! Duszo! DUSZA WYGNANA Z RAJU. Ach, pieść i całuj!... Niech w miłości twojej Utracę bytu świadomość... Ach!... zgoi Moja się rana, co taką katuszą Dręczy mnie wieki — — — ? LUCYFER. Duszo! Duszo! Duszo 1... X] UCZTA HERODYADY OSOBY. SALOME, córka Herodyady. HERODYADA. AHOLA i AHOLIBA, córki Kaifaszowe*). JACHOBOD, córka Achisa. RABBI JOHANAN. DUSZA WYGNANA Z RAJU. LUCYFER. HEROD ANTYPATER, tetrarcha żydowski z ramienia Rzymian. PONCKl PIŁAT, namiestnik rzymski. KAIFASZ i ANNASZ, arcykapłani. MĘŻOWIE RADY: MERAJOT. ABIJA. JANAl syn GADA. ELJAKIM. SALATYJEL. DWAJ POSŁOWIE RZYMSCY. ACHIS, faryzejczyk. AHOLIJAB, świątynny śpiewak żydowski. ŚPIEWAK GRECKI. DRYADY. POWl EW. CHÓR. SŁUGA ŚWJĄTYNNY. HEROLD. NACZELNIK STRAŻY. KAPŁANI. MĘŻOWIE RADY. UCZENI W PIŚMIE. GRAJKOWIE. ŚPIEWACY. LUD. Rzecz dzieje się w czasach, poprzedzających śmierć Chrystusową. *) Patrz: EZECHIEL, Rozdział XXJ11. AKT PIERWSZY. Gynecaeum w pałacu Herodowym. W głębi, vj środku sceny, wielkie drzwi, otoczone k<^!uninami, wychodzącemi na taras. Przez drzwi te, otwarte, widać ogrody i górę Morya z świą- tynią Salomonową. Poranek- SCENA PIERWSZA. DUSZA WYGNANA Z RAJU. LUCYFER. SŁUGA ŚWIĄTYNNY. DUSZA WTGNANA Z RAJU. Tutaj Golgota ? LUCYFER. Tak albo raczej nie — lub raczej mówię: tak DUSZA WYGNANA Z RAJU. Przecz mnie ciągniesz za sobą? LUCYFER. Zzułaś obuwie ziemskiego bytu i bosa, aby nie było słychać stóp ucisku, po nieśmiertelnym przewiewasz zagonie ze mną... 304 JAN KASPROWICZ DUSZA WYGNANA Z RAJU. Niebiosa nęcą mnie tamte i płonie żądza skier innych, niźli twe — — LUCYFER. W mgławisku mojego światła jest twe niebo... Od ogrodów wchodzi SŁUGA ŚWIĄTYNNY / młotkiem drewnianym puka do drzwi otwartych, oznajmując porę modlitwy: W porze rannych pacierzy módlmy się — — — 2inikci. Do Nieeo DUSZA WYGNANA Z RAJU. módlmy się razem... LUCYFER. Idźmy stąd - DUSZA WYGNANA Z RAJU. moja zostaje i wzniesie swe dłonie LUCYFER. Czas nam — — — DUSZA WYGNANA Z RAJU z głębokiem westchnieniem: Ach!... Znikają. Tęsknota UCZTA HERODYADY 305 SCENA DRUGA. JACHOBOD. AHOLA. AHOLIBA. jACHOBOD modli się. Ongi uczono mnie dzieckiem, że jesteś srogi i że nad ludźmi zawieszasz ostry miecz kary — A dzisiaj, o Boże, dochodzą wieści, że przebaczenie znakiem jest Twej władzy. O tym poranku « i dziś Cię błagam, jak zawsze: tą lub tą bronią zbaw mój lud i dom ten, pełen występku, i mnie, com jest grzeszna, a jemu, któregoś wybrał z pośród innych wielu, ażeby głosił Twe prawo, pozwól doczekać tryumfu Duszy nad Złem... Ale nie mnie Ci przepisywać. Panie, jakie gotować masz losy Swoim prorokom — — — : Święć się Twa wola jak w niebie, tak i na ziemi — — — tylko niech przyjdzie Twe królestwo — — — i odpuść nam winy, jako i my nawzajem chciejmy odpuszczać — — — Podczas ostatnich wyrazów weszły w pośpiechu Jlhola i Jlholiba, córki \aifaszowe. AHOLA w progu: — wszem winowajcom naszym. Amen. mspRowicz. oziEi* »i. ao 3o6 JAN KASPROWICZ SCENA TRZECIA. JACHOBOD. AHOLA. AHOLIBA. AHOLA. Ho! ho! i Jachobod umie się modlić nowym obyczajem. A któż to, panienko, był twoim mistrzem? Wiem ja coś o tern... A może — — a może słyszałaś także o ziarnie gorczycznem i o tern czystszem umiłowaniu — — — ? JACHOBOD. Może... AHOLIBA. T^ . - . Daj jej spokój! Język swój okuj w powściągliwości żelazo — — patrz, jak jest smutna i blada! AHOLA. Wciąż o zaziemskim rozmyśla Edenie, cłice postać mieć podobniejszą do śmierci, niż życia; myśli, że łatwiej się dostać w promienie owego Raju wątłym, niż rozkwicia pełnym roślinom... Poza tem, choć gardzi światem, w pokornych służbach się składa — — — lizuń... Dlaczego tak wcześnie wstałaś?... A możeś w nocy — — — ? JACHOBOD. , , , . Jak wy obie, Czekam rozkazów mojej pani — — — UCZTA HERODYADY 307 AHOLIBA. ^^, , . We snie dziwne trapiły ją widma — nie wiada, w jakim się zjawi humorze — — — AHOLA. Owy-ć złotogłów — — — — sza! W przyległej komnacie słychać szelest jedwabiu. Zjawia się Salome. SCENA CZWARTA. JACHOBOD. AHOLA. AHOLIBA. SALOME. AHOLIBA. ^, , Słonce wita cię blasków zalewem, jakich oddawna nie widziały oczy twoich niewolnic... SALOME. Dlaczego wyszłaś z sypialni, nim łoże opuści twoja — — władczyni i — — przyjaciółka? AHOLIBA. ^ , Tak smacznie i z takim spałaś rumieńcem na twarzy, iż przebudzeniem nie chcąc tych miraży gasić płonących, na palcach, nieznacznie wyszłam z komnaty i czekam z Aholą i Jachobodą, co nam dziś zezwolą czynić twe względy... SALOME. 1 ty równie skrzętna na me rozkazy, Jachobod? 3o8 JAN KASPROWICZ JACHOBOD. Pamiętna jestem, com winna mojej pani — — SALOME. Zawsze ? JACHOBOD. Zawsze. AHOLIBA do Salomy. Nad błękit oczy twe łaskawsze — - SALOME do Jlholi. Włosy twe błyszczą, maścisz je maściami z książęcej skrzyni... AHOLA. Zamykasz przed nami wonność różaną — snąć jesteś zazdrosna o czarny płomień... SALOME. Mój ogień jest krwawy, a służebnica niechaj milczy... Jlhola usuwa się na bok ' milczy. AHOLIBA. Wiosna takich nie rzuca pełnych zórz na ławy przybrzeżnych piasków nad jordańską rzeką, jak te strumienie złota, które cieką z twoich kędziorów... O jakżeś ty piękną! Jakżeś ty piękną przyjaciółko moja! Z zdumienia kwiaty poklękną, gdy się przybliżysz do zdroja, aby w nim ujrzeć swój cud!... UCZTA HERODYADY 309 AHOLA. Powiew mnie zwiódł: byłamci-ć pewna, że zapachy niesie z ziół, co wyrosły w niedostępnym lesie, a woń ta płynie z najdroższych warkoczy... O moje oczy! O szczęśliwe oczy! Za chwilę żar wasz przypadnie do ust śmiejących się zdradnie, w rozkosznej spocznie przystani... SALOME. Chyżaś w pochlebstwach, ale nazbyt tani dajesz mi okup... Widziałam ja wczora, jak biegły za nim twe spojrzenia... Chora, żarłoczna chciwość rozwarła swe usta, aby pochłonąć jego cień... Rozpusta szarpie ci duszę!... Jesteś — — — ! AHOLA. Zali mogę powiedzieć prawdę?... Zastąpił mi drogę i rzekł, wskazując na twe okna — — SALOME. — — Gromem zabójczym huczał nad tetrarchy domem, w gruzy rozwalał głaźne fundamenty, wrzeszczał, że ród tu zamieszkał przeklęty, stworzon na hańbę i na wstyd, że blizka godzina pomsty... Wiem, wiem: rumowiska, plemię jaszczurcze, urąganie bożej, odwiecznej prawdzie — - oto czem się sroży bezmiar swywoli waszego proroka. Wielce się dziwię, że dotąd głęboka, kamienna studnia nie rozlała jeszcze swojego chłodu na te żary wieszcze... Daj mi, Jachobod, naramiennik!... 3 JO JAN KASPROWICZ JACHOBOD. Który?... SALOME. Ten nakrapiany srebrem — — — Jachohod dobywa jeden z przygohwanych 'naramienników. SALOME. — Ten! AHOLIBA. Purpury już się zleżały sydońskie. Nie zechce tego bisioru dobywa gazę purpurową i pokazuje ją Salomie. przyćnnić kras swych różą nasza władczyni? SALOME. ,^ ..... Krasy mi nie siuzą! Białą mi suknię przynieś. Dziś mnie łechce białość... Aholiba przynosi białą tunikc- SALOME. Czystością przesycone wkoło wszystko powietrze... Czemu ściągasz czoło, moja — dziewicza Jachobod? AHOLA. ^ U, pragnie wypocząć w cieniu jabłoni, a miły jest jak jelonek nad wodą. AHOLIBA, ubierając Salome: Od skwarnej spieki odchodzą mnie siły — Kiedyż twa gałąź się nagnie nad moją żądzą młodą? UCZTA HERODYADY 311 AHOLA, pomagając przy ubieraniu, rzuca złośliwe spoj- rzenia k^ Jachobodzie: W^yszłam ku niemu z odsłonictem łonem, pełnem, jak owoc granatu — chciałam obwieścić światu pieniem, miłością spienionem, że jego ręka spocznie pod mą głową; wyszłam ku niemu śpiewna — — — AHOLIBA, zrozumiawszy aluzyę siostry, znacząco: A oto jakaś zaklęta królewna ust swych namową wwodzi go w swoją świątynię... ^ SALOME. Piękną się dzisiaj uczynię — Zlejcie mi kasją piersi i ramiona, wplećcie mi perły!... A!... Jlhola i Jlholiba zlewają drogiemi wonnościami piersi i ra- miona Salomy i włosy jej zdobią perłami. Jachobod kona — — — pobladła... Jachobod milczy. Zawsze-ć jest wygodnie milczeć... Tak! nawet wówczas, kiedy zbrodnie o krzyk wołają, pełen krwi!... Odpowiedz: Wczoraj i ongi, gdy jak stado owiec, jeruzalemska zebrała się tłuszcza, ażeby słuchać, jak ją wzdyć poduszcza przeciw królowi ten wychudły chłystek, zali nie lepiej było zgarnąć wszystek głos oburzenia w swej duszy i śmiało i godnie rzucić pod to nędzne ciało, niźli się stroić w milczące powaby martwych posągów? 3 i 2 JAN KASPROWICZ SALOME. Mój ojczym jest słaby! Wolę królewską tchórzostwo rozprzęga. JACHOBOD. Pani! Wiadomo, jaka jest potęga w świętych zaklęciach wybranego męża! Opowiadają, że fale zwycięża morskie, gdy zechce; że umarłe wskrzesza i że raz przed nim wielka pierzchła rzesza: Spotkał ją w mieście dalekiem, gdy wiodła na wzgórze śmierci jakiegoś zbrodniarza z krzyżem na plecach... Na przemoc nie zważa, tylko tej czerni krzyknie, że jest podła, albowiem z rąk jej ginie sprawiedliwy, który jest światłem, zesłanem na niwy ziemskie przez Boga... 1 krzyż zdjąwszy z ramion onego człeka, pełen dziwnycłi znamion, właściwych tylko jasnowidnym duchom, w proch go roztrzaskał, niby glinę kruchą. A zaś ów zbrodzień, uwolnion od drzewa hańby — tak mówią — płonieje i śpiewa hymn wiekuisty, nie wiem, w cześć Żywota, czy na cześć Śmierci, bo tak i tak głoszą ci, co te wieści gdzieś z za mórz przynoszą. Podniebna mistrza wyprzedza tęsknota, a takie władztwo rabbi Johanana że gnie się przed nim szyja, zakowana w kołnierz pancerny, więc nie dziw, gdy słabną piersi, okryte purpurą jedwabną... Sieje naokół trwogę, lecz — — — AHOLA. Po twojej nie znać źrenicy, że się mistrza boi: cyprysy szepcą o zmierzchu — — — UCZTA HERODYADY 3! 3 JACHOBOD. ^ Aholal!! AHOLA. — — zabramne, trawą rozszumiałe pola nie dochowują tajemniczych zwierzeń ani całunków rozpalonych — — — JACHOBOD. Nie żeń tych słów sromotnych po cierpliwej ziemi! SALOME. Co to ma znaczyć ? AHOLA. Ani ja się twemi maszczę maściami, ani śmiem widomy, świat niewolący, królewskiej Salomy wszechmożny urok porównywać z bladą piersi mej różą, na której się kładą włosy, zmienione na popielne zgliszcze przy tych północnych łunach twojej fali! Lecz, chociaż serce w płacz ci się rozżali — — — SALOME. Płacz jest słabością pospólstwa... Mów! AHOLA. jak chwast, od razu z łona ci wyplenię to lekkomyślne, dobrotliwe tchnienie wiary twej w złudną przyjaźń Jachobody! Wiedz: jeśli gorzkie dotkną cię zawody, współzawodniczkę posiadłaś nie we mnie, lecz w niej!... Zniszczę, 314 JAN KASPROWICZ SALOME. Bezwstydna! Na piekielne ciemnie! Związać cię każę i osmagać!... Nagą stawię-ć, Aholo, na rynku!... Odwagą chełp się przed tłuszczą obszarpańców! W nnęce przesromięźliwej wyciągaj swe ręce ku prorokowi, niech odsłoni biodra z sierści wielbłądziej — ponoć wielce szczodra jest litość jego — i niechaj odzieje twe nikłe uda!... Czelne są koleje ludzkich rozumów: jakże śmiesz ty córę łączyć książęcą z żebrakiem?... Ponure i złe masz oczy! Nie skry w nich kobiece, ale szatańskie! Wyłupić je zlecę swemu oprawcy i rzucić, jak bryły martwych kul szklanych, ażeby nie lżyły kłamnem widzeniem twej pani!... A tobie, słodka Jachobod, chodząca w żałobie snąć po ostatnich pocałunkach, wdowo po rozhoworach miłosnych, co zmarły w ciemnej alei — — — JACHOBOD. Pani! korne słowo: Na krzyż, przeczuciem rodzący się mgławem w snach bogobojnych mędrców: jeśli prawem rządzisz się bożem, pozwól — — — SALOME. Odejdź!! Karły wasi mędrcowie i wasi prorocy, którzy szukają życiodajnej mocy w miodzie pszczół leśnych i w mięsie szarańczy! Czekaj za progiem!... jachobod zatańczy, gdy na nią skinie Salome! Pokaże czar swego łona, by i nasze zmysły mogły zobaczyć, jakie jej rozbłysły UCZTA HERODYADY 315 białe lilie i w jakim się czarze lubują męże, przez Boga wybrani — waszego Boga!... Odejdź!... JACHOBOD, wychodząc: Pani! pani!... JCrótk<^ chwila milczenia. SCENA PIĄTA. SALOME, AHOLA i AHOLIBA. SALOME, Humiąc łzy: " A!... a!... AHOLIBA. Lzy-ć cieką!... Przecz sie żalić księżnie? AHOLA. Ten panem świata, który znosi mężnie ciosy, zadane od gminu... SALOME. Niech gminna patrzy Ahola w twarz służebnej dziewki — oto zwierciadło!... J^zuca jej srebrne zwierciadło. AHOLA. ^. , , , Słodycz jasnobrewki tak cię rozczula... Niewinna, niewinna, a cłiętnie ściele podołek swej szaty pod stopy wrogów królewskich... AHOLIBA. Bogaty Achis, jej ojciec, faryzeusz przedni. 3l6 JAN KASPROWICZ W takiej ją pysze wychował, że może w obliczu księżnej urągać pokorze i sypać żwirem nazyrejskich bredni w te cudne oczy naszej pani!... Zasic w nas tylko żywię poddanie się woli twojej na wieki i serce nie boli służyć twej świętej, nieśmiertelnej krasie wzorem nubijskich niewiast, choć my, bliźnie siostry, wzięłyśmy w szlachetnej spuściźnie arcykapłański napierśnik: przed arką staje Kaifasz, nasz rodzic!... Mym barkom ciężkim nie będzie żaden trud, jeżeli nasze się słońce przezeń rozweseli... Nie płacz!... SALOME, Humiąc łzy: A!... AHOLIBA. Nie płacz! Albo płacz! Ja nie wiem, skąd takie ognie w twoich łzach: zarzewiem drogich kamieni twoje łzy się palą. Rubin i szafir, udzielony falom przez wiew poranku, wiejący od jutrzni i od błękitu, nie przemawia huczniej krzykiem swych jaśni głębokich od pełni tych rajskich kropel... AHOLA. Włos ci się rozwełni, przyniosę galban i namaszczę... SALOME. Lutnię, lutnię mi podaj!... Dlaczego mi smutnie, kiedy me serce winno bić radośnie w tej jaśminowej i różanej wiośnie ? Jfhola podaje lutnię. UCZTA HERODYADY 317 Dzięki! precz z łzami!... Aholibo! wcześniej przestaję płakać, niśli chcesz!... Tak!... pieśni Salomonowej uczyłaś mnie rada — »ZewIekłam suknię« — — jakżeż to się składa?... Uderza w struny lutni, k^órą jej podała Jlhola. AHOLIBA. "Zewlekłam suknię i czekam i wołam: Zstępuj coprędzej z gór — — — SALOME usiłuje śpiewać: »Wesołam-ci ja, wesołam, jak słońce, patrzące z za chmur; libański szeleści bór, kiedy się zbliża mój miły — — — « Złrywa. Coś mi się dziwnie struny rozstroiły... AHOLA. Uderzasz, widzę, nazbyt silnie... Pęknie! 1 struna lutni tak samo się zlęknie, jak dusza ludzka, gdy bije w nią męka nieokiełzana... AHOLIBA. Pofolguj!... SALOME gwałtownem uderzeniem zrywa strunę lutni. Już pęka! T^zuca lutnię. Na drzazgi z tobą! Trutnia się rozbija. Salome nagle wstaje. Poprawcie mi sploty!... Ściągnij mi suknię!... Ujmij w pas ją złoty, 3l8 JAN KASPROWICZ hyacentami sadzon, ametystem spięty... Jlholiba wykonuje rozkaz. Salome podczas tego: Powiedzcie-ż: cierpieniem wieczystem co jest na świecie? AHOLA. Miłość! AHOLIBA. Miłość!... SALOME. Luba, droga Aliolo i ty, moja siostro, jedyna moja Aholibo!... Chwyta je w uścisk i puszcza. AHOLA. Ostro zawiewa zapacłi rozkwitłych jabłoni... SALOME. Moja się dusza zapachom nie broni, choć najostrzejszym... AHOLIBA. Nie spełniona próba, aż się nie oprze zapachowi śmierci... SALOME. '^ każde się drzewo lichy robak wwierci i rdzeń najtwardszą na próchno rozmiele, jedna-li miłość zostaje, wesele i ból człowieczy, szarpiący zaciekle — jedna-li miłość, »drzewo, które w piekle tkwi korzeniami, a bujną koroną UCZTA HERODYADY sięga niebiosów...« Gazę mi czerwoną zarzuć na piersi, tę w posępne kwiaty, w czarny asfodel dzierganą, przed laty, o których dawno zaginęły słuchy. Jlhola idzie po gazę. SALOME. Domowi memu przyniosły ją duchy, opiekujące się zbożnem ogniskiem moich praszczurów... Dalekiem, czy blizkiem miejsce, skąd wzięta, nie wie nikt... Salome, wasza wszechwładna, miłościwa pani, niejedną chwilę utraciła dla niej *■ i nieodgadła: to tylko wiadome, że już klękały i jeszcze uklękną wieki przed krwawym czarem tego zwoja... AHOLA, zarzuciwszy jej gazę na piersi:] Jakźeś ty piękną, przyjaciółko moja, jakżeś ty piękną, jak piękną! AHOLIBA. A trwanie twoje jest, jak śmierć, na zawsze coraz straszniejsze i krwawsze... SCENA SZÓSTA. SALOME. AHOLA i AHOLIBA. SALOME. Jestem gotowa... Mogłabym, prawdziwie, zasiąść do uczty weselnej... W^ tem szkliwie złota i sardu, jasnych chryzolitów i onychinów, jeziornych błękitów szafirowego kamienia, topazu 3'9 320 JAN KASPROWICZ i szmaragdowych iskier pójść odrazu choćby — do ślubu... A!... widzisz, za pasem nie mam sztyletu... Zapominasz czasem, czego mi trzeba. Aholiba przynosi jej sztylet. AHOLA. Zali masz na myśli mordować kogo przy uczcie dzisiejszej ? SALOME. Czaru biesiady broń ta nie umniejszy... Uczta daleko... oby tylko przyśli rzymscy posłowie... Wieczorem... Przygląda się sztyletowi. Przedrogą jest mi ta piękna ozdoba... Nie mogą oczy się moje napatrzeć!... Pamiątka po mym rodzicu... Dał mi go — — — AHOLA. Bez szczątka krwawiących jelit? Wszakże tym on nożem zakłuł rzymskiego pretora?... SALOME. Tak, bożem zakłuł go prawem... Z zazdrości... AHOLA. Twa matka stała się potem małżonką Heroda — — ? SALOME. Za moim wówczas stryjem poszła młoda matka Salomy — — UCZTA HERODYADY 32 1 AHOLIBA. — — wspaniałej, na świadka wyzywającej przestworne żywioły, że, jak ten sztylet, drogocenny, goły, wyjęty z pochew, był zabójcą serca miłującego, tak ona uśmierca, tak nieohybną swą przemocą kruszy wszelaki opór, stawiany jej duszy w godzinie buntu... Staniesz przed ojczymem na jego uczcie, otoczonej dymem nardu i mirrhy, jak Astoreth!... AHOLA. _. , , Cicho!... Bo cię usłyszy czyhające licho cnót nazyrejskich. .. SALOME. Jdz po kwiaty świeże, idź do ogrodu, Aholo! Odzieżę w żywy przystroję bez i niech lilije, łasząc się ku mnie, całują mą szyję i moje plecy... Idź!... Jlhola wychodzi. SCENA SIÓDMA. SALOME. AHOLIBA. SALOME. Cieszę się wielce, że mogę patrzeć w źrenice czcicielce fenickiej Pani... AHOLIBA. ^, , Od ciebie jedynie, twoją ukrytą zwiedzając świątynię, czcić się uczyłam jej rozkoszną władzę. KASPROWICZ. DZIEŁA VI. 2 1 3^2 JAN KASPROWICZ SALOME. Zawrzyj pieczęcią swe usta. AHOLIBA. ^,. , j Nie zdradzę uszom żydowskim tej świętej ofiary, którą sprawujesz z kadzielnicą w ręce przed jej ołtarzem... Gotowi w podzięce ukamienować i twą sługę... Stary jest nasz Jeliowa, lecz jędrny, gdy trzeba podżegać tłuszczę przeciw tym, co chleba bogomodlnego mu skąpią, lub mają odwagę w sobie, aby, wbrew zwyczajom judzkiej parafii, cześć, należną Jemu, nieść innym mocom. SALOME. ^ ,. Zapobiegną złemu idące lata... Zbliżają się chwile, gdzie w uroczystej niepodzielnej sile woń swą i jasność rozleje na ziemię boska Mylitta... Tu, w Jeruzalemie, rozsuwać będą kościelną zasłonę, ażeby ludzkie powieki, zdumione, martwiały, zadnie obejmując zjawę jej światowładnej nagości... AHOLIBA. vr- , T • • Nie! Twojej, twojej, Salome! Bo czyż się ustroi bóstwo fenickie w takie czary krwawe, jak młodość lic twych, i w taką Gehennę zabójczych źrenic ? Nieznane, bezdenne głębie bajecznych oceanów niczem przy ich topieli!... Przed twojem obliczem korzyć się będzie tajń życia... W tę płytę spojrzyj srebrzystą — Podaje lustro. UCZTA HERODYADY 323 Widziałaś-li kiedy cud sobie równy?... Wszystkich bóstw czeredy, które w świat spieszą, żywota niesyte, zmilkną i zgasną, ty jedna, jak słońce, ogarniesz wokół wszystkie ziemi końce światłem i krzykiem, ty jedna przez wieki jaśnieć i wołać będzie?z w czas daleki, w czas nieskończony: Otom ja, Salome!... SALOME. Otom ja świętej kapłanka Astarty! Otom ja znakiem wiekuistej warty nad tem, co tajne, i tem, co widome, nad tem, co wznosi i gnębi! Pierś ma, jak białość gołębi, zawisłych nad głębinami, w błękitach, których nie plami śmiertelna zmaza obłoku... Płomień w mem oku odległe zapala miasta, w przestrzenny bezmiar wyrasta, ciemną rozlewa się łuną... Wszystkie kościoły runą, zapadną wszystkie się wieże, których zazdrosny duch człowieka strzeże w przemijających snach: Ponad ludzkiemi głowy stanieli, z kości słoniowej zbudowan, żądzy mej gmach! O me ramiona! me biodra! O wargo moja, w pocałunkach szczodra, szerząca rozkosz i strach! Ku głębiom przepastnym lecę, ku szczytom, ukrytym w mgłach — Ty miej mnie w swojej opiece, ty i twa bliźnia siostra Kithereja! Wzmaga się moja nadzieja 324 JAN KASPROWICZ i rozpacz samotna rośnie — o wichrach marzę i wiośnie, o gromach, co biją w ciemnie, o gwiazdach, zrodzonych przezemnie, o ziemiach, umarłych z mej woli — — — SCENA ÓSMA. SALOME. AHOLIBA. AHOLA. CHÓR. RABBI jO- HANAN. AHOLA wraca z pękiem świeżych k^iafów: 0 pani, przebacz twej wiernej Aholi to opóźnienie... Słyszałam zdaleka szum, jakby wielka toczyła się rzeka — pobiegłam w miasto: ciżba tutaj spieszy z groźbą i klątwą, a na przedzie rzeszy on z krzyżem w dłoni — — — AHOLIBA przerażona: O — — Jahwe! litości!... SALOME. 1 najgroźniejszych nie lękam się gości... Nie bądź tchórzliwa, Aholibo!... Do Jlholi, obojętnie, spokojnie. Jaki on ? Mów-że . . . AHOLA. Rabbi Johanan! złe znaki! Idzie na pałac... Do czerni wygłasza słowa, od których — - — — SALOME. Nic mnie nie przestrasza. UCZTA HERODYADY AHOLA. Przy nim Jachobod — — — SALOME. Kazałam tej suce u drzwi warować... AHOLIBA /. w. Do studni się rzucę — - — Jakie nas losy czekają, nikt nie wie... SALOME pogardliwie: Szerzą się słuchy, że kiedyś na drzewie ma się powiesić — podobno oliwnem — jakowyś zdrajca. Nic mi nie jest dziwnem — : Idź! niech się w tobie spełnią ludu wieści... A z Jachobodą — — — AHOLA. Twe służby bezcześci córka Achisa wraz z nazyrejskiemi białogłowami: pełzną tu po ziemi, jak płazy, Marya, matka Jakóbowa, Marta, Joanna, Abigail i owa znana z Magdali — — ^ SALOME. Kapłanka Mvlitty — AHOLA. Tak, ale dzisiaj należy do świty tego — — — proroka! Przybrała włosienie i nazyrejskim sposobem swe grzeszne biczuje plecy... AHOLIBA nie ochłonąwszy z przestrachu: Któż zgadnie — — — 3^5 326 JAN KASPROWICZ SALOME. Ucjeszne to widowisko! — — niech ją trąd — — — ! Gwar za sceną. GŁOS ZA SCENĄ, wydobywający się z pośród gwaru: ^''yplenię kąkól z pszenicy — mówi Pan — — — INNY GŁOS. ^ ,. Dosc manny tej naród judzki kalającej plamy — — — Ahola i AhoUha przerażone uciekają- Została Salome. CHÓR zjawia się na tarasie, u wejścia do ginecaeum. Ścieżki prostujesz, po nich kroczyć będzie Król, co od wieków obiecał swe przyjście — : Niepłonne, zbawcze niesie nam orędzie, Lilie mu ścielmy i palmowe liście!... T^abhi Johanan wstępuje w tłumie swych uczni na taras Herodowego pałacu. SCENA DZIEWIĄTA. SALOME. RABBI JOHANAN. GŁOSY Z TŁUMU. SALOME. Pragnienie moje w dom cię nasz przywiodło — tobie ja, mistrzu, to rzucam... Weź godło wiosny, kwitnącej w mem sercu!... J^zuca pęk k^^iatów pod stopy T^abbi Johanana. RABBI JOHANAN. ,, „ , Na Boga! Dziewczyno, nie grzesz!... Nie tędy ma droga!... UCZTA HERODYADY 327 Gdzież wiarołomna, małżeńskiej łożnice srom i skalanie?... GŁOS Z TŁUMU. Ukryła swe lice w jedwabnych fałdach Herodowej szaty... Boi się ciebie, jak i on, co kąty rzymskie pochlebstwem oślinią... INNY GŁOS. Niech leży! Niech w swoich zbrodniach zgnije! INNY GŁOS. Od macierzy nie lepszy płód masz przed sobą!... O panie, przeklnij tę dziewkę! INNY GŁOS. Niech przed sądem stanie ta ofiarniczka Astarty... INNY GŁOS. My wiemy — — mówi już o tem cały gród, co niemy był dotąd z trwogi: za hebrońską bramę chodzi ta ścierka!... Przeklnij dom, gdzie same gnieżdżą się mioty piekielne... GŁOS Z TŁUMU. Ahola i Aholiba — — — SALOME. Precz uciekły z pola arcykapłanów waszych latorośle — — — 328 JAN KASPROWICZ GŁOS Z TŁUMU. Ty tylko jedna masz czoło wyniośle chełpić się twoim bezwstydem — — RABBI JOHANAN do Salomy. Azali prawdę ci mówią, dziewczyno?... SALOME. Od drwali i od przekupniów bierz wskazówki, nizki uwodzicielu mych sług!... Klnij mnie!... Blizki, mówisz, dzień pomsty, więc mnie klnij, ty — młody, rzeźki kochanku mojej Jachobody! — — — TŁUM. Ukamienować wszetecznicę!... Zgroza!... RABBI JOHANAN spokojnie. Milczcie!... Nie kręcić na bliźnich powroza tym, którzy nie są bez winy... Ja-ć tobie Mogę-li mówić: » przestań grzeszyć «. W żłobie już się narodził Ten, co nad grzesznymi sprawować będzie swe sądy — olbrzymi, ale łagodny — — — SALOME do Jachobody. Pozostaniesz ze mną, ze mną, Jachobod!... Ja-ć każę!... JACHOBOD. _ , .„. . Nie! w ciemną i niezbadaną pójdę dal — z nim razem. RABBI JOHANAN do Jachobody, z naciskiem. W jasną, bez końca, której bramy święte śmierć nam otwiera... Dzieło rozpoczęte!!... UCZTA HERODYADY 329 Dusza niech będzie posłuszną! Rozkazem jest twojej pani, byś została, przeto zostań!... T>o Salomy. A tobie powiadam: kobieto, nie grzesz!... Zwrócon k^ drzwiom, prozcadzącym do komnat Tierodyady. Ty zasię, wiarołomna żono, coś się zamknęła przed prawdą, swe łono otwórz dla wiewu od porannej zorzy dnia jutrzejszego!... GŁOS Z TŁUMU. Wiew boży!... wiew boży!... T{ahbi Johanan k'^ruje się k^ wyjściu, za nim CHÓR. Ścieżki prostujesz, po nicłi kroczyć będzie Król, co od wieków obiecał swe przyjście — - — Znikajcf. SCENA DZIESIĄTA. CHÓR. JACHOBOD. SALOME. Gwar i szum oddalającej się ciżby. Z.a sceną CHÓR. — — Niepłonne, zbawcze niesie nam orędzie, lilie mu ścielmy i palmowe liście... Jachobod wzrokiem, pełnym tęsknoty, łowi ostatnie echa za- mierającego hymnu. l^ekki powiew wiatru porusza przez chwilę liśćmi drzew, przynosząc z ogrodu Woń k:wiat&w. 330 JAN KASPROWICZ Salome milczy, Jakby chciała zapanować nad wypadkami — w błyskawicznym momencie poddaje się jednak gwałtownemu wybuchowi. SCENA JEDENASTA. SALOME. JACHOBOD. SALOME rzuca się na Jachobod, chcąc jej zedrzeć suknię z ramion. Pokaż-że! pokaż!.,. Niechże ja zobaczę, ozem go umiałaś przywabić!... Precz!!! Usta JACHOBOD odpycha ją. niechaj ci zamknie srom!... SALOME. A twa rozpusta niech tryumfuje!... Chytro-mądrzy gracze: Tamten pogardził suknią z złotogłowiu, a ta — w włosieniu! zapięta!... Na zdrowiu odbije wam się ta skromność... A może dla oczu ludzkich chodzicie w pokorze, naśladujący przedmiejskie hołysze, aby tem większą swojej chutnej pysze zgotować rozkosz, zmyliwszy pogonie podejrzliwości motłochu?... Niech płonie ogień ofiarny w podziemiach!... Rozumie: trudno byłoby zbudzić podziw w tłumie, że się jest Pańskim, natchnionym wybrańcem, którego Jahwe postawił nad szańcem, oddzielającym winę od wydętej, krzykliwej cnoty... Dziś między panięty ten zezowaty obyczaj : w południe skóra wielbłądzia, przepasana cudnie UCZTA HERODYADY 331 szarym powrozem, skręconym z konopi, a zaś wieczorem nikt nas nie wytropi, na jakich puchach z przymrużoną legnie powieką wasza lubieżność... JACHOBOD. Nie zegnie, chociaż mnie bije twoja pięść... SALOME. Wiem: nikła, łabędzia szyja niedarmo przywykła i dźwigać na sobie to żylaste ramię, które wygraża mej matce. Nie kłamię: Gotowa-m przysiądz, że w górze ją trzyma, tę dłoń grożącą, zazdrość o ojczyma — — Sama widziałam cień Herodyady, jak się od strony ślizgał, gdzie on, blady z nadmiernych wzruszeń, stał i w chłodzie liści ogrodnych ważył, gdzie większe korzyści: w chwytaniu resztek Herodowej strawy, na złotej misie podanej, czy w krwawej, poklasku pełnej, buntowniczej chwili, kiedy się dusza nad siebie wysili i miłość wyrwie rozpacznie... rozpacznie! K'temu drugiemu przechylił swą szalę, bo mu się zdaje, że wieki wspaniale żyć będzie swojem zwycięstwem!... Nim zacznie umierać z sławy, ból go ludzki szarpie, ból wyrzeczenia, więc się mści... Jak harpie, zdążają za nim z swych paznogci ostrzem zdeptana duma i wstyd jadowity... By się ukoić, szuka Sulamity — tyś mu zajrzała do oczu! Snąć prostszem jest to od drogi tej, która przez życie idzie ku śmierci... Co?!... Milczysz?... ty!... Skrycie, jak wąż się kładłaś u mych pięt i, wzrokiem 332 JAN KASPROWICZ uśpiwszy zdradnym mą czujność, w głębokiem pełzłaś milczeniu ku niemu!... Odpowiedz: do jakiej wiódł cię kryjówki ? JACHOBOD. Manowiec słów twych tak strasznie błędny i tak smutny i tak zarazem srogi i okrutny, że dusza moja wyjść z niego nie zdoła. Cierniami ranisz jej skronie dokoła, wzrok jej wykłuwasz płonącą pociiodnią, na ścieżkę piętrzysz jej zbrodnię za zbrodnią, że tak omackiem krocząc i bez siły, wciąż się potyka o ten stos przegniły twego bluźnierstwa. Ale cłtoć tak biedną i tak bezradną jest ma dusza, jedną widzi w szaleństwie twojem prawdę: Pani! kłamiesz, jak — tamte!... SALOME. Niech kłamię!... Ja nie wiem — prawda czy kłamstwo pali mnie zarzewiem: niech pali prawda! mogę umrzeć dla niej! Niech piecze kłamstwo! paść od niego mogę! Tylko mi wyznaj: czem zaścielasz drogę, jakie mu kwiaty rzucasz u przedsionka twojej komory — — — ? JACHOBOD. Przestań!... On w tym domu cierpieć mi kazał, więc chociaż od sromu^ konam, znieść muszę... SALOME. — — — powiedz: jakie gronka na stół mu kładziesz, by ochłodzić wargi ? Z winnic Engaddi, czy te, które targi UCZTA HERODYADY 333 dają cypryjskie?... Gdy wstaje znużony, z łoża miłości, mów, jakie przesłony zaciągasz nad nim, by mu ranne jutrznie, przeciskające się do komnat łiucznie i przenatrętnie, nie spłoszyły z lica słodkiej bladości?... a może dziewica nazyrejskiego zakonu w zwyczaje swych wyznań czułych raczy wciągać gaje i szum potoków?... Może, jak dryada grecka, przed faunem swoje lilie składa w ostępach puszczy?... Lub w jaskiniach glaźnych, na ścieli z jodeł i świerków?... Wyraźnych dosyć jest poszlak, że w libańskie skały chodziłaś za nim, a usta kłamały, jakoby w dom cię rodzicielski wiodły niepowstrzymane tęsknoty... JACHOBOD. Przepodły tok twoich obelg — — — Panie! połóż rękę na te me usta, aby, chłonąc mękę ponadmiar gorzką, nie przeczyły wieści, nad Genezaret zrodzonej, iż trzeba kamienującym nas użyczyć chleba — - — — Szatan ich dusze niewinne bezcześci, a oni sami nie wiedzą, co czynią... SALOME. Wiem: Szatan krąży nad bożą świątynią — nawet jakiegoś proroka na ganku stawił kościelnym i świat mu w poranku odkrył słonecznym — — słyszałam-ci o tem. — Ale nie moje słowa biją młotem obelg, lecz twoje są lżeniem i wzgardą — — Słuchaj, Jachobod: Duszę kryjesz hardą i odpowiadasz mi z łaski, a przecie poszłabym za nim — — — — — 334 JAN KASPROWICZ JACHOBOD. Idź za nim!... SALOME. Na świecie niema dziś dla mnie odróżnienia łoża purpurowego od głazu, bezdroża od prostycłi, bitych gościńców... Do matni poszłabym za nim, gdyby chciał... Ostatni, brudny zaułek wstrętu mi nie sprawi, chociaż do komnat nawykłam przestrzennych, do marmurowych posadzek i sennych fontan różanych... Ale coraz krwawiej szarpie mnie chłodem!... Odesłał mi wczora kosztowny chiton, a dziś, kiedy chora z szału, pod stopy rzuciłam mu zioła świeżo rozkwitłe, nie nachylił czoła, aby je podnieść, a tylko, gdzie matka — pytał się — moja i, zda się, z ukradka spojrzał na ciebie... Kocha cię?... JACHOBOD. Tak! kocha, albowiem treścią jego prawd jest miłość!... SALOME. Kocha cię! kocha!... Zabójcza opiłość słodkiego słowa!... A dla mnie — — macocha nie będzie sroższą córce, urodzonej z współzawodniczki, niźli losu szpony, które się wgryzły w me serce!... Zaiste!! 1 ty go kochasz — — ?!... JACHOBOD. Kocham! W promieniste wiedzie mnie kraje... UCZTA HERODYADY 335 SALOME. 1 z takim spokojem śmiesz się tern chełpić przed obliczem mojem? Śmiesz tak otwarcie wyznawać przed księżną, która cię zmiażdży swą ręką potężną, jeżeli zechce?... JACHOBOD. Płonne groźby!... Niema takiej przemocy, któraby, obiema schwyciwszy dłońmi rdzeń mojego wnętrza, mogła ją wyrwać... Rdzeń to przenajświętsza, będzie nim żyła na wieki, na wieki, reszta niech ginie!... SALOME. Zuchwałaś! JACHOBOD. Daleki duch mój od ziemskiej zuchwałości! Za to blizki jest wiary, twardej, jak opoka, że, pospieszając śladami proroka, stanie oczyszczon — o święta objato! — u wrót przybytku, gdzie się wypełniła wielka przedwiecznej obietnicy siła... SALOME. przemawiasz do mnie językiem kuglarzy, wędrownych magów i wróżek... Na twarzy która przed chwilą była jak umarła, taki masz ogień, jak gdyby cię żarła nieugaszona, głośna chuć! Stłum w sobie ten krzyk złowróżbny, w świetlistej ozdobie płynący w przestrzeń, co winna się ku mnie nachylić z swoją jasnością... Zbyt dumnie spoglądasz na sv/ą władczynię! Rozkoszą 336 JAN KASPROWICZ byłoby zgiąć cię, lecz wargi me proszą: rzuć go, Jachobod, rzuć!... Uwolnij drogę dla mnie — — — na klęczkach — — — Pada przed nią na kplana. JACHOBOD. Nie mogę — — — SALOME. — błagam cię, moja Jachobod!... JACHOBOD, podnosząc ją. Salome! biedna Salome, wstań!... To, co znikome w nas, niech umiera!... Miejsca nie zabraknie w jego orszaku dla duszy, co łaknie wieczystej strawy miłości — — My razem — SALOME, otrząsnąwszy się. Ja — dzielić z tobą — miłość — — ja?!!! JACHOBOD. Rozkazem świętym nie gardźmy: według jego słowa najlichsza sługa i można królowa jednakie prawo mają do miłości, tej, w której duszne wybawienie gości... Z drogi-ć nie zejdę!... Chodź ze mną! Zwycięża miłość-li moja, bo nie zna oręża, którym szermuje ludzka krew... SALOME. Nie! moja, moja jest panią!... Niezgięta jej zbroja! Zmaga ustami, które schną od żądzy nieugaszonej; u serca wrzeciądzy UCZTA HERODYADY 337 wiesza się cała, aż jej krew namiętna rozgra się w straszne, życioburcze tętna, aże przepali rygle i zapory, które jej stawia świat, w hamulcach skory. Białość i jędrność jej biodra i łona oto jej przemoc nieprzezwyciężona... Moja-to, moja miłość łamie, kruszy wszystko, cokolwiek śmie urągać duszy jej ognia... JACHOBOD. Grzeszna, przeminie — — — SALOME. Trwać będzie na wieki wieków żarne jej orędzie, albowiem zazdrość syci ją, a w dłoni ostry ma sztylet!... Masz go!... Dobywa sztyletu i przebija nim białą Jachobod, Niech obroni twoja cię miłość, a twa śmierć niech zwabi twego proroka, by cię zwolił — — - — JACHOBOD, konając. Rabbi!... Umiera. Rabbi! SALOME woła. Ahola! chodźcie-ż tu! Ahoia i Aholiba! Tchórze, coście z pola uciekły przed nim, panią w poniewierce pozostawiwszy!... Patrzcie! Ja mu serce wydarłam z wnętrza!... Ahola — — — !!! Przybiegają. KASPROWICZ. OZIEU JTYPATER za odchodzącymi, A przypominam i raz jeszcze proszę, byście zaszczycić raczyli dom mój dziś wieczór... Uroczystej chwili KAJFASZ. Nie pominiemy. ACHIS. O córko moja! o córko! Ach!... Wychodzi za mężami J(ady. Wchodzi Salome. SCENA SIÓDMA. HEROD ANTYPATER. SALOME. SALOME. Miłościwy panie! Za późno widać, przychodzę na harce sprawiedliwości... Rozeszli się starce, nie pogrążywszy Salomy w otchłanie świętego gniewu... ANTYPATER. Nie skończona sprawa — SALOME. Czuję po głosie, widzę, że obława na moją duszę gra i w tobie. Świata, którego pełną była ta komnata, ja-ć się bynajmniej nie lękam... Nie! Karły! Lecz ciebie, królu — — — 390 JAN KASPROWICZ ANTYPATER. Świat to jest umarły, a jednak żyje i, mówię otwarcie, daje nam ulgę — SALOME. 1 dobre oparcie dla naszej skruchy... ANTYPATER. Dziewczyno, któż ciebie uczył zdobywać to, co człowiek grzebie w swem najtajniejszem wnętrzu? SALOME. — — Miłość!. Wchodzi Herold. SCENA ÓSMA. ANTYPATER. SALOME. HEROLD. NACZELNIK STRAŻY. HEROLD. Królu! Naczelnik straży! ANTYPATER. Niech wejdzie... Herold znika. ANTYPATER. Jak w ulu gwarno dziś tutaj — — - — UCZTA HERODYADY 39 J SALOME. Jak w ulu, gdy wraża wciska się chmura pszczela i znieważa, zagryza — matkę... Wchodzi INaczelnik straży. ANTYPATER. Rozkaz wykonany? NACZELNIK STRAŻY. Tak, miłościwy panie! Na swe łany, głazem porosłe, szedł, otoczon rojem uczniów. Cłiwycono go przy bramie. ANTYPATER. Z mojem licz się życzeniem: zlecam najwyraźniej, by Zachary i syn nie doznał w kaźni żadnego szwanku... Ale niechaj straże pilnie go strzegą... J\Jacxelnik straży wychodzi. SCENA DZIEWIĄTA. SALOME. ANTYPATER. SALOME. Uwięzion?!... ANTYPATER. W nadmiarze swej zuchwałości znalezie przyczynę kary... Czy żal ci?... SALOME. — — Nie wiem... 392 JAN KASPROWICZ ANTYPATER. twe słowo?... Kochasz?... SALOME. Nie wiem. ANTYPATER. SALOME. ANTYPATER. Mistrz Johanaan w sercu-ć!... To jedyne Kochasz? Kogo? SALOME śmieje się szyderczo. Haha!!! ANTYPATER. Mnogo miałem na ustach goryczy, gdym słudze kazał cię wołać... a teraz — — — SALOME. Obudzę może twą duszę, jeżeli popadła w sen na mój widok... Laj-że, łaj! Zwierciadła, którem mi wnętrze me pokażesz, mogę wielce się zlęknąć i — poprawić... Trwogę czuję nie małą... ANTYPATER. Jesteś tego domu — — !! SALOME. Czyżby — nieszczęściem?... Nie wyjaw nikomu podobnej myśli! nie jest twą!... Już matka rzekła to samo... ANTYPATER. ^ „ . , Zmilknij! bo na świadka przyzywam Boga — — UCZTA HERODYADY 393 SALOME. Jakiego?... Jowisza, z którym się słowo zaklęć stowarzysza, gdyś w gronie Rzymian, czy też Adonaja, który na wargach twoich gniew rozbraja arcykapłanów?... Ten i tamten siłę posiadł jednaką... ANTYPATER. Zaprzestań!... Opiłe masz jeszcze usta krwią!... Idź! Idź!... Spokoju szukaj w ogrodzie... Rzymianie się zbiorą dzisiaj na ucztę... Masz im tańczyć... SALOME. Chorą jestem i słabą... ANTYPATER. A widzę cię w stroju, w sam raz dobranym, jak gdybyś do stołu miała w tej chwili siąść i błysnąć kołu mych biesiadników, niby cud!... SALOME. Biesiadę mam dziś od rana taką, że się kładę cieniem na świat wasz... z hulania. ANTYPATER. Straszliwa jesteś, a piękna!... Zabójcze dwa dziwa są twoje oczy... SALOME. Me oczy to dwie otchłanie w omroczy. 394 i^^ KASPROWICZ ogniem ziejące w dal... Kto zajrzał do ich czeluści, tego już z rąk swych nie puści i ból i rozkosz i żal... Tak rzekł mi śpiewak-lutnista i, w złoty bijąc tetrachord, nucił pieśń — tęsknoty... ANTYPATER rzuca się J^m niej. Rozkosz! ach, rozkosz! Salome, pozwól mi zajrzeć w ich głąb, choćby mnie potem rozszarpał ból!... SALOME. Panie i królu i ojcze!... W zatargi nie wchodź-że z niebem i na grzeszne wargi nałóż wędzidło, a jeśli potrzeba, to i na serce!... ANTYPATER. Czem dla mnie dziś nieba! Patrzę w twe oczy i mózg mi się mąci! SALOA/IE odpycha go. Odstąp od — córki, bo cię w pył roztrąci gniew twego Boga!... ANTYPATER. Patrzę w oczy twoje i gniewów bożych już się dziś nie boję!... SALOME. Ani kapłanów?... ANTYPATER. Dam im świecznik nowy lub nowe urim i tummim... UCZTA HERODYADY 395 SALOME. Ni głowy twego proroka, coć przerasta — duszę? ANTYPATER. Nie szydź, Salome! Nie szydź!... Ja go zmuszę, ażeby milczał... SALOME. Więzienne wierzeje głos jego wyprze i falą zaleje straszną twe — życie!... ANTYPATER. Nie! dobędę miecza i niecłiaj dola rozstrzyga się człecza — On lub ja!... Słuchaj!... SALOME. Słucłiam i zdumiona jestem nad wyraz, iżeś z swego łona uczynił nagle wywierzysko piekła, z którego bije żarów fala wściekła i, matce mojej wypaliwszy oczy, pragnie pogrążyć Salome... Nie stoczy serce się moje w tę otchłań... ANTYPATER. Salome! Żalić nie było dawno już widome, że między duszą moją, a pomiędzy Herodyadą stanęła potęga, której twej matki wszechmoc nie dosięga — wszechmoc, przy tobie podobna do nędzy? Czy nie widziałaś, że ty jesteś władzą, ku której wszystkie zmysły mnie prowadzą? 396 JAN KASPROWICZ SALOME. Możem widziała i — — — ANTYPATER. — jedno jedyne rzeknij mi słowo: »kocham!« SALOME. Królu! ANTYPATER. Zginę, czy zapanuję ponad własną zgubą, nie dbam już o to! precz z wszelką rachubą! Bylebym tylko zamknął cię w ramiona — ! W twoim uścisku niech me życie skona!... SALOME. Królu! szalejesz! ANTYPATER. ] ty szalej ze mną! Nad łożem twojem noc rozepnę ciemną, połyskującą gwiazdami, w otchłani, w której ty można, przekrólewska pani, ponad żywioły wyrastasz i światem swym niezmożonym władniesz majestatem! Pod stopy twoje rzucę ci mą trwogę i mą nadzieję — — — chodź!... Słodka!... SALOME uciekając. Nie mogę!!. ZASŁONA. AKT TRZECI. Sala Jadalna w pałacu Heroda Antypatra. Zirządzenie rzymskie. Wielki taras, wychodzący na ogród, w którym odbywa się SCENA P1ER\(^SZA. DRYADY (SZELEST DRZEW). SZEPT POWIEWU. SZELEST DRZEW. Powiew zawiewa cichy — — — Hej powiewie, skądże przychodzisz k'nam? SZEPT PO^^EWU. Zdała od zorzy zachodniej, od słońca złocistych bram — — — SZELEST DRZEW. Dzięki ci, dzięki, powiewie, za ten rzeźwiący chłód! Rozkosz budzący w drzewie, skąd go przynosisz, skąd? SZEPT POWIEWU. Od morza go niosę, od morza, w którem zagasła zorza, 398 JAN KASPROWICZ od tych grobowych wrót, poza któremi zagasło słońce... SZELEST DRZEW. Nic mów nam, wiewie, o grobie, o życiu nam mów! Albo o słodkim śnie — trzeba nam słodkich snów... SZEPT POWIEWU. Do snu-m ukołysał znużoną głowę Pielgrzyma nad brzegiem wielkiego jeziora — Ostatnie wyszeptał modlitwy i usnął z Swymi rybitwy i śpi... Zawierzył wiernemu słudze: jutro Go rano obudzę — droga jest przed Nim daleka — jutro, gdy dojmie Mu spieka, sługa ku Niemu zawionie, białe ochłodzi Mu skronie, jasny rozwieje Mu włos. JEDNO Z DRZEW. Listek mi słońce spaliło — — strąć go, powiewie, strąć — — zabierz ten listek czerwony — — SZEPT POWIEWU. Słabo się trzyma twój liść — — Opada listek z drzewa. Czas iść!... UCZTA HERODYADY 399 INNE Z DRZE\^. Do mej się przytul korony — — — SZEPT PO\CnEWU. w dalekie spieszno mi strony — — INNE Z DRZEW. Do mego przytul się pnia — — Patrz, jąkam wiotka — SZEPT POWIEWU Mcfc się Jo drzewa. O moja pinio słodka! INNE Z DRZEW. Na mojej spocznij gałęzi — — miękką pod głowę masz kiść — — SZEPT POWIEWU. Czas iść!... INNE Z DRZEW. Nie kocham skwarnego dnia, lecz ciebie kocham, powiewie, rozkosz budzący w drzewie — ciebie i promień miesiąca... SZEPT POWIEWU. Spieszę, spieszę, spieszę — — -! SZELEST DRZEW. Spieszy i trawy roztrąca lekkością swoich stóp — — SZEPT POWIEWU. Nad cichy spieszę grób — — Na wzgórze śmierci spieszę — — 400 JAN KASPROWICZ JEDNO Z DRZEW. Tam rzesze, tam tłum, tam świat o ciszy nie wie — — SZELEST DRZEW. - — Czy cię nasz szept nie uwięzi? — Uciekasz, cichy powiewie? — Rozkosz budzący w drzewie, zabierasz z sobą nasz szum — nasz szum — nasz szum — — — Chwila ciszy. SCENA DRUGA. DUSZA WYGNANA Z RAJU. DUSZA WYGNANA Z RAJU. O Raju! O szczęścia dalekie wspomnienie! O życie przepadłych dni — Życie miłości i chwały! Tęsknota moja śni, tęsknota moja rwie się do ruczaju, nad którym Anioł przechadzał się biały i skrzydły zgarniał srebrnemi oddechy rozkwitłej ziemi i szelest zielonych drzew i drżenie rozfalowanych fal i światła słoneczny śpiew — święte hejnały, wypełniające dal. UCZTA HERODYADY 40 J i składał je u wrót mojej niewinnej rozkoszy... O Raju! Czemu przebrzmiały na zawsze chwile radosne, kiedy wsłuchana w przenieustanną wiosnę, w cichy, szeptliwy zew, płynący ku mnie od morza, klękałam, dziewka boża, i dzięki wznosiłam do Pana... A wilk, baranek i lew i wszelki stworzenia płód do mych się łasił stóp i z tchnieniem m.ych tchnień słodki rozhowor wiódł o snach, które płoszy ten skwarny, ten grzeszny dzień, ta krew i grób... Czemuś dopuścił, o Panie, iżby przypełzał gad i drzewa mojego pień zdradnymi owinął kręgami ? Spożyłam owoc wzbroniony — ból padł na moje kochanie i żal — — w mrok mi się zasnuł świat... W obce nas wygnał strony Twój Anioł rozogniony — za nami poszedł Twój gniew! 1 już tysiące lat wzrasta ten gorzki siew, który z Twej ręki padł! «»8PIIOWIC2. DZiet* »i. 26 402 JAN KASPROWICZ Lat już tysiące w mojem wnętrzu trwa świadomość Dobra i Zła — Wiem: Dobro jest rajskim snem, a Zło jest jawą ślepą i krwawą, do której człek się przyłożył, która go karmi swym tchem... Czemuś mnie stworzył?!!... Znika. Wchodzą do Iriclinium: SCENA TRZECIA. SALOME. AHOLA i AHOLIBA. SALOME rozgląda się po triclinium. A co?!... Wiedziałam! Rzymskim obyczajem gościć będziemy Rzymian, co nad krajem judzkim z toporem stoją, lecz są dbali o wszelki pozór, by ciężar ich stali nie wydał nam się zbyt gorzkim... ))Hołoto!« radziby krzyknąć nam za nasze złoto i za nasz pokłon, lecz, dworni i składni, krzyczą-li w wnętrzu: ))Na kolana padnij !« Głośno zaś prawią: ))Nie będzie za wiele tysiąc dziękczynień wam, obywatele, za waszą wierność dla cezara!. ..« Gościom płaci za dworność ojczym mój dwornością. Nie chce, ażeby tam, w stolicy świata, gdzie senatorska toga kurz zamiata z gładkich marmurów, wieść oblazła ziemię gadem syczącym, iż w Jeruzalemie siedzą-li sami barbarzyńcy — — — UCZTA HERODYADY 403 AHOLIBA rozglądając się po sali. Róże, przecudne róże rozsiał na purpurze, okrywającej kamienne łożnice!... AHOLA. Opowiadają, że białe dziewice, w wieńcach różanych, a bez szat, z rozkoszą w górę kielichy, pełne wina, wznoszą na ucztach Rzymian... SALOME. 1 ty, widzę, chętnie jęłabyś szaleć w rozszalałem tętnie uciech, wśród których niejedna Rzymianka ujrzała przyczyn dosyć, by — kochanka albo i męża mściwym przebić nożem... AHOLIBA. Prawo żydowskie, co prawem jest bożem — tak nas uczono od chwili porannej naszego życia — — — SALOME. Lecz wam, moje panny, do śmiechu z prawem żydowskiem — — — AHOLA. Do śmiechu lub nie, to jedno, gdy, pamiętni grzechu, nasi ojcowie raczejby nam mary przygotowali — — — SALOME. Dziś obyczaj stary lekce jest wazon i u ojców — — 26* 404 JAN KASPROWICZ AHOLIBA. Już-ci — — Wszak król dziś ciebie do uczty przypuści, a jest wiadomo, że nie rad obraża Zakon w obliczu kapłanów — — — SALOME. Zapewne wprzód się ich pytał, czy może królewnę pokazać posłom... 1 ci od ołtarza kiwnęli głową... Lecz ja na ich grzędę sfrunąć nie sfrunę!... tańczyć im nie będę! Nie chcę, ażeby, zgrzeszywszy przezemnie, biedne ich dusze zestąpiły w ciemnie żydowskich piekieł... 1 tak już bez liku ściągną na siebie przewin... O świeczniku — widzę, że również zapomnieć raczono — — Słuchaj, Aholo! Nie pęka ci łono, że arcykapłan Kaifasz, mocny w wierze, jak tur w igrzyskach, będzie dziś wieczerzę jadł uroczystą, nie patrząc na pręty z gałką i kwiatem?... Stół nie bylejaki — — Zjawią się pono i trefne ślimaki, rzymski rarytas... Lecz ojciec wasz święty, więc mu to Jahwe przebaczy... AHOLIBA przyglądając się kagankom. Ampule, złote, rzeźbione!... AHOLA. Tak przyjmują króle!... Cuda i dziwy! Człek, rozkoszą syty, piłby stąd nową rozkosz!... AHOLIBA. Szklą się płyty alabastrowej posadzki, jak tonie UCZTA HERODYADY 405 cichego stawu, gdy zorza zapłonie nad ich lazurem... SALOME. Prawda! radość dziecka nniałaby tutaj fenicka lub grecka, wiotka tancerka — Czyni j^i/j^a taktów tańca. Nogi same chodzą, a cóż dopiero pod dźwięczącą wodzą lutni, czy harfy... AHOLIBA. "W^spanialel wspaniale! Niema tancerki, coby w takiej chwale zabłysnąć mogła, jak ty!... Oczy gasną z dziwu, patrzący na twą postać jasną, oblaną światłem tych drogich kagańców — Widać, że jesteś stworzona do tańców i do muzyckiej uciechy — — — SALOME. A przecie niema klejnotu takiego na świecie, którymby dzisiaj kupiono mą wolę, abym tańczyła w biesiadników kole, pośród obłudy, siedzącej z surowem zmarszczeniem czoła!... Oczami wpija się w JlhoUbę. Jeden jednem słowem mógłby mi kazać... Nie chciałam się pytać, sądząc, że raczysz z oczu mi wyczytać, jak tego czekam — — — AHOLIBA. Zbrakło mi odwagi! — — 4o6 JAN KASPROWICZ SALOME. Ażeby w ręce moje włożyć nagi miecz? — co? — odpowiedz!... AHOLIBA. Tak! SALOME. Tak?... AHOLIBA. Pani biedna! SALOME. Przestań żałować!... Mów!... Nie sama-m jedna zrodzona w bolach!... Mów-że!... AHOLIBA. Przekupiony strażnik, gdy wieść mu zaniósł, że obrony poszukać może w tobie, że nie trudnie będzie dla ciebie głaźną jego studnię zamienić — w pałac, rzekł, iż go weseli jedynie prawda i tę znalazł w — celi, »a zaś Salome«, mówił, »niech przestanie grzeszyć !« SALOME z dzikim uśmiechem. Ha! ha! ha!... Powtórzył kazanie — ! Spokojnie. Chodźmy!... Na świecie coraz większe mrocznie. Późno... za chwilę uczta się rozpocznie — — Kroki już słychać i gwary... Znikaj cf ku lewej, z prawej wchodzą: UCZTA HERODYADY 407 SCENA CZWARTA. ANTYPATER. POSŁOWIE RZYMSCY. PONCK] PI- ŁAT. MCŻOWJE RADY 1 ARCYKAPŁANI: KAJ- FASZ, ANNASZ, MER AJ OT, ELJAKIM, SALATY- JEL, JANA] SYN GADA, ABIJA ] INNI. GRAJKO- WIE. ŚPIEWACY. SŁUŻBA. ANTYPATER. Szczęśliwy duch mój, że liche galilejskie niwy, których ja z łaski cezara oraczem jestem służebnym, nawiedził w prostaczem tern naszem życiu rzadki, niecodzienny, niezwykły promień... Oby w radość plenny był nam ten wieczór!... Obyście zanieśli do Rzymu jedno, żeśmy was, przejęci wielkością chwili, szczerze, według chęci jako najgodniej witali... A jeśli moje zamiary, które w sercu noszę, aby was uczcić, nie są według woli waszej, pomnijcie, że wielce mnie boli zabiegów moich nieudolność... Proszę, zasiądźcie miejsca... Dla posłów cesarza pierwsze: niech miłość twa się nie obraża, Poncki Piłacie, drogi przyjacielu, że dzisiaj gościom ustąpisz... Nie wielu znajdziesz im równych — przed się, kiedy stoję przy nich, tak myślę, że w te uszy moje spływa cezara żywy głos, zlecenie dający możne dla mnie, swego sługi. Zda mi się również, że w drodze, acz długiej, nie przygasł na nich, nie zestąpił w cienie święty blask źrenic, któremi w ich oczy spojrzał, żegnając... Proszę... Piłat Poncki daje znak przytakujący. 4o8 JAN KASPROWICZ POSEŁ RZYMSKI PIERWSZY do Heroda Jtntypatra. Zbyt ochoczy twej uprzejmości popęd zapomina, rzymski tetrarcho, że i ta godzina dzisiejszej uczty każe nam przykładem świecić, iż nawet cesarski dyadem, lśniący klejnotem drogocennej wiary, kornie się chyli przed złotem tyary arcykapłańskiej : niech siędą-ć przy boku Kaifasz i Annasz... KAJFASZ. Widzę w twojem oku szczerość — snąć wiernem jesteś echem duszy władcy, co w niwecz świeckie moce kruszy, ale co nie rad swem ramieniem sięga tam, gdzie się boża rozsiadła potęga: jemu-li winien lud mój, że swe głowy uniżać może przed licem Jehowy, błogosławieństwa żebrać z jego ręki... Więc, by wam za to okazać swe dzięki, ustępujemy — wszakże wy jesteście znakiem cesarskiej łaski... PIERWSZY POSEŁ. W Świętem Mieście, w stolicy świata, między inne bogi pali się spiżem sercom rzymskim drogi posąg Jehowy — caesara augusta taka jest wola... KAJFASZ. Cześć mu nasze usta wypowiadają niezmienną. Po tym ceremoniale zajmują miejsca przy stołach. Służba roznosi potrawy i napoje. UCZTA HERODYADY 409 JEDEN Z POSŁÓW, usiadłszy przy stole, do Jlntypatra. O panie, widać, że miałeś o gości staranie — są na twym stole przysmaki... Zaiste! Łatwo zapomnąć trudy oczywiste dalekiej jazdy. Wzdyć mi się wydaje, że nie przybyłem w te zamorskie kraje, ale że jestem w Rzymie... PONCKl PIŁAT. Dłoń Heroda, mojego druha, zanim strawę poda, wprzódy wymaca podniebienie gości... ANTYPATER do Ponckiego Piłata. Żarty się twojej trzymają miłości — Przywykłem do nich... JEDEN Z POSŁÓW. O, dużo zachodu miałeś, tetrarcho, nim do swego grodu zwiozłeś ten specyał... Wielce-ć się to chwali... ANTYPATER. Z morza-m sprowadził, co pięknej Italii oblewa brzegi... POSEŁ RZYMSKI do \aifasza. Przewielebność wasza tego nie raczy?... Zali ją przestrasza brzydka skorupa?... Treść za to wyborna... KAIFASZ. Prawo zabrania... 41 o ]AN KASPROWICZ ANNASZ. — A dusza przekorna nie znajdzie łaski przed obliczem Stwórcy. POS&Ł. A!... tak?!... Przepraszam... Więc my prawoburcy? Jak na me wątpia, kompliment zbyt słony. KAJFASZ. Nie!... Tylko inne są judzkie zakony, A inne rzymskie... POSEŁ. A mnie się przez chwilę jakby zdawało, że w swej władnej sile Rzym się zapomniał i swych praw ciężarem zgniótł wszystkie inne... Widać w wnętrzu starem coś mi się psuje... Tak! tak!... Nie inaczej — coś mi się psuje — ANTYPATER wstając i podnosząc puhar. Panowie! wybaczy zastęp szlachetnych gości, że w tę porę głos uroczysty przed wami zabiorę — Lecz, mając winem napełnioną czaszę, piję w cześć tego, który prawa nasze umie szanować; który jednym ruchem swojego palca mogąc, jak obuchem, strzaskać praw judzkich granitowe płyty i na ich miejscu postawić wyryty rylcem swej woli zakon własny, umie być powściągliwym w swej cesarskiej dumie i swym poddanym, służącym mu wiernie, przodków zostawia wolność. — Jak w falernie płoną te krople ogniste, tak płonie cesarz Tyberyusz w niezłomnej obronie naszych świętości... Czyje-ż serce, czyje UCZTA HERODYADY 41 I nie drży radością, gdy krzyknę: Niech żyje caesar augustus!... WSZYSCY. Niech żyje! ANTYPATER. Niech lata panuje wieczne nad krańcami świata! CHÓR. Niech nam panuje! Siadają. POSEŁ RZYMSKI do \aifasza. Wino bardzo przednie! Do Jłntypatra. Czuję, tetrarcho, że już całkiem zrzednie łaskawa wiara twa w umiarkowanie mojego słowa, lecz wyznam ci, panie, że napój stawiasz, jaki ledwie w Rzymie, w domu konsulów, napotkać... Gdy wrócę, bardzo tern Marka Emilja zasmucę, bo mu się zdaje, że on tylko trzymie prym w cennych trunków doborze — powiada, że oprócz niego i chyba sąsiada. Kaja Aulusa, wszyscy są w tym względzie — — ANTYPATER. Barbarzyńcami . . . PONCKl PIŁAT śmiejąc się. Ha! ha! POSEŁ RZYMSKI. Niech tak będzie, chociaż... o wierzaj! stolicy ogłoszę, 412 JAN KASPROWICZ jakie z twych amfor leją się rozkosze!... Śmieszną jest pycha naszych Rzymian: sądzą, że tylko oni piwnicznym wrzeciądzom śnieg powierzają, ażeby nim chłodzić płomienne wina... ANTYPATER. Dziękuję!... Wygodzie chciałem swym gościom!... POSEŁ DRUGI do J^aifasza, widząc, że ten nie pije. Przewielebność wasza czyż nie używa?... Przekosztowna czasza prawie nietknięta?... Czyżby i w tem może zakon — — ? KAJFASZ. Nie! Wina zakazuje boże prawo kapłanom li wówczas, gdy spieszą w namiot Jehowy; a że ich pieleszą jest kościół pański, przeto siła trunku mogłaby łatwo odrzeć ich z rynsztunku wytrzymałości . . . POSEŁ żartobliwie. Znaczy: słabe głowy — Naszych flaminów zwyczaj mniej surowy, to też u kupców w wielkich łaskach; radzi znoszą im hojne dary: "nie zawadzi, mówią, być szczodrym — dwakroć skąpiec traci — odbijem wszystko na winie. ..« Bogaci są też handlarze falerna, aż miło — — — ANNASZ. 1 u nas dawniej... Lecz dziś się zmieniło — — Tak! tak! w tej małej i ubogiej ziemi UCZTA HERODYADY 4'J ludzie przychodzą z dłońmi mniej szczodremi... Gdyby nie pan nasz Antypater — POSEŁ. Uodny sługa cezara — — ANNASZ. , , — — gdyby nie cezara godny ten sługa, wnet świątynia stara miałaby tylko to, co, w hojność płodny, duch naszych ojców złożył jej w ofierze... A przytem — powiem otwarcie i szczerze — pełno jest w judzkim kraju buntowniczej, ciemnej gawiedzi, która głośno krzyczy, że nowe trzeba fundować zakony, że nasz się przeżył... A znikąd obrony — — — POSEŁ. ] myśmy o tem niejedno słyszeli — — Ale się znajdzie bat na wichrzycieli — Rzym nie przepuszcza — — — ANTYPATER wstaje z puharem w ręku. Panowie! raz jeszcze wstaję i rzekę: Nadzieją się pieszczę, iż z ziemi naszej cesarscy wysłańce uniosą wiarę, jako i te krańce rzymskiego władztwa pełnią obowiązki według sił swoich, nie schodząc na grzązki grunt oporności — — — Piję to na zdrowie posłów cezara!... CHÓR. Niech żyją posłowie! ANTYPATER. ] Poncki Piłat, namiestnik, prawdziwie druh mi oddany, niech żywię!... 4)4 JAN KASPROWICZ CHÓR. Niech żywię! POSEŁ PIERWSZY. Dzięki w imieniu mego władcy, dzięki! Mam-li zapewniać, iż żadnej porcki dziś nam nie trzeba, jeżeli jest mowa o tej wierności, której kraj dochowa mojemu panu, co i waszym równie panem i władcą?... Jesteśmy tu głównie po to, ażeby złożyć dziękczynienie Izraelowi: z rozkoszą nadmienię, iż ufność jego, cicha i spokojna, w dobroć cezara, któremu nie wojna z swymi ludami na myśli, lecz zgoda, plenna w dobytek wzbudzi niekłamany podziw w stolicy... Do rany, do rany lud ten przyłożyć! 1 precz z tym, co poda inny sąd o nim, niż my... A w dzisiejszych jeśli obradach chcieliśmy pewniejszych jeszcze rękojmi, to po to jedynie, by być pewnymi — na przyszłość... Niech zginie pomiędzy nami słowo, co dziś padło w zbytnim ferworze... My wiemy — zwierciadło tyś nam, tetrarcho, pokazał — , że źródła czynszów zbyt małych szukać nam potrzeba w ubóstwie łanów, których święte nieba nie obdarzyły zbyt suto... Wychudła gleba, lecz pełna, widzimy, i tłusta chęć Izraela: taką nasze usta zdadzą relacyę... Z Ponckim też Piłatem rozważyliśmy, jak w tem niebogatem, lecz wielce skrzętnem społeczeństwie plonu podnieść wydatność... Radzi też u tronu złożymy sprawę, że jeśli się zdarza tu albo ówdzie ruch i mąt, to v/raża czerń-li wisielców, motłoch bylejaki, UCZTA HERODYADY 415 nie lud — i Rzym nasz swoje miał Spartaki — , że zasic wszyscy ci, co idą przodem, nie zaniedbali środków, by narodem mógł się poszczycić gród nad Tybrem... Twoje, tetrarcłio, zdrowie i wasze, ostoje prawa i szczęścia, poważni i święci arcykapłani, i wasze, mędrcowie w Radzie!... CHÓR. O dzięki... ANNASZ. Niecłi prośby wypowie serce: dobrocią twoich słów przejęci, prosimy, panie, aby za twą sprawą była i nadal, jak dotąd, łaskawą dla nas opieka cezara... POSEŁ DRUGI. A może dasz znak, tetrarcho, iże w dobrej porze wstać nam od stołu?... Swobodniej nam będzie! Wstają. "Deszcz róż. POSEŁ PIERWSZY. Róże!... jak w Rzymie!... Wieńce!... Nie! na sędzię biorę sumienie, że tetrarcha w niczem nie ustępuje nam — — — POSEŁ DRUGI. Może śpiewacy? ANTYPATER. Czekają. Daje znak. Wchodzą śpiewacy i lutniści. Są gęśle? lutnie?... 41 6 JAN KASPROWICZ PONCK] PIŁAT. Rozrzutnie — tak! po królewsku przyjmujesz! Grajkowie stroją gęśle. Cicha muzyka. KAJFASZ zbliżający się do Jlntypatra i posłów. Z obliczem żaJ się nam żegnać szlachetnem, lecz sługom twoim, o panie, czas iść... POSEŁ. Mamy długą nockę przed sobą — zostańcie! Do służby. Hej! krużę wina mi podaj!... JEDEN Z UCZONYCH W PIŚMIE przynosi wino. Niech ja ci usłużę!... POSEŁ do Jlrcykapłanów. A!... czy znów święty zakon wam zabrania słuchać rozkosznej gędźby i śpiewania? ARCYKAPŁAN. Przed arką śpiewał król Dawid... W świątyni surm, trąb i kotłów muzyka się czyni... POSEŁ. A więc się bawić wolno!... Na Jowisza! Nie zawsze sercu przyjemna jest cisza — UCZTA HERODYADY 417 czasem poszaleć warto!... ] do rana bawi się u nas Pontifex, on, pana gromowładnego kapłan i zarazem cezar — — — Zostańcie!... Proszę!... ANNASZ. Za rozkazem!... Poseł się oddala w głąb sceny. J^a przedzie zostają: SCENA PIĄTA. MERAJOT. ELJAKIM. SALATYJEL. JANAI SYN GADA i inni. MERAJOT. Wniósł nasze zdrowie... ELJAKIM. Widać, nie pomiata SALATYJEL. Cłioć posłem jest wszecłiwładcy świata — JANAI SYN GADA. Władcy!!... Wszechwładcą ziemi i niebiosów — Pan panujący — — — ELJAKIM. Od wieka do wieka, od pokolenia w pokolenie — — — Talów anie tłumu. KłSPROWCZ. 02IEU VI 27 41 8 JAN KASPROWICZ SCENA SZÓSTA. CIŻ SAMI. ANTYPATER. PONCKI PIŁAT. ARCY- KAPŁANI. POSŁOWIE. POSEŁ PIERWSZY przystępując do jednego z grajk&w. Greka snąć widzę w tobie; a skądże ty rodem? ANTYPATER. Aleksandryjczyk — — — Pacholęciem młodem był nawet w Rzymie... POSEŁ. Po strunach mu palce biegają składnie... Do śpiewaka. A w śpiewackiej walce byłbyś zwycięzcą ? GRECZYN. ^ Spjewam. ANTYPATER. Zali raczy posłuchać wasza miłość ? POSEŁ. _ . Nie inaczej!... Do Grekci. Zanuć nam piosnkę wesołą, radosną, jak z morza wstaje, spromieniona wiosną, naga Afrodis... DRUGI POSEŁ do Arcykapłanów, złośliwie. Panowie czy znają pieśni, helleńskim wykradzione gajom, złote, słoneczne? UCZTA HERODYADY 419 PONCKl PIŁAT. Daj spokój pytaniom! SJuchaj! zaczyna — KAIFASZ podszedłszy do Piłata. Dziękuję — — — GRECZYN uderza w struny lutni i śpiewa. »...Nad panią. Nad jasną panią miłości, gdy wstała Z czystej, pienistej topieli. Smuga się biała rozścieli... A w białym, przejrzystym obłoku Amor z kołczana u boku Pocisk wyciągnie złoty!... Zadrżała Niechybna promienna strzała Kochania i tęsknoty — ] łono twoje przeszyte, O bujna, świeża, naga Afrodytę!..." OKLASKI 1 GŁOSY. Brawo! brawo! brawo!... GRECZYN. »Z morza błękitnych fal Muzyka płynie w dal — — — Na muszlach grają trytoni — — — « POSEŁ DRUGI przerywa. Stokrotnie pieśń tę słyszałem! Na ulicach Rzymu mamy jej dosyć codziennie!... A przytem widzę, że judzcy panowie nie bardzo w tern się lubują... Do posła pierwszego. 77* 420 JAN KASPROWICZ Drogi Tulliuszu! Wartoby poznać pieśni izraelskie — dla nas niezwykłość — a widzę w tern kole grajków jednego, co snąć jest żydowin — prawda, tetrarcho? ANTYPATER. Tak, Achisamechów syn Acholijab — — — POSEŁ PIERWSZY do posła drugiego. Wyszło mi z pamięci, że jesteś — skrybą; że, będąc śród Partów, zbierałeś dzikie, nieskładne łamańce, zwane przez tamtych pieśniami... Ja-ć mowy nie znam hebrejskiej... POSEŁ DRUGI. ] ja nie... Dla dźwięku niechaj zaśpiewa — — — POSEŁ PIERWSZY podchmielony. A niechże ci, bracie, śpiewa dla dźwięku — ten jak on się wabi — ? jak on się wabi ? JEDEN Z MCŻÓW RADY. Achisamechowy syn Acholijab... POSEŁ PIERWSZY. Język ci skołczeje, nim to wykrztusisz Achi — sa — no, śpiewaj! UCZTA HERODYADY 42 1 SCENA SIÓDMA. CIŻ SAMI. Acholijab zajmuje miejsce Greczyna, k^óry się usunął w głąb między grajki. PIŁAT PONCK] do Posłów. Dźwięki hebrejskie smutne, przeraźliwe, nie wiem, Tulliuszu — — — POSEŁ PIERWSZY /. -w. A co mi tam! Smutek albo i radość z jednego są źródła — z wina — tak zresztą życzy sobie — skryba... SCENA ÓSMA. CIŻ SAMI. ACHOLIJAB uderza w struny harfy i zaczyna śpiewnym, przejmującym, żałośliwym recytować głosem. Dawida Psalm dla przedniejszego piewcy w godzinie żałoby... Ponad rzekami Babilonu siedzimy w wielkiem utrapieniu, a myślą naszą jest Syon — Acłi! jak nam smutno! jak smutno! Jłrcykapłani i Mężowie T(ady cicho wzdychają. ELJAKIM. Ach! jak nam smutno, jak smutno! ACHOLIJAB uderza w struny harfy. Na wierzbacłi wiszą harfy nasze, Zmilkłe od czasu niewoli, 422 JAN KASPROWICZ A wróg nam śpiewać każe Hymny radości — — — Grajkowie uderzyli do wtóru i po chwili umilkli- »Jakożby dziać się to mogło, Abyśmy, biedni wygnańcy, Nucili pieśni syońskie W obliczu cudzoziemców — — — « JSiepokój śród zebranych Judejczyków. "Piłat Poncki zmarszczył gniewnie brwi, rychle jednak gniew nieznacznym zastąpił uśmiechem. ANTYPATER z cichym sykiem. Dosyć!... Jlcholijab urywa i chce opuścić miejsce. POSEŁ DRUGI. Niech śpiewa!... Nuta niewesoła, lecz przejmująca, inna od pieśni bachicznycłi, co nam przejadły się w Rzymie!... Jlcholijab staje i czeka- PONCKI PIŁAT do fieroda. Śpiewak — świątynny? ANTYPATER. t ut ^ - u . . a Tak! dzis nazbyt trudno napotkać skoczków między Izraelem... PIŁAT PONCK] do Jlcholijaba. Nie masz-!i innych pieśni w swym śpiewniku? ACHOLIJAB. Mam... UCZTA HERODYADY 423 POSEŁ DRUGI. Śpiewaj! Śpiewaj!... ACHOLIJAB pół recytując, pół śpiewajcfc, uderzywszy w struny. Oto co mówi syn Helkijaszowy, Jeremi, kapłan z Anatot — słuchajcie! Przyszedł cłialdejski król, Nebukadnezar, judzkiemu wyłupił oczy — — — biada, o biada! — — CHÓR kapłanów i mężów J{ady. O biada! Grajkowie uderzają do wtóru i milkną. ACHOLIJAB. Jeruzalemskie porozwalał mury i najprzedniejsze wymordował męże. A Nabuzardan i Rabsarys i Rabmag i inni hetmani nieprzyjacielskich wojsk biczem pognali w niewolę naród żydowski — o biada! CHÓR J^a/j/awÓTo / mężów "Ąady. O biada! o biada! o biada! Popiołem sypać nam głowy i płakać... POSEŁ PIERWSZY do Piłata. Cóż to?! Hej! judzcy panowie sprzęgli się razem do wtóru?... PONCKl PIŁAT. W obyczaj weszła im żałość, gdy mowa o końcu Syonu — — 424 i^^ KASPROWICZ Żałość to chyba i szczera — — — — Może już dosyć tego widowiska? — POSEŁ PIERWSZY. Nie!... Spraw przyjemność — skrybie — - Niech śpiewa dalej! niech śpiewa! POSEŁ DRUGI. 1 owszem!... Nader niezwykła, rzadka zabawa!... Ta nuta i chór ten i dźwięk tych obcych wyrazów — — — ANTYPATER do Piłata. Panie! gdy każesz, niechaj śpiewa dalej, lecz są i syryjscy lutniści — — — POSEŁ DRUGI. Mniej zajmujący!... Słyszałem Grajków syryjskich w Damaszku... Acholijabol uderz w struny, śpiewaj!... ACHOLIJAB uderza w struny. Sofonijasza słowa, syna Chuzego: O jak upadłoś, miasto święte! Sędziowie twoi to wilki wieczorne, gryzące kości do rana! A Pan sprawiedliwy daremnie wzywa kapłanów, by nie gwałcili zakonu, który splugawion jest przez nich — — — Mężowie T^ady i .Arcykapłani w zamęcie i ruchu. ANNASZ nie może się pohamować. Czelny śpiewaku! nadużywasz ucha, które cię dotąd zbyt cierpliwie słucha!... UCZTA HERODYADY 425 Zwrócony do Jlntypatra. Możny tetrarcho! Wypędź łotra z domu," co na twych gości rzuca błotem sromu!... GŁOSY. Wypędź go, panie — — Wypędź! — Niech bezkarnie nie szczeka ryś ten, co się wkradł w owczarnię Pańskich wyznawców — w barankowej skórze — — zakapturzony wichrzyciel!... POSEŁ PIERWSZY do Ponckiego Piłata. Skąd burze tak nagle wszczęte?... Dlaczego panowie ,, judzcy tak wrzeszczą? — PIŁAT PONCKl. W pieśni jego słowie snąć dopatrzyli ciężkiej się ^obrazy — — POSEŁ DRUGI. Zali to własna pieśń Acholijaba? PONCKl PIŁAT. Stare proroctwo. ARCYKAPŁANI do Heroda. Daj nam iść!... ANTYPATER bezradnie wyczekuje z oczami wlepionemt w posłów. 426 JAN KASPROWICZ POSEŁ PIERWSZY do Arcykapłanów. Zbyt słaba, widzę, przyczyna, by męże bez skazy mogli przypuszczać, że dusze ich plami pieśń, przed dawnymi stworzona wiekami,.. Zostańcie! prosim!... JANA] SYN GADA do mężów T^ady i Arcykapłanów. 1 ja to mam w myśli, iżbyśmy teraz bez powodu wyszli, albowiem wyznać tego się nie boję, iż Sofonijasz, głosząc wieszczby swoje, sądził ówczesnych kapłanów, nas przecie za jego wieku nie było na świecie... MER AJ OT. 1 ja tak mniemam... Ten grajek przepodły miałby uciechę, że nas stąd wywiodły jego obelgi... POSEŁ RZYMSKI złośliwie. Panowie! potrzeba, ażeby odszedł już śpiewak?... Na nieba! do gniewów mało powodu!... JEDEN Z ARCYKAPŁANÓW. Jeżeli waszą to miłość tak bardzo weseli, niech pozostanie!... POSEŁ DRUGI. Biedne grajki! biedne! Zaśpiewaj-że nam pieśnię jeszcze jedne — na zakończenie!... Tak! wiedz, duszo bratnia, że to już będzie ostatnia — — — UCZTA HERODYADY 427 Jlntypater głęboko oddycha, z uczuciem ulgi. Ponc^i Piłat nieznacznie się podśmiechuje. Arcykapłani i Mężowie T{ady powarzeni, zemstą dyszący. Chwila ciszy. ACHOLIJAB uderza w struny. Ostatnia! Takie jest słowo Pańskie, które włożył w łaknące chłodu usta Micheasza: Raduj się, raduj Betleem Efrata, grodzie najmniejszy między maluczkimi, albowiem z ciebie wyjdzie mąż, co panem jedynowładnym będzie w Izraelu — — — Onci-ć narody pokara, które swą stopą znieważyły Syon, mocne i silne, i miecz wytrąci im z ręki i na lemiesze go zmieni, a zaś oszczepy na kosy i wieczny, wiekuisty zaprowadzi spokój... JEDEN Z PANÓW JUDZKICH krzyczy. Jedynowładnym w Izraelu panem jest i na zawsze zostanie caesar augustus!... POSEŁ PIERWSZY. A któż tu zuchwale wątpiłby o tem? ANNASZ. Krzyże! stosy! pale! Przeciw Rzymianom wystąpił ten grajek! GŁOSY. Prawdę mówimy — — 428 JAN KASPROWICZ — Nie szerzymy bajek — to jest wichrzyciel! KAJFASZ. Dzisiaj judzką ziemię przenika całą wieść o Betleemie: czerń buntownicza woła, iż w tem mieście już się narodził ten, co ma nareszcie — tak mówią zdrajcy — stanąć na Syonie i głosić prawa, gdy my — — — POSEŁ RZYMSKI. — gdy na tronie cezar — — — ? KAJFASZ. — — — — tak! wielkość caesara augusta — — ! GŁOSY z pośród panów judzkich. A nie mówilim: zakneblować usta! — Tak! tak! Ten śpiewak tu jeden z tej czerni — Rzecz to naoczna! — — — — Wróg Rzymu! — — My, wierni Rzymu poddani, widzimy to jasną, panie, źrenicą! — — POSEŁ PIERWSZY do tetrarchy. Nim krzyki te zgasną, rzekę-ć, tetrarcho, że w służby doborze za mało jesteś oględny — — — Jlntypater przerażony milczy. GŁOSY. Nie może wyjść stąd bez kary! — UCZTA HERODYADY 429 POSEŁ. Cni panowie ntoi, bądźcie spokojni!... Roma się nie boi jakowychś chłystków — — — PONCK] PIŁAT do tetrarchy, wskazując na stojącego w miejscu Jlcholijaba. Każ go oddać strażom! Jlntypater daje znak- Wchodzi Straż, kióra ukryta stała zv ogrodzie. ANTYPATER wskazuje na spokojnie oczekującego szcych losów Jlcholijaba. Wziąć go!... W kaźń!! Straż wyprowadza Jlcholijaba. POSEŁ RZYMSKI. Chyba zbyt sobie nie ważą moi panowie wróżb i przepowiedni — błahostka!... Gwar umilka. Słychać uśmierzanie się wzajemne. ARCYKAPŁAN] i MCŻOWJE RADY. Sza! sza! Podczas tego: SCENA DZIEWIĄTA. POSEŁ RZYMSKI. PONCK] PIŁAT. POSEŁ P] ER WSZY do Ponckiego Piłata. Cóż to jest za przedni mąż z Betleemu? 430 JAN KASPROWICZ PONCKl PIŁAT. Jakiś rybak prosty — zwią go Chrystusem... A źe lubi chłosty wymierzać judzkim kapłanom, tak oni w ciągłej są za tym człowiekiem pogoni... Chcieli go nawet pozywać o zdradę, lecz na ich skargi wagi ja nie kładę: Przyszli do niego — mówiono mi o tem — i, pokazawszy pieniążek ze złotem licem cezara, rzekli do młodzieńca: »Komu-li służyć? Temu, co z czerwieńca spogląda na nas, czy Bogu?« »Nie złowi wasza mnie zdrada" — rzekł im: » Cesarzowi to, co cesarskie, zaś to, co jest boże oddajcie Bogu...« Takich się nie trwożę... SCENA DZIESIĄTA. CIŻ SAMI. ANTYPATER. ANTYPATER wychodząc z pośród tłumu gości. Niewczesny śpiewak... Pokutuje w kaźni za swą zuchwałość... Wybaczcie! POSEŁ. Nie drażni nas to bynajmniej, lecz za to drażliwi twoi, tetrarcho, kapłani... PONCKl PIŁAT. Ci siwi starce lękają się własnego cienia... ANTYPATER. Cześć im od wieków czoło opromienia, więc jeśli — — — UCZTA HERODYADY 43 J POSEŁ ciszej. Mniemam, ze im me zawadzi ująć drobinę blasku, którym radzi świecą tłumowi... Ale to są sprawy na czas późniejszy... Głośno. Tetrarcho łaskawy, wino masz dobre, przewyborne jadła, przecież grobowo uczta coś wypadła — — Możeby znaleźć jaki sposób inny dla rozpędzenia chmur? PONCKl PIŁAT. ^, . . Skromny, niewinny, jak u was w Rzymie — — kobietki? — co? POSEŁ. , , ., Jusci! Lecz może znowu zakon nie dopuści ? Trzeba się spytać którego z tych księży — — ? Wskazuje na Jlrcy kapłanów, stojących w przygnębieniu w głębi sceny. PONCKl PIŁAT. Nie! nie! tetrarcha wszystko przezwycięży — — ANTYPATER. Juzem pomyślał o tern i — — jeżeli życzycie sobie — — — POSEŁ. ... , . ,. Niech się rozweseli serce obrazem piękności — — — ANTYPATER. — — mam zonę i pasierbicę i panny nie płonę, dworne przywiodęć je zaraz tej chwili — 432 JAN KASPROWICZ POSEŁ. Wielce-ć to, panie, gościom twym umili i tak już miłe naszego pobytu dni w Jeruzalem, jeśli nam zaszczytu skąpić nie zechcesz, byśmy twoje damy przywiedli razem... Czyż zaręczać mamy, że dla nas cześć to największa ? ANTYPATER. Zaiste! Jak się odwdzięczyć za te oczywiste względy, ja-ć nie wiem — — POSEŁ woła na towarzysza, kręcącego się w gronie pa- nów judzkich. Hej! Witellionie! idziem po panie! — — "Poseł drugi podchodzi k^i nim. PONCKI PIŁAT. I ja w waszem gronie chyba nie jestem ostatni ? — — ANTYPATER zwraca się do panów judzkich. Czcigodni mężowie Rady, wybaczcie! W momencie wrócimy do was. Wychodzą. SCENA JEDENASTA. ARCYKAPŁANI. MCŻOWIE RADY. MER AJ OT. Zrobiło się chłodniej mojemu sercu... UCZTA HERODYADY 433 ANNASZ. ,^ . . _,.,.. Mnie się zdaje święcie, że nam u Rzymian nie szukać puklerza — — Mąt coraz większy w kraju się rozszerza, a oni, widno, zamiast trzymać z nami, skłonni są raczej iść z wichrzycielami. Ta pobłażliwość dla Acholijaba nie dobrze świadczy... G-ŁOSY. „ , bza! sza! Władza słaba, władza niepewna, waha się, którędy obrać kierunek — — GŁOS. Łotry! INNY GŁOS. Miejcie względy! Łatwo usłyszy kto — — — ANNASZ. » . . , A mech usłyszy. Pierś moja wielkiem oburzeniem dyszy, szedłbym w tej chwili przeciwko Rzymianom, którzy nie spokój niosą naszym łanom, lecz podlewają zasiew podżegaczy — — MERA] OT. Sza! sza! Twa miłość, Annaszu, wybaczy, lecz ściągasz na nas nieszczęście! Na barki, pochyłe, wyschłe od dźwigania Arki, na stare plecy nasze ściągasz klęski — — KAJFASZ. Nazbyt stanowczy-ś, Annaszu! Zwycięski ten, który czeka — nam czekać wypada — — KASPROWICZ. DJIEU tl 28 434 i^^ KASPROWICZ JANAl SYN GADA. 1 ja tak myślę — — ELJAKIM. Janai syn Gada w sądzie najmędrszy — — KAJFASZ. Co?! ANNASZ. Co?! SALATYJEL. Mądry wielce — — — Ta mądrość jego zmieści się w kropelce brudnego potu, którą pierwszy lepszy bocher wyleje nad księgą... Tych wieprzy rzymskich — — — ANNASZ. Szal... idą!... Zmieniłem swe zdanie: Kaifasz ma słuszność — trzeba czekać... Ji^chodzą: SCENA DWUNASTA. ANTYPATER. POSŁOWIE. PONCKl PIŁAT. HERO- DYADA. SALOME. AHOLA i AHOLIBA i INNE DAMY DWORU. J^a scenie prócz tego: ARCYKAPŁANI. MĘŻOWIE RADY. POSEŁ PIERWSZY. Panie, które swym wdziękiem zapomnąć nam każą, że jest cośkolwiek na świecie, co twarzą UCZTA HERODYADY 435 wita nas smutną, co szarpie lub boli — słodkie, nadobne, ludzkiej naszej doli pocieszycielki — — — KAIFASZ spostrzega Aholę i JlhoUbę — z przerażeniem i bólem. Moje córki!! POSEŁ DRUGI złośliwie. Które — ? KAJFASZ ;. w. Te — — te w sydońską odziane purpurę ta — Aholiba — starsza — ta zaś młodsza — córka Ałiola — — Tłumi westchnienie. Ach! POSEł. PIERWSZY. Od trzciny wiotsza jedna i druga — powiewniejsze obie od rannycłi wiewów, które wieją w dobie rozkosznej wiosny... Do Salomy, rzucając jej różę. Weź różę, nad róży kwiat cudowniejsza Salome! Czyż znuży oko się ludzkie, wpatrzone w te pukle złocistycłi włosów? Hej! W tę szyję, smukłe wykwitającą z pośród ramion, białych, jak przezroczysty alabaster!... W całych majestatycznych Włoszech, w całym świecie, berłu cezara danym, czyż znajdziecie podobnej krasy cud?!... Oszaleć można — — — — Najdroższą czaszę mi dajcie — — — PIŁAT PONCKl. Ostrożna niech będzie mowa twa! Nie jesteś w Rzymie!... 28* 436 JAN KASPROWICZ POSEŁ PIERWSZY. Duszę ci oddam w ofiarniczym dymie, wielki Jowiszu, iżeś mym powiekom pozwolił przebyć rozległą, daleką drogę żywota i tutaj dopiero ujrzeć ten święty płomień ócz!... Cycero słówby nie znalazł — — — pieśń Anakreona albo safijska niby zgliszcze kona przy tym potężnym ogniu twoich czarów! Hej! nie żałujcie kosztownych puharów, wino objetne wylejcie pod nogi tej objawionej Afrodis!... POSEŁ DRUGI do Jierodyady. Na bogi ! Można, naprawdę, powinszować pani, przepiękna!!... HERODYADA. Dzięki! dzięki! POSEŁ DRUGI. Miejsce dla niej na złotym dworze cezara! POSEŁ PIERWSZY. W stolicy! Palatyn zgorze od blasku źrenicy naszej władczyni!... Cezar ją na tronie swoim posadzi — — — HERODYADA. A matka jej spłonie w urągowiskach — — — POSEŁ DRUGI. Któżby śmiał?... UCZTA HERODYADY 437 POSEŁ PIERWSZY. Któż czelną miałby odwagę lżyć tę nieśmiertelną, wieczystą sławę, co na matkę spadnie, iż taką dała nam panią! Któż zdradnie mógłby się czepiać twoich stóp?... HERODYADA. O, wielu, wielu dziś znajdziesz takich w Izraelu. POSEŁ PIERWSZY. Śmierć im!... Ma jeszcze Rzym swoje liktory, co ich przepędzą przez rózgi... Topory ma Rzym i miecze... ANTYPATER. Panowie! gdy wola mych drogich gości, nadobna Ahola i Aholiba będą tańczyć — — — Grajkowie na znak, i^any przez tetrarchę, uderzają w struny, milknąc za chwilę. KAIFASZ. Sromie ty mój i wstydzie!!! POSEŁ PIERWSZY. Nie! nie! tv Salomie j pokłoń się, królu, aby poszła w taniec! Ona-ć wybrana, tak jak ty wybraniec jesteś wraz z nami, że tutaj, na ziemi, dano nam oczy patrzeć śmiertelnemi w bóstwo... ANTYPATER do Salomy. Salome! — — — ?! 438 JAN KASPROWICZ SALOME. Nie będę! ANTYPATER. Salome!!? Oczy me gasną, stają nieruchome — — — Wszystkie ci skarby oddam dyamentowe, wszystkie ci perły — — - — SALOME. Królestwa połowę albo i całe daj mi władztwo swoje, a ja ci rzeknę: nie wezmę!... Nie boję twego się gniewu ani twej rozpaczy — — ANTYPATER. Sygnet ci oddam — ten, co tory znaczy ludzkiego bytu, ten, który pieczęcie kładzie na życie albo śmierć... Uczynię wszystko, co zechcesz! SALOME po chwili wahania. Przysięgnij! ANTYPATER. Świątynię zburzę i nową zbuduję w zamęcie burzy — — — GŁOSY. O zgrozo! ANTYPATER. Co-!i chcesz odemnie, spełnię! Na nieba! Na piekielne ciemnie przysięgam tobie — Salome — — wybrana Cisza. UCZTA HERODYADY 439 SALOME. Na złotej misie daj mi głowę Jana — — — — Cisza. ANTYPATER. Boże! ratunku! ratunku!... O serce, krusz się!... HERODYADA. Przysiągłeś! Srom na przeniewiercę!... POSEŁ DRUGI. Cóż to za człowiek ten-ci Jan, że słaba łamie się wola?... ANNASZ. Drułi Acholijaba! GŁOS. Jak on, wicłirzyciel! HERODYADA. Ten, co lżył bezkarnie matkę Salomy!... ANTYPATER. Nim mnie noc ogarnie, o wy cesarscy posłowie, jeżeli jest w waszej duszy coś — - — — GŁOS JEDNEGO Z MĘŻÓW RADY. — dk wichrzycieli słabość — — — !! POSEŁ PIERWSZY. Wiclirzyciel lub nie I Jest przysięga! 440 JAN KASPROWICZ ANTYPATER. Poncki Piłacie! Rozpacz się wylęga w mem wnętrzu, rozpacz! Ulżyj męce, zwolnij z przysięgi!... PONCKI PIŁAT. Ja umywam ręce... ANTYPATER. O ty Salome!... Salome!... Na złotej — idź — — przynieś misie głowę Johanana Masz — — sygnet!... J(zuca jej sygnet pod nogi. SALOME podniosła sygnet, wychodząc. Niechciałeś przyjść do mnie, idę ku tobie! Hej! na twoją miłość czem ja zarobię!?... Skoro nieuchronna śmierć cię zabierze, mogiłę-ć ustroję w jaśminy świeże — — — - Hej! hej! la! la! hej! hej! SCENA TRZYNASTA. POSŁOWIE RZYMSCY. PONCKI PIŁAT. ANTYPA- TER. Prócz tego na scenie: HERODYADA. AHOLA i AHOLIBA. ARCYKAPŁANI etc. POSEŁ PIERWSZY do Jlntypatra. Dusza jest twoja złamana — na skroń ci Iśniste wystąpiły poty — — UCZTA HERODYADY 44 1 Czemu, tetrarcho ? czy tak blednąc warto, że ginie jakiś wichrzyciel ? ANTYPATER. „ , Rozdarto, niemiłosiernie rozdarto me łonol... PONCKl PIŁAT. A gdyby nawet o to pomówiono twojego więźnia niesłusznie, cóż szkodzi, że — ginie człowiek? Nie jesteśmy młodzi i już nie jedna kropla krwi przelała w naszych się rękach... W tem jest prawda cała żeśmy już na to patrzeć nauczeni, jak wielkie Fatum licho sobie ceni życie człowiecze... POSEŁ DRUGI podnosząc k''użę wina. Eheu! sto tysięcy ludzi na świecie mniej albo i więcej, to niby kropla w tej czarze!... Cóż przeto waży człek jeden!?... Trąć się, trąć! ANTYPATER do Tierodyady. Kobieto, tyś rodzicielką zbrodni! Herodyada milczy. POSEŁ PIERWSZY biorąc drugą krużę wina, podaje ją Herodowi. Trąć i ze mną! Wino ci drogę zagrodzi w tę ciemną czeluść wyrzutów!... ANTYPATER upuszcza czarę z winem. Nie mogę!... Powiada głos mi ukryty, że ta głowa blada, 441 JAN KASPROWICZ która tam ginie, to głowa proroka, nie wichrzyciela!... POSBŁ PIERWSZY. A twoi kapłani mówią inaczej... ich mądrość — — — ANTYPATER. Mam dla niej wzgardę!... Ich mądrość wielce jest głęboka, wielce subtelna, gdy o ich korzyści idzie... PONCKl PIŁAT złośliwie. Usłyszą! ANTYPATER. Niech usłyszą!... Iści moja się trwoga... czuję śmierć... POSEŁ PIERWSZY. Cezara jesteś tetrarchą, nie dopuść, by mara jakowaś mogła cię straszyć... Kto rządzi, winien być silny, bo wrychle pobłądzi i rządy sprawią gorzkie mu zawody... Wchodzi Jłchis. SCENA CZTERNASTA. CIŻ SAMI. ACHIS. GŁOS Z POŚRÓD MĘŻÓW RADY. Achis!... UCZTA HERODYADY 443 ACHIS. Tak! Achis! Ojciec Jachobody! Krążyłem naokół zamku, bom pragnął u was, Rzymianie, sprawiedliwości poszukać!... Ale pod waszem okiem wypełnia nowa się zbrodnia!... Widziałem kata zstępującego do kaźni — — "Widziałem Salome — czeka na głowę!... Nikczemnieś skłamał, tetrarcho! Jintypater niema odwagi odpowiedzieć. GŁOSY POŚRÓD MCŹÓW RADY. Związać go! — Związać!... ACHIS. Wiążcie! Nie uwodziciel on, lecz święty! 1 córka moja, słodka ma Jachobod, przeczysta była jak łza! O córko moja! o córko!... Nie mówię do was, kapłani, albowiem próchnem jesteście, które się samo rozsypie!... Do was. Rzymianie, powiadam: Idzie już dla mnie sprawiedliwość!... Wymierzy mi ją Rybitwa, ten Betlehemczyk ubogi, który w swym jasnym kroczy majestacie od Genezaret — — Ku niemu spieszę! ku niemu!... Z.nika, 444 JAN KASPROWICZ GŁOS Z RADY. 1 tego się czepił trąd nazyrejski. CHÓR. Zdrajca! zdrajca! zdrajca! POSEŁ PIERWSZY do Ponckiego Piłata. Cóż, Poncki Piłacie? Poncki Piłat pogrążył się w zadumie. T(ytmicznym l^rol^iem wchodzi Salome z głową proroka na misie złotej. SCENA PICTNASTA. CIŻ SAMI. SALOME. SALOME. Oto jest taniec Salomy: Pokłon ci, matko! 1 tobie, pokłon, tetrarcłio! 1 wam, panowie rzymscy! 1 wam, kapłani, pokłon! \ilka rytmicznych ruchów. Długom czekała na ciebie, Głowo ty droga — Z żarna czekałam tęsknotą i mam cię w mych ręku, mam! \ilka rytmicznych ruchów. Pokłon ci, matko! 1 tobie, pokłon, tetrarcho, i wam, panowie rzymscy. UCZTA HERODYADY 445 i wam, kapłani, pokłon, iżeście mi dziś zezwolili nasycić krwią moją miłość nieugaszoną!... ANTYPATER. Przestań, na Boga!... POSŁOWIE. Przestań!!... SALOME. Napijcie się ze mną krwi! Całujcie ze mną te oczy — Całuje oczy zmarłego proroka. przygasłe, iże nie cłiciały spojrzeć na Salome, a gdy spojrzały, to zobaczyły w niej grzecłi... JCilka ruchów rytmicznych. Zebrani jakgdyby skamienieli z przerażenia. Pokłon ci, matko, pokłon! — — — Ha!... zdrętwieliście!... 1 we mnie drętwieją członki, ubezwładnione tęsknicą... "Z. trudem podnosi głowę proroka na misie złotej do góry. Nad głowy królów i możnych, — — nad skronie arcykapłanów — — nad złote włosy Salomy — ostatkiem sił cię podnoszę, najdroższa Głowo Proroka, na złotej misie złożona, umiłowana przezemnie na wieki — — — 44^ JAN KASPROWICZ Cięższaś od świata ogromu — — — Nie zdzierżą cię ręce me ^ — — A!... Misa złota z głowcj proroka wypada jej z rąk. na ziemię. Salome stoi skamieniała śród skamieniałego otoczenia. ZASŁONA. KONIEC.